„Wymazywanie” po latach

Obejrzałem ponownie „Wymazywanie”. Nie pamiętam, czy spektakl widziałem na premierze, czy po niej, ale musiało to być w 2001 roku. A więc minęło prawie 9 lat. Właściwie cała pierwsza dekada nowego wieku. To ciekawe doświadczenie: oglądać tak świetne przedstawienie po tak długiej przerwie. Z jednej strony spektakl tkwi nadal w dawnej świadomości, jest ustawiony w kolejce zapamiętanych przedstawień na swoim już dalszym miejscu. Ale jednocześnie wydobywa się z pamięci na nowo i przecież trudno udawać, że się odbywa jakąś podróż w czasie i ogląda tamten spektakl sprzed lat. Tym bardziej że zaszły w nim zmiany aktorskie. Marka Walczewskiego w roli kardynała Spadoliniego zastąpił Władysław Kowalski. Wuja nie gra Zygmunt Malanowicz tylko Miłogost Reczek. No i rolę matki po Jadwidze Jankowskiej-Cieślak przejęła Joanna Szczepkowska. Nie ma co też ukrywać, że czas odcisnął się na Piotrze Skibie. Może jednej Mai Komorowskiej czas się nie ima. Jej Maria jest wciąż zjawiskowa. Notując te uwagi nie chcę dać do zrozumienia, że „Wymazywanie” jest dzisiaj spektaklem gorszym. Przedstawienie nie straciło swojej siły. Zmiany w obsadzie dały mu nawet nowy impuls. Zwłaszcza Szczepkowska wydobywa jakiś nerw, który mocniej chyba dotyka historii intymno-rodzinnej Franza niż rozrachunku natury politycznej. Aktorka znakomicie odnalazła się w teatrze Lupy.

Czy „Wymazywanie” ogląda się dzisiaj inaczej, mając za sobą doświadczenie np. „Factory”? No, niewątpliwie jest różnica. Po „Factory” „Wymazywanie” wydaje się spektaklem, jakkolwiek to dziwnie zabrzmi: bardziej tradycyjnym. Jakby się słuchało starej, jeszcze melodyjnej płyty artysty, który później zaczął eksperymentować. Trudno pewnie w tej chwili ocenić, jaką rzeczywistą wartość mają eksperymenty, do czego one doprowadzą. Jednego niewątpliwie żal, co ponowne obejrzenie „Wymazywania” wyraźnie uświadamia, w teatrze Lupy brakuje wielkiej literatury. Choć stwierdziwszy to zapewne daję dowód przywiązania do starego teatru Krystiana Lupy.

635 odwiedzin

One Comment

  1. Dla mnie nowym doświadczeniem było obejrzenie „Wymazywania” w częściach, w ciągu dwóch wieczorów zamiast jednego „maratonu”. Poprzednio spektakl widziałem na początku 2002 r. i pod koniec 2004, za drugim razem już z Władysławem Kowalskim w roli kard. Spadoliniego. Pamiętałem swoje wrażenia, ale dopiero teraz uświadomiłem sobie, że słysząc o Austrii myślałem o Polsce, o winie jaką noszą świadkowie. Wydaje mi się też, że przed laty Franz Josef Murau rzadziej uciekał się do krzyku… „Wymazywanie” nadal wbija w ziemię. PS Czekam na Joannę Szczepkowską w roli Simone Weil. Rolę Matki Franza zagrała wspaniale.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.