Podobno wszyscy mają jakieś skłonności sado-maso. U mnie przybierają one nadzwyczaj wyrafinowaną formę: uwielbiam oglądać rozmaite gale polskiego filmu. W Gdyni, albo Kaczki, albo Orły, albo gdzie tam jeszcze robią ten nadwiślański Hollywood. Po stronie przyjemności mam: widok rodzimych gwiazd srebrnego ekranu, ich wdzięk, bezpretensjonalność, dowcip. Błyskotliwą konferansjerkę. Oprawę uroczystości: orkiestrę, światła, czerwony dywan. A jeszcze godni szacunku sponsorzy, mecenasi, dobrodzieje, którzy zaszczycają swoją obecnością. Ach, ten magiczny świat zniewala mnie i przyprawia o dreszcz podniecenia. Ale z drugiej strony: siedzę przed telewizorem, patrzę na te gale i czuję jak wstępuje we mnie duch Adasia Miauczyńskiego i normalnie zaczyna on