Miętus i Syfon

Przysłuchuję się i czytam różne komentarze do sprawy gołej pupy Joanny Szczepkowskiej pokazanej na premierze spektaklu Krystiana Lupy. Zaczynają być wyciągane wnioski bardziej ogólnej natury. Oto Mariusz Cieślik w „Rzeczpospolitej” pisze: „(…) w polskim teatrze wybitny artysta, taki jak Krystian Lupa, może długimi miesiącami przygotowywać spektakl, który jest brednią albo wręcz nigdy nie ujrzy światła dziennego. Dzieje się tak dlatego, że za wszystko płaci państwo (bądź samorządy, ale to na jedno wychodzi) i w związku z tym nikogo nie rozlicza się z rezultatów pracy.(…) Sytuacja dzisiejsza jest jednak patologiczna. Państwo udaje, że prowadzi w tej dziedzinie politykę, a tymczasem wieloma obszarami kultury zarządzają wpływowe koterie nazywane środowiskami artystycznymi. I to państwu, które prowadzi tę bezsensowną politykę, oraz koteriom, które to na kolejnych rządach wymuszają, pokazała tylną część ciała Joanna Szczepkowska”.

Dla odmiany Joanna Wichowska w internetowym „Dwutygodniku” stwierdza: „Według kryteriów Szczepkowskiej od dzisiaj rację (bytu) mają tylko ci spośród nich [artystów], którzy są świadomi, że – jak mówi okrutne i bezmyślne środowiskowe powiedzonko – „aktor jest do grania, jak dupa do srania”. Ci, którzy wiedzą, że praca w teatrze ma jasne zasady: wykonawca dostaje tekst oraz instrukcje, jak go rozumieć i jak go mówić (to znaczy: z jaką intencją, w jakim tempie i z którego kąta sceny), na trzeciej generalnej ćwiczy się ukłony, a potem jest premiera (gotowy produkt) i bankiet, i kolejne reprodukcje. Ci, którzy rozumieją, że cel jest jeden i  bardzo przejrzysty: zrealizować publiczne zamówienie, czyli mówić na tyle głośno i wyraźnie oraz stawać na głowie z takim profesjonalizmem, żeby widzowie nie żałowali, że płacą podatki. Myślę, że urzędnicy miejscy (od Jeleniej Góry, przez Łódź, po stolicę) ucieszyliby się, mając wśród doradców do spraw kultury Joannę Szczepkowską – z jej rewolucyjnymi poglądami na temat funkcji sztuki, a teatru w szczególności. Skończyłyby się problemy z ludźmi, którzy – bezprawnie uważając się za artystów – uparcie próbują przewrócić do góry nogami nasze święte konwencje i przekroczyć granice, w ramach których tak nam jest wygodnie i bezpiecznie. Niech ci artyści w końcu sczezną. Niech już będzie można ogłosić, że się w naszym kraju coś znowu skończyło”.

Powiem szczerze, że czytając te enuncjacje czuję się jak bohater „Ferdydurke” obserwujący pojedynek na miny Miętusa i Syfona. Co gorsza jak czytam Cieślika to robią mi się miny Wichowskiej, a jak czytam Wichowską to oblicze moje nabiera rysów Cieślika.

„Oto jeden wypaczony, wyszczerzony w jedną, drugi w drugą stronę! A pośród nich ja, superarbiter, na wieki chyba uwięziony, więzień cudzego grymasu, cudzego oblicza. Twarz moja, jakby zwierciadło ich twarzy, również pokraczniała, przerażenie, wstręt, zgroza, żłobiły na niej niezatarte piętno. Pajac pomiędzy dwoma pajacami, jakże miałbym zdobyć się na coś, co by nie było grymasem?”

No właśnie jak?

 

952 odwiedzin

One Comment

  1. Wichowska jest głupia i niedouczona. Nawet nie wie, że cytując Dejmka zaprzecza wszystkiemu, co dalej pisze, a zrujnowawszy Teatr im. Norwida jest osobą niewiarygodną, za to resentymentem przesiąkniętą… Nie wiesz, zatem, co robić? Jak zwykle, nie lecieć na pensjonarki nowoczesne, bo z tego tylko kupa… I myśleć samodzielnie. Pozdrawiam

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.