25

Z ciekawością przeczytałem, wysłuchałem i obejrzałem najrozmaitsze komentarze dotyczące rocznicy wyborów 4 czerwca. Dosyć zabawna wydała mi się rozmowa, jaką odbyli u Moniki Olejnik Wojciech Pszoniak i Jerzy Zelnik. Pszoniak grał rolę entuzjasty, Zelnik miał minę zatroskaną. Trudno było im się zgodzić, ponieważ byli  jak optymista i pesymista z tego przysłowia o szklance wody – jeden się cieszy, że jest do połowy pełna, a drugi marudzi, że w połowie pusta. Zelnik jako argument na rzecz porażek 25-lecia dołożył jeszcze jeden gwóźdź do trumny: mamy gorszy teatr.

Zastanowiło mnie to stwierdzenie. I zaczęły dręczyć różne pytania. Z jakiego powodu mamy gorszy teatr? Z przyczyny tej rzekomej wolności, którą uzyskaliśmy w 1989 roku? Czy gdybyśmy mieli prawdziwą wolność, taką, jakiej nie dały wybory 4 czerwca, teatr nasz byłby lepszy? A w ogóle, co jest miarą satysfakcji z poziomu teatru?

Ja wielokrotnie już zgłaszałem pogląd, niezbyt zresztą odkrywczy, że w całej historii polskiego teatru najwspanialszy okres przypadł na czas PRL-u, szczególnie na lata 1956 do stanu wojennego. Dałoby się raczej bez trudu udowodnić, że tamte 25 lat było lepsze od ostatnich 25 lat. Ale teraz rozważcie jako pewnego rodzaju rozrywkę umysłową, co byście woleli: obejrzeć w ciągu jednego półrocza Wyzwolenie Swinarskiego, Noc listopadową Wajdy, Balladynę Hanuszkiewicza, Ślub Jarockiego, Dantego Szajny (to tylko premiery z 1974 roku), ale żyć w kraju rządzonym przez Edwarda Gierka? Czy też obejrzeć te wszystkie przedstawienia, co je widzieliśmy w mijającym sezonie, a mimo to nieco bardziej cieszyć się życiem? Nie pytajcie tylko, czy jest możliwy wariant pośredni, tzn. mieć teatr z 1974 roku i przyjemności 2014? Też bym dużo więcej chciał, a gdybyśmy na najbliższym Mundialu zdobyli srebrny medal, to bym nie posiadał się ze szczęścia.

A teraz jeszcze takie pytanie, które pewnie jest głupie, ale trzeba je zadać: może ceną za to, że mamy dzisiaj lepiej niż pokolenia naszych rodziców i dziadków, jest także to, że musimy mieć gorszy teatr? Może teatr w rzeczywistości swobody, dostatku (nawet jeśli nie dla wszystkich), bogatych sklepów, licznych knajp, dobrych samochodów, nie ma tak dobrze, jak w czasie zniewolenia i mizerii życia? Może wtedy jest więcej powodów, by chodzić do teatru?

Obejrzałem również sondę, którą Instytut Teatralny przeprowadził wśród prominentnych ludzi teatru, a w której postawiono pytanie: czego nauczył nas teatr? Oczywiście w ciągu minionego ćwierćwiecza. Odpowiedzi padły różne. Jedni wskazywali na problemy, które teatr stawiał, a które wpływały na zmianę społecznej świadomości. Inni byli bardziej pesymistyczni, twierdząc, że teatr niczego nie nauczył. I czuło się w tych odpowiedziach poczucie zawodu, że nie jest tak, jak byśmy chcieli, żeby było. Dosyć symptomatyczne wydały mi się różnice w wypowiedziach byłego dyrektora i obecnej szefowej Instytutu Teatralnego. Maciej Nowak wszedł w rolę marudy Zelnika, Dorota Buchwald doceniła jak Pszoniak zdobycze wolności również w teatrze. Jak to zwykle bywa, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Oczywiście, gdy górę bierze ton samozadowolenia lepiej trochę ponarzekać. Jednak z niezadowolenia może się zrobić jakaś zmiana. Nawet na lepsze.

Maciek Nowak na e-teatrze ogłosił listę 25 najważniejszych przedstawień wolnej Polski (pomysł podchwycili zresztą inni, układając swoje zestawienia). Też bym chętnie się tak zabawił, ale powstrzymuje mnie jedna myśl: w latach 1989-2014 widziałem więcej niż 25 spektakli, które pozostały mi żywo w pamięci. Nie zmienia to jakoś zasadniczo oceny teatru wolnej Polski. Co najwyżej ratuje poczucie sensu pracy, którą wykonuję prawie 25 lat.

1 124 odwiedzin

3 Comments

  1. Wojtku,
    Nie zamieniłbym dzisiejszego teatru na tamten.

    Trochę mnie mrozi myśl, że miałbym przeżyć jako dorosły, świadomy widz całe ostatnie 25-lecie i mieć poczucie gorszości wobec złotego wieku.

    Nie mam oglądu całości ćwierćwiecza III RP, ale jestem widzem teatralnym od lat 18 i to już wystarczy, żeby mieć dobre zdanie. Oto przykłady:

    Kilka spektakli Grzegorzewskiego (Sędziowie, Duszyczka), kilka spektakli Lupy (Factory 2), kilka przedstawień Warlikowskiego (Oczyszczeni), kilka Jarzyny (Między nami dobrze jest), kilka Agnieszki Glińskiej (Bambini di Praga), kilka Cieplaka (Historya) kilka duetu Strzępka& Demirski (Niech żyje wojna!!!), a jeszcze Klata (córka Fizdejki), jeszcze Grabowski (Opis obyczajów), jeszcze Zadara (Aktor), jeszcze Passini (Odpoczywanie), jeszcze duet Bikowski i Bartnikowski (Baldanders), jeszcze Kościelniak (Lalka).

    Źle?

    Tamtych 25 lat nie było lepsze niż te nasze. Przekornie powiem: bez trudu mógłbym udowodnić, że obecne 25 lat w teatrze jest lepsze niż te 25 sezonów czasów Gomułki i Gierka. Przypomnę tylko, że u progu sezonu 1973/1974 Jan Kłossowicz pytał: „Czy znowu będziemy się nudzić w teatrze?”

    Poza wszystkim, zawsze mnie zastanawia, co niektórzy pogrobowcy Swinarskiego mówiliby o jego teatrze, będąc jego bezpośrednimi widzami, a nie słuchaczami wspomnień swoich mistrzów. Pewnie mówiliby coś o warsztacie i o naruszaniu wrażliwości.

    A właściwie dlaczego te ostanie ćwierćwiecze oceniasz tak surowo?

    Reply

  2. Pawle, oczywiście można w nieskończoność się licytować tytułami przedstawień. Jednak całościowy potencjał naszego teatru, skala indywidualności w poszczególnych dziedzinach (reżyserii, aktorstwie, scenografii) była w tamtym okresie o wiele większa. Ich rozwojowi w jakiejś mierze mógł sprzyjać system, który jednak wysoko stawiał kulturę (nawet jeśli było to obarczone ideologią i polityką), a może to był skutek powojennych przemian społecznych, a może zadziałała jakaś tajemna siła, która sprawia, że w danym czasie i miejscu rodzi się więcej talentów niż w innym. Teatr miał też większą rangę społeczną niz dzisiaj. Co było widoczne choćby przez odbiór krytyki. Jasne, że krytycy, zwłaszcza ci najlepsi, marudzili. Puzyna w połowie lat 60. napisał znany tekst o wyjałowieniu teatru – w czasie, gdy Axer było po serii swoich słynnych inscenizacji we Współczesnym, Grotowski zaczynał pracę w Laboratorium we Wrocławiu po przeprowadzce z Opola, Swinarski był po premierze „Nie-Boskiej” w Starym, Mrożek napisał „Tango”. Byc może dzisiaj też marudzimy przesadnie i dopiero z perspktywy czasu się okaże, że mieliśmy świetny teatr. Ja zresztą nie mam aż tak krytycznego zdania jak np. Maciek Nowak, który uważa, że teatr III Rzeczypospolitej cofnął się do poziomu i charakteru teatru przedwojennego. Ale będę się jednak upierał, że lata 1956-81 są dla rozwoju teatru jako sztuki w Polsce dużo lepsze od ostatniego ćwierćwiecza (choć o tamtym czasie mogę mówić bardziej z pozycji historyka teatru niż naocznego świadka). I nie przemawia przeze mnie jakaś dziwna nostalgia, lecz rozmaite spawdzalne fakty, jeśli w tej niewymiernej dziedzinie można takie zastosować. Pozdrawiam Cię serdecznie.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.