Wyraziści

„(…) nie ulega wątpliwości, że coraz mocniej nabrzmiewa w nas potrzeba wyrazistości. (…) Podobno czas zgniłych kompromisów minął – słychać z lewa i prawa. Wyrazistość narasta pleni się jak zaraza, ostre barwy zwyciężają nad półtonami, wykrzyknienia i perswazje nad zdaniami oznajmującymi. O bolesnej absencji znaków zapytania nikt nie chce dywagować. Gdzie się nie obejrzę, spotykam ludzi tak wyrazistych, że na ich widok muszę mrużyć oczy” – pisze Michał Olszewski w tekście pt. Karate po polsku w najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego. To jest ten rodzaj artykułu, pod którym człowiek ma ochotę w pełni się podpisać. O problemie „wyrazistości” sam pisałem bodaj na początku roku w notce poświęconej przemianie, jaka dokonywała się wtedy w Przekroju. Wydawca tygodnika, Grzegorz Hajdarowicz, ogłosił, że popularne ongiś pismo będzie lewicowym odpowiednikiem innego tytułu, który biznesmen przejął: Uważam Rze. Hajdarowicz również stawiał na wyrazistość, w niej upatrywał nadzieje na sukces wydawniczy. Pozwolę sobie przypomnieć swój komentarz:
„nietrudno dostrzec, że w tzw. debacie publicznej jest coraz mniej miejsca na jakąkolwiek refleksję, która by nie była poddana presji ‘wyrazistości’, co w praktyce oznacza zapisanie się po którejś ze stron konfliktu i śpiewanie w chórze tego albo innego towarzystwa. Zarówno ci z prawa, jak i z lewa strasznie pomstują na tzw. wykluczenie – oczywiście to oni są ofiarą tego procesu. A mam wrażenie, że najbardziej wykluczony dzisiaj jest ten, co nie chce być ani z jednymi, ani z drugimi. Kto widzi, że jedni i drudzy pieprzą głupoty, choć czasami jakąś rację mają w tej albo innej sprawie. Bycie z nikim nie jest wbrew pozorom wygodną postawą. Bo ile cierpliwości, ile wsłuchiwania się w zgiełk skrajnych głosów, ilu prób ich zrozumienia wymaga. A twojego głosu tamci nie chcą słuchać, bo po co im ktoś, kto ma jakieś wątpliwości, kto stawia pytania, a nie oczekuje gotowych odpowiedzi, kto stara się po prostu myśleć. No więc wyraziści mają swoje tygodniki, a niewyraziści nie mają za bardzo co czytać”.
Nasza rzeczywistość jest jednak pełna paradoksów. Oto lewicowa redakcja Przekroju już dawno została przez wydawcę zwinięta, a żeby był śmieszniej Hajdarowicz doprowadził właśnie do rozpadu redakcję tygodnika Uważam Rze. Czyżby kurs na „wyrazistość” został zmieniony? Niezależnie od różnych kontekstów polityczno-biznesowych, które zapewne kryją się za decyzjami Hajdarowicza, przemawia do mnie dość proste wyjaśnienie sprawy: biznesmen najzwyczajniej nie zna się akurat na tym interesie, który przejął. Zachowuje się mniej więcej tak, jak znany prezes firmy budowlanej, któremu się wydawało, że może też z równymi sukcesami prowadzić zasłużony warszawski klub piłkarski. Była to kompletna groteska. Klub wyraźnie odżył, gdy tylko prezes się z nim rozstał. Nie przekonuje mnie usprawiedliwianie posunięć Hajdarowicza stwierdzeniem, że przecież jest prywatnym właścicielem gazet i może robić z nimi, co chce. Gdyby biznesmen stworzył Przekrój i Uważam Rze od początku – może mógłby więcej. Przekrój, cokolwiek by o nim sądzić i jakkolwiek zmienne były jego losy, pozostaje dobrem naszej kultury. Jego wartość wyznacza długa historia, tradycja, a niemały kapitał pisma tworzy sentyment czytelników. Oczywiście ten kapitał już dawno osłabł, ale obecny wydawca błędnymi decyzjami zaprzepaścił go już chyba całkowicie. Jeśli chodzi o Uważam Rze: pewnie nie byłem tym czytelnikiem, który przyczynił się do sukcesu tygodnika, jego lekturę traktowałem jako obowiązek poznania drugiej strony, ale dlatego właśnie pismo było potrzebne. (Tak się złożyło, że i w jednym, i w drugim tytule publikowali moi koledzy. Mogę się denerwować tym, co zrobił Czarek Gmyz, ale przecież nie zapominam, że grałem z nim w szachy pod ławką na zajęciach studia wojskowego i mam wiele innych fajnych wspomnień z czasów, gdy tworzyliśmy jedną grupę studencką.)
Grzegorz Hajdarowicz zdaje się nie rozumieć, z czym ma do czynienia jako wydawca czasopism, które wypracowały swoje marki (czy brend – jak się teraz mówi), że nie są to tylko rubryki w budżecie jego firmy. Czy perturbacje tych dwóch tytułów oznaczają jednak, że wyraziści również już nie mają, co czytać? Natura, jak wiadomo, próżni nie znosi. Coś umiera, coś się rodzi. A tendencja do wyrazistości wcale nie słabnie. Wprost przeciwnie i rację, ma Olszewski, gdy pyta: „Jak żyć w kraju, gdzie każdy pogląd niedostatecznie radykalny staje się poglądem podejrzanym?”.
Olszewski podaje wiele przykładów wyrazistości – dostaje się przede wszystkim rozmaitym publicystom z prawej i lewej strony, wśród nich Maciejowi Nowaki za recenzję z przedstawienia Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego Firma w Teatrze Nowym w Poznaniu. (Swoją drogą to bardzo zabawne, że Nowak tak się zadomowił w Przekroju po tym, jak przepędzono z niego lewaków i jakoś nie przeszkadza mu, że honoraria płaci mu taki „oligarcha” jak Hajdarowicz.) Olszewski cytuje Nowaka: „nową obsesją Polskiej Klasy Średniej im. Anieli Dulskiej stała się ostatnio mowa nienawiści” i komentuje: „Faktycznie, nie ma powodu do obaw – przecież zdrowa polaryzacja stanowisk i wyraźne zaznaczenie własnego terytorium pozwalają na deptanie realnego bądź wyimaginowanego przeciwnika. Maciej Nowak z przyjemnością dołącza do deptania, relacjonując w ekstatycznym tonie kluczowy moment sztuki: ‘Dać w pysk z liścia posłowi. Jebnąć z główki w łeb wystylizowany u fryzjera na Wiejskie. Wziąć za klapy markowego garnituru i rzucić o glebę’”. Olszewski podaje cały ten Nowakowy opis wyżywania się na pośle – ja sobie daruję, bo znam większe przyjemności niż przepisywanie tekstów Nowaka. Olszewski zauważa, że Nowak pisząc to, co pisze, dołącza do kiboli zjeżdżających do Warszawy na 11 listopada. „Są po prostu piekielnie wyraziści, ot co, podobnie jak politycy, dziennikarze, dramaturdzy, recenzent oraz adiunkt z Krakowa, który zamierzał zaparkować ciężarówkę pod budynkiem Sejmu. Realizują to samo prawo, tyle że jeszcze konsekwentniej, marzenia gryzipiórków przekuwając w krwawy czyn”.
Tu może swada publicystyczna trochę ponosi Olszewskiego. Bo akurat nie sądzę, żeby tekst Nowaka w Przekroju kogokolwiek natchnął do „krwawego czynu”. Nowak niewątpliwie marzy o rewolucji, ale jest to taka rewolucja, po której nadal będzie mógł przesiadywać w knajpach, występować w telewizji i decydować o tym, co kto robi w teatrze. Czyli rewolucja, po której następuje klasyczna restauracja.

1 388 odwiedzin

7 Comments

  1. Tym razem jestem spóźniony. Tygodnik leży jeszcze nieprzeczytany. Więc gotowej analizy nie mam…
    Talleyrand wiązał się z kolejnymi rewolucjami, zawsze służąc idei Wielkie Francji. Może MN to podobny przypadek…

    Reply

  2. Zależy jak liczyć (znaczy od kogo).
    Może bardziej Cię rozbawi porównanie dokonane na „po co do teatru”. Tam w komentarzu do felietonu MN wrzucono ten cytat:
    „Jego pozycja była specyficzna i niepowtarzalna w ówczesnej elicie władzy. Potrafił, często niemalże równocześnie, obsługiwać wszystkie stanowiska pracy w procesie politycznej produkcji: to on stawiał na różnych forach jakiś problem, on dokonywał jego oceny, on proponował rozwiązanie, on przedstawiał propozycję propagandowej linii obrony, a wreszcie sam ją realizował.”
    Sprawdziłem kogo dotyczy.
    To o Jerzym Urbanie… Cytat pochodzi z książki Pawła Kowala „Koniec systemu władzy. Przypadek polski 1986-1989”. To doktorat europosła i szefa PJN.

    Reply

    • Cytat smaczny. Przeczytałem dzisiaj nowy felieton Nowaka w „Przekroju” i zastanowiło mnie jego upodobanie do wulgaryzmów. W poprzednich też sporo było „brzydkich wyrazów”, więc widać, że to jakaś celowa stylizacja. Rewolucyjna złość? Kreacja oburzonego? Nie wiem. Zresztą może nie ma sensu zastanawiać się nad tym.

      Reply

      • Przypuszczam, że jest to próbka stylu w jakim dyrektor Instytutu Teatralnego obecnie rozmawia z ministrem kultury o siłach i środkach sceny naszej.

        Reply

        • specyficzny popis pseudoetyki strojącej się w pseudowyrozumiałość.
          To szachy pod ławką a nie informacja – standardy dziennikarskie rozestrzygają o „denerwowaniu się” rzetelnym dziennikarstwem Cezarego G., tak, jak nie oczy i wiedza o przedmiocie, tylko kumoterstwo o plagiacie kolegi Piotra C.
          Na tym polegało kłamstwo („normalizacja”) socjalizmu, które się w takich postawach reaktywuje i utrwala.

          Reply

  3. Maciejów Nowaków jest po prostu kilku. Jeden z nich dostaje niemałe pieniądze za realizowanie polityki teatralnej państwa. Drugi jest rewolucjonistą, lewicowym mentorem wspierającym bunt przeciwko systemowi teatralnemu, trzeci uśmiecha się do nas w telewizjach śniadaniowych, symbolu konsumpcjonizmu (audycja zawiera lokowanie produktu).

    Czyli jeden jest za, drugi jest przeciw, a trzeci jak najbardziej za. Zrozumieć ten galimatias mógłby chyba tylko prezydent Wałęsa.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.