Flaszen

Z rozmowy Tadeusza Sobolewskiego z Ludwikiem Flaszenem parę ciekawych cytatów:

„W 1981 roku w rozmowie z moją angielską stażystką Jennifer Kumiegą, późniejszą autorką jednej z najlepszych monografii o Grotowskim, zadałem jej – i sobie – takie pytanie: Kto zabił w Polsce teatr? Odpowiedź brzmiała: Papież, podczas swojej wizyty w kraju. Kiedy spotykał się z ludźmi, z setkami tysięcy ludzi – były to spotkania rzeczywiste! Wielkie obrzędy społeczno-religijne. I papież był wspaniałym protagonistą dramatu, a tłum greckim chórem. Jeśli po czymś takim idziesz do teatru, widzisz, że to jest zupełne nic – fikcja, wyblakły cień. Teatr historii jest mocniejszy…”

„Kiedy panuje totalna wolność, także dla wolnomyślicieli, heretyków, pornografów, bluźnierców, pojawia się pytanie o cenzurę. Już nie tę państwową, ale wewnętrzną. Gdzie jest twoja cenzura? Bo cenzura albo blokuje proces twórczy, albo – jeżeli się ją odkryje – może stać się dla twórcy jak wyrzutnia rakietowa. Trzeba sobie na nowo uświadomić, gdzie są granice i jakie: cenzura nieświadoma, odruchowa, komercjalna i ta najzwyczajniejsza, z oportunizmu… A skoro mówi się o wyczerpaniu tabu – więc może nie należy gwałcić tabu, bo to nie uruchamia procesu twórczego, tylko staje się jałowym poszukiwaniem efektu?”

„Grotowski – a ja z nim przez dobrych 20 lat – pracował nad zaczarowaniem świata w okresie, kiedy ten świat, zdawałoby się, nieodwołalnie ulegał procesowi odczarowania (te słowa nie są słowami z bajek dla dzieci, ale terminami naukowymi), kiedy zapadał się w rozegzaltowany konsumeryzm, a z drugiej strony w jałowość, w odrętwienie wystrojonego organizmu bez duszy. Obecnie ten świat w skali globalnej, w różnym nasileniu, pławi się w galarecie różnych „sacrumów”, do wyboru, do koloru, „religion a la carte”, jak mówią Francuzi. Podejrzewam jednak, że istnieje coraz liczniejsza mniejszość pozostająca poza sakralnie skolektywizowaną duszą matki Gai, poza świętymi figurami tańca, w jakich lubuje się Duch Czasu. A objawiający się dawni bogowie zwyczajem bogów znów łakną krwi.”

Flaszen w tej rozmowie sporo opowiada o swojej żydowskiej rodzinie (wspomina w szczególności dziadka, którego gmina w Tarnowie chciała posłać na studia rabinackie do Wiednia, ale dziadek dojechał tylko do Szczakowej na Śląsku), o doświadczeniach  z zsyłki, o życiu w PRL-u, którego nie potępia w czambuł. Ale na koniec rozmowy, gdy Sobolewski prosi go o „ostatnie słowo”, to Flaszen zaczyna opowiadać o pomniku Michela de Montaigne w Paryżu, który sobie upodobał. „Niektórzy przechodnie, uśmiechnięci, zatrzymują się przed figurą mistrza, dotykając dłonią jego wysuniętej stopy, jak stopy jakiegoś świętego… Święty Michał z Montaigne! Uśmiechnięty sceptyk… Może takiego patrona trzeba naszym czasom?”

Flaszen, który po tylu zawieruchach swoich życiowych, który towarzyszył Mistrzowi Grotowi, który był zawsze w drodze, który stawał na progu, jak mówi, różnych kościołów – pod koniec życia za wzór stawia Michała z Montaigne. Bardzo ciekawe.

 

775 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.