Przez wiele lat dane mi było redagować w „Teatrze” rubrykę „W teatrze i wokół teatru”. Lubiłem pracę przy niej, choć w czasach przedinternetowych była dość czasochłonna. Co tydzień chodziłem do Basi Krasnodębskiej, do działu dokumentacji ZASPu. Tam przeglądałem grube koperty z wycinkami teatralnymi z całej prasy. Wywiady, recenzje, teksty, notki. Wybierałem z nich najsmakowitsze cytaty i układałem jak kostki domina. I tak miesiąc za miesiącem. Nie robię już tego od dawna („Teatr” ma nadal przegląd prasy, ale pod inną nazwą i przez kogo innego redagowany), ale pozostał mi odruch wyłapywania z gazet rozmaitych bon motów, curiosów (kuzoriów – jak mawiała pewna osóbka w Krakowie), zdań zastanawiających lub osobliwych. Czytam oto wywiad z Andrzejem Łapickim w „Rzeczpospolitej” i już mam chętkę, żeby przepisywać wybrane fragmenty. Jacek Cieślak pyta aktora:
„Zrezygnował pan z grania w „Tangu” Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym. Dlaczego?
Nie gram w sztukach, które według mnie są komediami, a reżyser uważa, że to tragedie.
Jak pan tłumaczy popularność tańca towarzyskiego?
Nie wymaga myślenia.
Jak pan spędzi 1 listopada?
(…) jak każdy Polak pójdę na groby. Ale nie pod hasłem gloria victis, tylko carpe diem”.
W tym moim przeglądzie prasy nigdy nie komentowałem cytowanych wypowiedzi. Ale teraz mogę powiedzieć, że Andrzeja Łapickiego czytam nieustannie z zaciekawieniem, a lekturę „Teatru” zawsze zaczynam od jego felietonu.
Tyle, że tym razem „Łapa” się pomylił – co do sztuki, bo niekoniecznie co do własnego w niej udziału… Wielkość Jarockiego (i tej inscenizacji) polega na tym, że potrafi zedrzeć ze znanego do imentu tekstu takie kawiarniane mądrości i poszukać głębiej. Z piorunującym efektem