Andrzejowi Łapickiemu na 85 urodziny


Nie wiem, czy to jest wielkie szczęście urodzić się 11 listopada. Ten dzień długo nie był wolny od pracy, bo nie był świętem. Urodziny przez kilka dekad obywały się bez parad wojskowych pod Grobem Nieznanego Żołnierza i żaden aktor nie przebierał się za marszałka Piłsudskiego. W tym roku 11 listopada to są 85 urodziny Andrzeja Łapickiego i o nich myślę bardziej niż o 91 rocznicy odzyskania…

Jak to mówi młodzież jubilatowi należy się: szacun.

Andrzej Łapicki był moim Rektorem PWST. To on siedział za stołem w auli, gdy 1 października 1986 roku szedłem po odbiór indeksu. Wręczał go Jerzy Koenig jako dziekan WoT-u, ale Rektor Łapicki podawał świeżo upieczonym studentom rękę. Był dla nas kimś. Autorytet – wtedy to słowo wiele znaczyło. Przyszło mu prowadzić Szkołę w trudnym i marnym czasie początku lat 80. Ale jeśli Szkoła była miejscem bezpiecznym i w miarę wolnym, to także, a może przede wszystkim dzięki niemu. Z jakimi się to wiązało obciążeniami – mogę się jedynie domyślać.

Usiłuję sobie teraz przypomnieć, ile razy widziałem Andrzeja Łapickiego na scenie. Nie było tego dużo, bo przecież w początkach lat 90 aktor porzucił scenę i wrócił na nią dopiero tak niedawno i tak sensacyjnie rolą w „Iwanowie”. Coś pamiętam z Teatru Polskiego w latach 80. „Wilki w nocy”? „Sztukę konwersacji”? Potem we Współczesnym „Lady i generał” z Mają Komorowską. No, powiedzmy szczerze nie były to jakiejś wielkie przeżycia. Widziałem lepszych aktorów. Ale też Andrzej Łapicki nieraz mówił otwarcie: nie byłem wielkim aktorem. I nie był to przejaw fałszywej skromności. Jego dawnych popisowych ról nie mogłem widzieć. Owszem, w filmie, w telewizji, u Konwickiego, Wajdy i nawet w tych bardziej popularnych obrazach – te na szczęście zostały.

Zapamiętałem też z dzieciństwa jedną rolę czy raczej wykonanie aktorskie Andrzeja Łapickiego, które nie pochodzi ani z teatru, ani z kina, ani z telewizji. W radiowej Trójce w latach 70. Łapicki czytał kryminał „Aksamitne pazurki” Gardnera. Jego głos, sposób w jaki wymawiał nazwiska bohaterów, np. detektywa Perry Masona brzmiał mi w uszach latami. Jakiś czas temu ukazał się audiobook z tym nagraniem. Słuchałem go znów z zaciekawieniem. Na tym nagraniu, jeśli się dobrze wsłuchać, to można dosłyszeć tykający zegarek lektora. Bardzo to zabawne i wzruszające.

Kiedy myślę o Łapickim, to przede wszystkim o jego fantastycznej obecności w naszym teatrze. Około roku 1994 dla „Dialogu” napisałem cykl tekstów pt. „Więksi niż scena”. Pretekstem do niego były jubileusze 50-lecia pracy czwórki artystów: Gustawa Holoubka, Kazimierza Dejmka, Adama Hanuszkiewicza i właśnie Łapickiego. Ich biografie w niezwykły sposób się przeplatały. Urodzili się w tym samym roku – 1924 (Holoubek był rok starszy). Debiutowali tuż po wojnie. A potem robili wielkie kariery – aktorów, reżyserów, dyrektorów teatrów, działaczy teatralnych. Ich życiorysy wpisywały się w dzieje polityczne PRL-u. Wszyscy byli świadkami, uczestnikami, beneficjentami i ofiarami historii. Motto tamtych artykułów wziąłem ze Słowackiego – już nie pamiętam z którego wiersza: „Wielcyśmy byli i śmieszniśmy byli”.

Z tej czwórki muszkieterów naszego teatru zostało tylko dwóch. Dejmek i Holoubek złożyli broń. Jak paradoksalnie układają się losy pozostałej dwójki. Hanuszkiewicz długo był aktywny, po czym stracił teatr (na jego 85 urodziny w czerwcu tego roku zamknięto także teatr, który stworzył od podstaw). Wycofał się z życia. Na filmie, na którym zarejestrowano jego wypowiedź sprzed roku, wygląda na bardzo postarzałego. Któraś z jego wielbicielek, a miał ich przecież legion, powiedziała: Adam przestał być młody. A Łapicki, proszę, został panem młodym, w dodatku jego wybranka jest tak dużo młodsza, że wszyscy mieli o czym mówić. Udziela wywiadów, chodzi na premiery. Jest w znakomitej formie. Pozazdrościć. Miał zagrać w „Tangu” Jarockiego rolę Eugeniusza w zastępstwie za Zapasiewicza. Ale oddał rolę. „Nie gram w sztukach, które według mnie są komediami, a reżyser uważa, że to tragedie.” Po obejrzeniu przedstawienia chyba  rozumiem powody rezygnacji.

Dla mnie Andrzej Łapicki to również świetny felietonista „Teatru”. Pisał je już dawniej pod pseudonimem Wasz Kolega. A potem po przerwie wrócił z „Zapiskami starucha”. Jako sekretarz redakcji przepisywałem te teksty z rękopisów do komputera. A potem przestałem być sekretarzem, przepisywaniem zajęła się Kamila… Co by było, gdybym nadal był sekretarzem redakcji „Teatru”, a raczej czego by nie było? Felietony Łapickiego w lakonicznej formie przypominają dawne teatralne dzieje. Ale to nie są sentymentalne gawędy starego aktora. Wyczuwalny sceptycyzm, ironia, dystans autora jest miarą jego inteligencji.

Wspomnę jeszcze jedną rzecz: Andrzej Łapicki nie zaimponował mi tak bardzo swoimi wspomnieniami o Osterwie czy Węgrzynie, jak opowieścią, którą kiedyś miałem okazję wysłuchać o Erneście Wilimowskim, najlepszym polskim piłkarzu przed wojną, którego Łapicki widział na żywo w tym słynnym meczu Polska-Węgry na kilka dni przed wybuchem wojny. Boże drogi, otrzeć się o taką legendę to dopiero coś.

Na 85 urodziny aktora chcę powiedzieć, co następuje: Andrzej Łapicki należy do najlepszego pokolenia naszego teatru. Pokolenia, które weszło na scenę po wojnie i stworzyło świetność tej sztuki w Polsce nie notowaną wcześniej. Takiego nagromadzenia talentów, osobowości, energii twórczej długo nie będziemy mieli. Mówię to świadomy słabości własnej generacji, która weszła w dorosłe życie po 1989 roku w o wiele, wydawałoby się, bardziej sprzyjających warunkach – odzyskanej wolności. Jemy więcej owoców, więcej jeździmy po świecie, mniej pijemy i romansujemy, ale o czym będziemy mówić na swoje 85 urodziny? Ja będę mógł powiedzieć: znałem Andrzeja Łapickiego.

Panie Profesorze, Panie Rektorze: ad multos annos!

 

 

654 odwiedzin

One Comment

  1. Dziękuję. Ze wzruszeniem przeczytałam ten tekst 21 lipca 2012 r.. Głos Pana Andrzeja Łapickiego jako lektora Kroniki Filmowej towarzyszył mi od dzieciństwa. Pamiętam dotąd, jak byłam nieszczęśliwa, kiedy lektorem został ktoś inny. Ten głos, podobnie jak głosy Tadeusza Bocheńskiego czy Ksawerego Jasieńskiego, to były głosy jakby z innego świata niż ten, który mnie wówczas otaczał. Nawet ucho małej dziewczynki z warszawskiej Pragi odróżniało te głosy od głosu Wandy Odolskiej czy jakiegoś partyjnego działacza. Byłam wściekła, kiedy po 1989 r. potraktowano ten powojenny epizod w życiu p. Łapickiego jako współpracę z komunistycznym reżimem. Przepraszam, że pozwoliłam sobie na ten wpis.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.