Miły cat

Autobiografia Stańki pt. Desperado, która ma formę wywiadu-rzeki przeprowadzonego przez Rafała Księżyka, liczy 500 stron i jest jedną z najciekawszych książek, jakie ostatnio czytałem. Pochłonąłem ją wczoraj w drodze do i z Krakowa, zapominając o mokrym bożym świecie. Czyta się ją nie tylko jako historię znakomitego jazzmana, ale nade wszystko wielkiej klasy artysty. Nie tak często się zdarza, żeby najlepsi nawet twórcy mieli tak niezwykłą samoświadomość własnego życia i sztuki. Przy czym Stańko nie objawia na szczęście głębinowego egotyzmu. Opowiada o sobie i swej twórczości z daleko idącą szczerością, która nie razi jednak ekshibicjonizmem. A dotyka nieraz trudnych doświadczeń np. uzależnienia od narkotyków i alkoholu. Stańko brał wszystko, mieszał wszystko całymi latami. Cud boski, że się od tego nie przekręcił, choć zdaje się, że na początku lat 90., gdy przesiadywał na Krakowskim z kompociarzami był już blisko. Jakoś się wywinął, zmienił styl życia. Co ciekawe, jak się zwierza, gra mu się i komponuje na trzeźwo równie dobrze, jak wtedy, gdy był na nieustającym haju.

Stańko jest też niezwykłym przykładem muzyka, który ma rozległe zainteresowania innym dziedzinami sztuki, czyta literaturę, ogląda nie tylko filmy, ale i malarstwo. Czerpie z tego inspirację. Umie też mówić o swojej twórczości. Są to zwykle lakoniczne wypowiedzi, ale trafiające w najważniejsze punkty. Niektóre aż sobie zakreśliłem:

„Free jazz to idea tak pojęta, że najlepiej jej w ogóle nie grać. Trzeba wiedzieć o niej i coraz bardziej szanować jako koncepcję. Padać czołem przed Cecilem Taylorem, nawet nie słuchając go, tylko dlatego, że on tak gra, że się odważa, bo to niezwykłe i wspaniałe. Ale jak się za dużo używa free jazzu, to jest niebezpiecznie. Muzyka bez kontroli może stać się nudna i zła. Najlepiej bardziej ją kochać czy szanować, a mniej grać”.

Przepisuję te zdania i akurat słucham płyty Twet z Szukalskim, Vesalą i Warrenem. Pamiętam ją jeszcze z domowej płytoteki mojego brata. Muzyka na niej wydawała mi się dziwaczna, ale momentami miała niezwykle wciągające dźwięki. Po latach brzmi nadal świetnie. Trudno byłoby jej słuchać tak często jak tego klasycznego, eleganckiego Stańki z ostatnich lat. Ale raz na jakiś czas dobrze robi. Niewiarygodne, że została nagrana jednego dnia.

Co jest jeszcze znamienne w gadaniu Stańki? Na tych 500 stronach bardzo trudno znaleźć tekst, w którym mówiłby o kimś źle. Nie odnosi się źle ani do muzyków, z którymi przez 50 lat grał, ani do kobiet, z którymi był. Bardzo często natomiast mówi o kimś: miły cat. Rafał Księżyk bardzo sensownie przeprowadził rozmowę, ale nie zadał pytania: skąd się wziął ten slang? Podejrzewam, że tak mówią pewnie jazzmani amerykańscy, może Miles miał taką gadkę? A o sobie Stańko powiada: ja jestem pierdolnięty cat. Wielu artystów uważa się za pierdolniętych, ale nim to głośno powiedzą dobrze by było, aby przeczytali, co mówi Tomasz Stańko.

583 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.