„Dziady” Zadary

Czytam różne recenzje i opinie o Dziadach w inscenizacji Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Spektakl widziałem tydzień temu na premierze. Kilka spraw jest charakterystycznych.
Oczywiście w opisach podnoszona jest kwestia wystawienia całości tekstu (I, II, IV część wraz z dodatkami), co dotychczas w dziejach scenicznych Dziadów się nie zdarzyło (III część zaplanowano na przyszły rok). Ten pietyzm, godny Petera Steina (który z podobną ambicją wystawiał Fausta Goethego), wart byłby najwyższej pochwały, gdyby nie pytania, jakie rodzi wrocławski wyczyn: czy rzeczywiście twórcy przedstawienia wierzą w siłę tekstu Mickiewicza? I czy teatralny obraz, jaki zaproponowali, siłę tę oddaje? Z tymi pytaniami wiąże się sprawa delikatnej natury, którą chyba należy poruszyć: czy Michał Zadara wierzy w duchy? Można odnieść wrażenie, oglądając jego inscenizację, że nie bardzo. II część na to nie wskazuje, ten „pełen guślarstwa obrzęd świętokradzki” przedstawiony został w ostentacyjnie ironiczny sposób, co zresztą publiczność łatwo kupuje, wybuchając co chwila śmiechem, gdy widzi np. Zosię zwisającą na flugu i biegnącego baranka, animowanego jak lalka. Mickiewicz raczej nie pisał Dziadów, by bawić swoich kolegów z Wilna. Owszem, był poetą i mężczyzną, którego nie tylko duchy inspirowały, ale czuł, że w słowach Szekspira: „Są dziwy w niebie i na ziemi, o których ani śniło się waszym filozofom” (z nich wszak uczynił motto II części) kryje się prawda – także jego prawda. Gdyby w to nie wierzył, nie stworzyłby tak dobrego tekstu. W Dziadach wrocławskich trudno wyczuć wrażliwość na metafizykę.
A skoro nie ma metafizyki, to słabnie też poetycka siła słów. Trzeba dla nich znaleźć różnego rodzaju podpórki i twórcy przedstawienia próbują różnych sposobów. Aktorzy czasami bardzo dobitnie mówią wiersz, niemal go skandują, wspierając się jeszcze gestami, które mają tautologiczny charakter. Jeśli postać mówi: „moje serce”, to ręka wskazuje klatkę piersiową. Sprawia to wrażenie deklamacji dla głuchoniemych. Ale gorsze są chyba efekty sceniczne, które mają „opowiedzieć” świat przedstawiony. Jeśli ich tandetnie uwspółcześniona forma jest świadomym wyborem, to nie najlepiej świadczy o wyobraźni teatralnej twórców. Zadara w ten sposób realizując Dziady sięga do sprawdzonych wzorów teatru Adama Hanuszkiewicza, który rzeczywiście jako pierwszy śmiało wprowadził do wysokiej literatury elementy pop-kultury (przy czym robił to z większym wdziękiem). Swoją drogą to zdumiewające, że Hanuszkiewicz, z którym tak bardzo walczyła krytyka, okazuje się najbardziej żywotną inspiracją dla dzisiejszego pokolenia reżyserów. Próżno szukać kontynuatorów Swinarskiego, Axera, Dejmka, Jarockiego, Grzegorzewskiego – Hanuszkiewicz wydaje się mieć legion uczniów, choć pewnie nie do końca świadomych, kto był prekursorem ich twórczości. A część kolegów krytyków Dziadom Zadary już buduje legendę na miarę Balladyny Hanuszkiewicza, samego reżysera pasuje na przyszłego szefa sceny narodowej. Używa się nawet tych samych argumentów na rzecz spektaklu: nauczyciele mogą się zżymać, ale to są Dziady dla młodego pokolenia. Oczywiście faktu, że wrocławskie przedstawienie budzi zainteresowanie licealistów, nie należy lekceważyć. Pytanie tylko: czy naszego teatru nie stać na Dziady również dla dorosłej publiczności?
Czytając interpretacyjne enuncjacje Zadary na temat dzieła Mickiewicza jakbym słyszał Hanuszkiewicza, który obwieszcza, że odkrył coś, czego jeszcze nikt nie dostrzegł. Reżyser powiada na przykład: „Utwór Dziady składa się z czterech części, z których tylko jedna dotyczy życia narodu polskiego. (…) W pierwszej części się nie mówi o Polsce, w drugie części się nie mówi o Polsce i w czwartej się nie mówi o Polsce. W Dziadach się ciągle za to mówi o różnych umarłych, trupach, upiorach, grobach – i to umarli, zgodnie z tytułem, są głównym tematem tego dzieła”. No, rzeczywiście odkrycie na miarę pana Jourdain. Jeśli jednak, jak chce Zadara, Dziady wileńsko-kowieńskie nie dotyczą życia narodu polskiego, to dlaczego w jego inscenizacji chór młodzieńców wjeżdża do lasu naszym swojskim maluchem, pojawia się policja w znanych nam mundurach, a i uczestnicy obrzędu raczej nie są wieśniakami z litewskich powiatów?
Recenzenci nawet krytycznie oceniający Dziady w Teatrze Polskim bronią jednak IV części, w której Bartosz Porczyk tworzy niezwykle dynamiczny portret Gustawa. W istocie aktor zrywa ze stereotypem romantycznego kochanka, kipią w nim emocje młodego faceta, który czego nie jest w stanie wypowiedzieć, musi wyśpiewać. Nie przesadzałbym jednak ze stwierdzeniem, że Porczyk podnosi monolog Gustawa do rangi Wielkiej Improwizacji. Jego ekspresja działa, ponieważ jest szczera, a w słowach wybuchają uczucia, które wszyscy dobrze rozpoznają: zawiedzionej miłości, męki zazdrości, niespełnienia, tego całego rollercoastera nastrojów: od uniesienia nadziei do kompletnego dołu. Ale jeśli Porczyk w tak fantastyczny sposób się pruje, to po cholerę tłem dla tej jazdy jest realistycznie odstawiona chata księdza z piętrowym łóżkiem dla dzieci, zlewem i kuchennymi szafkami? Chata się kręci, raz pokazuje wnętrze, raz przednią elewację, ale wielkiej sztuki w tym nie ma.
Być może trudno dokonywać ostatecznej oceny spektaklu Zadary, skoro dopełni go jeszcze III część, w której nie tylko więcej tekstu trzeba się nauczyć, ale i w innych sprawach go wypowiadać.

677 odwiedzin

One Comment

  1. Nic dodać, nic ująć- pierwsza część ( mam na myśli nie tylko widowisko, ale część spektaklu przed piewrszą przerwą) makabryczna- może i z zamysłem, za to w realizacji chaotyczna i na krzykach; guślarz w kręgu niestety nie świętym, lecz wypełnionym pokracznymi spazmami , raz po raz naruszanym przez profanum wzbudzał sprzeciw , rekwizyty rodem ze szkolnego przedstawienia. II część jakoś sama w sobie by się broniła, bo przecież i w ironii dostrzec można ostatecznie pewne prawdy, nawet jeśli nie patetycznie wypowiedziane- to w perspektywie nowoczesności – jednak kamera dobrze funkcjonująca na początku , pod koniec- zwłaszcza przy marionetkach trącących obwoźnym teatrem lalek- straszne !- w odniesieniu do fałszywych gestów z kręgu guślarza w części pierwszej stawia jednak nie na świat ducha , lecz czyni zadość popkulturowej widowni, nadto skłonnej do śmiechu. To sprawia , że historia , która mogła zostać opowiedziana w klimacie ironii, staje się w gruncie rzeczy komedyjką. Choć mnie Baranek nie śmieszy – wygląda raczej jak rozkładające się ciało, a wisząca dziewica – cóż w sumie tak tez mogli ją postrzegać współcześni plebejscy młodzieńce. Za dużo tu jednak prześmiewczości , brak tajemnicy. A tej jest sporo w Dziadach, zwłaszcza czytanej jako wielopiętrowy system symboli i znaczeń , wielopoziomowy świat – od kołatka do Boga osobowego , od pniaka do ducha świata.

    Mickiewiczowi nie można odmówić poczucia humoru, autoironii i zmysłowości. To wszystko oddał Porczyk w IV części, która jedyna broni wartości Dziadów we Wrocławiu. Jest dobrze odczytana, konsekwentna i zmysłowa – romantyczny żar uczuć nie dobywa się tylko z serca, rozpłomienia wszystko- całe ciało- to realizacja teorii łańcucha duchowo- cielesnego : Gustaw naprawdę płonie- denerwuje go to, czasem śmieszy- ale nie potrafi nad tym uczuciem skutecznie zapanować. Kreacja Porczyka- bardzo dobra : świetnie śpiewa , mówi, gra – może nieco drażniła jego goła klatka piersiowa , wypracowana i zbyt dosłowna- po co ?Rzeczywiście nie postarał się Zadara z przedstawieniem chatki Pustelnika , zanadto ograniczył przestrzeń , choć podział na zewnątrz i wewnątrz jest ważny, jednak przytulnośc zamienił na ciasnotę, w której w połowie części duszno się robi od powielanych gestów ( wykładanych i odkładanych naczyń ) a na zewnątrz – sporej przestrzeni przecież – nic się nie dzieje. U Mickiewicza czuje się, ze tam skąd przychodzi Gustaw cały czas coś jest ; jeśli nie potrafi się lub nie chce lub nie może się tego pokazać, to trzeba się skupić na wewnątrz , nawet kosztem kilku ciekawych efektów gry światła i ciemności. Zadara gwoli wierności tekstowi motto z IV części Dziadów kazał wypowiedzieć w oryginale. Szkoda. Współczesna publiczność nie jest tak wykształcona językowa , jak XIX wieczna. A to ważne słowa. Mógł je choćby przetłumaczyć i wyświetlić na telebimach.Tak- giną.
    Podsumowując- jedynym – moim zdaniem- powodem dla którego warto zobaczyć Dziady Zadary- jest IV część ze spójną, bardzo dobrze zagraną postacią Gustawa.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.