January

Mówiliśmy na niego po prostu January. Nie miał żadnego innego przydomka, jakim zwykle uczniowie określają swoich nauczycieli, zarówno tych lubianych i nielubianych, szanowanych i lekceważonych. Jego imię było wystarczająco charakterystyczne, a osoba stała się prawdziwą legendą XLII Liceum im. Konopnickiej w Warszawie, do którego chodziłem w marnym czasie lat 1982-86.

January Wiśniowski uczył historii. Bardzo fajnie uczył, ze swadą opowiadał o kolejnych naszych królach, żywo i z poczuciem humoru, tak, że nikt nie marudził, że cała ta historia to nudziarstwo. Potrafił też mrugnąć okiem, że coś było inaczej niż napisano w podręczniku. A trzeba pamiętać, że pobieraliśmy nauki w czasie, gdy oficjalnie mówiło się na przykład, że za zbrodnię w Katyniu odpowiadali Niemcy. January dawał do zrozumienia, na ile mógł sobie pozwolić, jak było naprawdę, choć przecież większość z nas to już wiedziała.

Lekcje z Januarym były przyjemnością pod warunkiem, że nie pytał. A to była zmora, która pewnie śni się absolwentom Konopnickiej do dziś. Wielu nauczycieli nas męczyło na swoich przedmiotach. Pamiętam choćby profesora Urbana od matematyki, który zlitował się nade mną w klasie maturalnej mówiąc:

– Majcherek, ty nie masz matematycznych nawyków, ale kabaret na studniówkę niezły zrobiłeś.

Nikt jednak nie był tak wymagający, jak January. Oczekiwał perfekcyjnego opanowania materiału na pamięć. Nie mogłeś przy tym podczas odpowiedzi dukać i stękać, wodzić wzrokiem po sali w poszukiwaniu podpowiedzi. January, gdy rzucał np. temat: Polska za panowania Bolesława Krzywoustego, domagał się nie tylko podania wszystkich faktów, ale jeszcze by to zrobić z precyzją i szybkością serii z karabinu maszynowego. Koleżanki (a miałem w klasie prawie same koleżanki), które to potrafiły, nagradzał charakterystyczną dla siebie pochwałą: „zuch, babek”.

To była odpowiedź ustna, ale January jeszcze wzywał do tablicy czasem nawet i po trzy osoby, i każdej zadawał pisanie dat do różnych tematów. Nie muszę mówić, co się działo w klasie maturalnej, gdy zadania dotyczyły całej historii: ktoś męczył się z dziejami unii polsko-litewskiej, ktoś wojnami ze Szwecją, a ktoś inny przebiegiem powstania listopadowego.

Dzisiaj pokutuje opinia, że nauki historii nie można przeładowywać faktami i datami. Że te można znaleźć, a ważniejsze jest rozumienie procesów historycznych. Być może z tego punktu widzenia January był nauczycielem anachronicznym. A jednak jego wymagania nie były tak całkiem bezsensowne. Bo dawały podstawę wiedzy, można ją było później rozwijać i niektóre osoby z naszej klasy zrobiły to z powodzeniem. Sam zresztą miałem ochotę pójść na historię i nawet złożyłem papiery na uniwersytet, ale ponieważ egzaminy na Wiedzę o Teatrze były wcześniej i tam się dostałem, to już zrezygnowałem z planów uniwersyteckich. Choć historia stale mi towarzyszy w lekturach i po prostu w myśleniu.

A propos egzaminów. Przypominam sobie, że na egzaminie na WoT z historii pytał Stefan Meller i zadał mi do zreferowania temat: koncepcje odzyskania niepodległości po powstaniu styczniowym. Dobra znajomość faktów z lekcji Januarego okazała się bardzo przydatna. Po latach tak się złożyło, że sam zasiadałem w komisji egzaminacyjnej i przysłuchiwałem się pytaniom z historii, a one sprowadzały się już do prośby o stwierdzenie, czy powstanie styczniowe było po listopadowym, czy przed? Zdający nie zawsze potrafili prawidłowo odpowiedzieć. Nie mieli widać takich nauczycieli jak January.

Potem, żeby już nikogo nie zawstydzać zlikwidowano egzaminy wstępne.

Kiedy czasami spotykamy się w gronie dawnych kolegów z liceum, zawsze wspominamy Januarego. Podobno po zmianach 89 roku porzucił pracę nauczycielską. A w tych dniach dowiedziałem się, że nasz profesor od historii zmarł. Mówi się, że dla nauczycieli nie ma lepszej nagrody za ich niewdzięczną pracę niż pamięć uczniów. January Wiśniowski w tej pamięci pozostanie na zawsze, nie tylko dlatego, że wyrabiał ją nam poprzez wkuwanie historycznych dat.

1 364 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.