Na co iść do teatru?

Spotkałem się z moimi kolegami z liceum. Te spotkania są całkiem sympatyczne, ponieważ koledzy niespecjalnie się zmienili od czasów matury, a więc od blisko ćwierćwiecza. Owszem, trochę posiwieli i wyłysieli, ale usposobienia im się nie zmieniły. Nawet żony i dzieci nie przewróciły im w głowach. Koledzy poszli w zupełnie innym kierunku niż ja. Na ogół pracują w branży bankowo-ubezpieczeniowej. Zatem nieźle im się powodzi (P. właśnie wybiera się z rodziną na ferie na Wyspę Goa. Czy kiedy 25 lat temu ślęczał nad geografią, przez myśl mu przeszło, że kiedyś będzie wygrzewał się na tamtejszych plażach zimą?). Spotkania upływają zatem w miłej atmosferze lekkiego chwalipięctwa, które natychmiast jest obśmiewane. Przychodzi jednak zawsze ten moment rozmowy, który jest dla mnie szczególnie trudny. Wiem bowiem, że musi paść to pytanie. I nie zostanę oszczędzony, nie wywinę się żarcikiem, koledzy wraz ze swoimi żonami i przychówkiem będą patrzyli z satysfakcją, w jaką konfuzję wpadam. Jest to pytanie stokroć gorsze od standardowego dociekania różnych ciotek, które chcą wiedzieć jedno: kiedy się ożenię? A to pytanie moich kolegów, tak bardzo dla mnie kłopotliwe brzmi: na co iść do teatru? Koledzy bowiem nie wyrzekli się aspiracji kulturalnych. Może już tak często nie chodzą do teatru jak w naszych czasach licealnych, ale nawyk wówczas nabyty starają się podtrzymywać. Żony im zresztą w tym sekundują. Koledzy opowiedzieli mi, na czym byli ostatnio. Niestety ja tych spektakli nie widziałem. Skrytykowali je za marne aktorstwo. Przedstawień, które ja widziałem, nie mogłem im polecić, bo chyba jednak nie trafiłbym w ich gust. I nagle zdałem sobie sprawę, że choć Warszawa ma więcej teatrów niż Berlin, nie jest wcale łatwo znaleźć ofertę dla mieszczańskiej, co tu dużo kryć, publiczności, nie zadowalającej się jednak byle czym, czyli aktorami znanymi z seriali telewizyjnych. Koledzy wyjawili, jaki teatr ich usatysfakcjonował w pełni. Był to Teatr Roma. Myśleli, że będę się krzywił na to, a ja przyjąłem ich wybór ze zrozumieniem.

844 odwiedzin

3 Comments

  1. Jakże ja rozumiem te rozterki! Brać inżynierska, wśród której przyszło mi zarabiać na chleb (o, ironio!), także często zadaje to krępujące pytanie. Ja jednak uparcie wysyłam na spektakle, które mnie się podobały (trafiłam nawet kilka razy np. z „Merlinem” tudzież niektórymi produkcjami Teatru Na Woli, ha!), i konsekwentnie wykrzywiam twarz w niestosownym grymasie, kiedy koledzy się chwalą, że „byli ostatnio w teatrze”, i kiedy padają nazwy tychże, o których wiem, że moja noga nigdy (więcej) tam nie postanie. Ostatnio wysyłam także do opery, choć w tym przypadku chętniej wysyłałabym akurat do przybytków poza Warszawą…z teatrologicznym pozdrowieniem,

    Reply

    • Przez ponad 20 lat swojej pracy krytyczno-teatralnej nigdy się tak nie cieszyłem z trafnej recenzji, jak z trafnego wskazania spektaklu, o którego polecenie prosili znajomi, tzw. cywile. Zadowolić ich czymś sensownym w teatrze to dopiero sztuka. Pozdrawiam

      Reply

      • Dlatego ja zawsze wypytuję – a jaki teatr lubisz? co byś chciał przeżyć w teatrze? po takiej ankiecie zwykle udaje się utrafić. i to jest satysfakcja

        Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.