Przeczytałem kilkadziesiąt stron książki Romana Dziewońskiego o Jerzym Dobrowolskim i zgrzytam zębami. Pomijam błędy korektorskie. Przede wszystkim nie wiem, czy to jest książka o niezwykłej postaci naszego teatru, kabaretu, filmu czy jest ona tylko pretekstem do pretensjonalnych wynurzeń autora, podlanych do tego nadzwyczaj nieprzyjemną żółcią. Refleksje o tym, jak bardzo beznadziejny jest dzisiejszy kabaret nie dość, że są banałem, to brzmią jakoś głupio wobec bohatera. Bo to tak, jakby ktoś pisał książkę o Mozarcie i marudził, że nie ma dzisiaj takich kompozytorów. Wątpliwy hołd. Gdyby Dziewoński nie miał pokusy wyrażania swojej abominacji, a spróbował opisać esprit Dobrowolskiego, to i tak