Pilch

Zachęcony informacją, że Jerzy Pilch stał się felietonistą „Przekroju” zakupiłem pierwszy, tegoroczny numer tygodnika. W ostatnich latach miałem z tym pismem kontakt pośredni, tzn. czytałem na e-teatrze przedruki tekstów kol. Drewniaka i Sieradzkiego oraz p.Nyczka. Ale ponieważ felietonistykę Pilcha lubię, odkąd pamiętam ją jeszcze z „Tygodnika Powszechnego”, to pomyślałem: teraz będę kupował „Przekrój”. Dla Pilcha.

Już lead felietonu brzmiał intrygująco: „Cracovia wygrała cztery mecze z rzędu, w tym jeden z Wisłą – o Boże, jak się wtedy żyć chciało! – setki, a może i tysiące mniej lub bardziej godnych odnotowania rzeczy się wydarzyło, a ja w tej lawinie, a może z dala od tej lawiny, niezauważalnie rozstałem się z P.B.” Nie ukrywam, że zwodnicza ciekawość kazała mi pod kryptonimem P.B. doszukiwać się kolejnej muzy autora. Wszak na uroki kobiece Pilch jest czuły, czemu niejednokrotnie dał wyraz w swej twórczości i czym zjednywał też moją sympatię. Facetowi wiadomo: jedno w głowie. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w trakcie lektury zorientowałem się, że P.B. to ni mniej, ni więcej tylko Pan Bóg. Otóż na łamach „Przekroju” w pierwszym swoim felietonie Jerzy Pilch oświadczył, że stracił wiarę. Zamiast jednak wczuć się w sytuację autora, zasmucić jego wyznaniem, jakiś diabeł zaczął mi szeptać pytania: ciekawe, czy Pilch tak specjalnie wymyślił sobie, że zacznie z grubej rury od religijnego coming outu, żeby było o czym mówić? A ciekawe, ile mu zapłacili za ten felieton? W ogóle na ile można wycenić felieton, w którym autora żegna się z Panem Bogiem? Zaczęła mi się też snuć taka wizja, że może Pilch rozpoczyna jakąś modę? Może teraz osoby z towarzystwa, zachęcone przykładem popularnego pisarza, będą również publicznie zwierzać się, że „bye, bye P.B.” Jedni będą to robić na łamach pism live-stylowych, inni w telewizjach śniadaniowych, a wybrani na antenie TVN 24. Ach, jakież rozpoczną się dyskusje, zatrudnienie będą mieli do końca karnawału wszelkiej maści felietoniści, nadworni komentatorzy od wszystkiego, psycholodzy społeczni, specjaliści od wizerunku, a także księża: Boniecki i Isakiewicz-Zaleski.

Piszę to i czuję, że jest to klasyczne kręcenie loków na łysinie. Aż tak się przecież nie przejmuję wyznaniem Jerzego Pilcha. Co najwyżej ze smutkiem mogę skonstatować, że kiedyś o swoich problemach z Bogiem pisarze pisali całkiem niezłe książki.  A dzisiaj wystarcza felieton. Z drugiej zaś strony, Pilch napisał o rozstaniu w sposób tak lekki i niezobowiązujący, jak na mistrza felietonu przystało, że może sprawa ma aktualność najbliższego tygodnia. Gdyby Pilch przestał wierzyć w Cracovię, to może byłby powód, żeby w krakowskich kościołach w dzwony bili.

Oczywiście za tydzień będę czytał Pilcha w „Przekroju”.

756 odwiedzin

One Comment

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.