Tramwaj

Pamiętacie ten odcinek Czterdziestolatka, w którym brat Madzi –Antek, grany przez Gajosa, wraz z żoną i ojcem (cudowny Hańcza) przyjeżdża do Karwowskich, bo chce w Warszawie kupić samochód? Ale przedtem idą wieczorem do teatru (Narodowego oczywiście) na Zdzisława dzieje – jak nazywa spektakl Hanuszkiewicza Antek. Po powrocie Karwowski pyta o wrażenia z przedstawienia. – Bardzo interesujące, bardzo – odpowiada szwagierka, która ma ambicje zrobienia doktoratu na AWF. Antek jest bardziej sceptyczny:

– Było bardzo interesujące, tylko nudne trochę.

Ta opowiastka, a w szczególności jej pointa, często mi się przypomina przy różnych teatralnych okazjach. Ale dlaczego wczoraj na Tramwaju? Spektakl trwał dwie i pół godziny, czyli jak na ostatnie przedstawienia Warlikowskiego ma tempo sprinterskie, a jednak od czasu do czasu patrzyłem ukradkiem na zegarek, co jednak nie zdarzało mi się na prawie 5-godzinnej (A)pollonii ani równie długich Aniołach w Ameryce, nie mówiąc o Krumie, Burzy czy Oczyszczonych. Żeby nie wdawać się w teatrologiczne analizy w punktach  przedstawię swoje wątpliwości:

  1. Mam wrażenie, że taka sztuka jak Tramwaj zwany pożądaniem, która z naszej perspektywy jest już absolutną klasyką realistycznego dramatu psychologicznego z trudem poddaje się zabiegom dramaturgicznym, jakie zastosował Warlikowski pewnie z pomocą Piotra Gruszczyńskiego. Mocna konstrukcja Williamsa została po prostu rozbełtana, niby pogłębiona jakimiś religijnymi odniesieniami, ale efekt pozostaje mętny czy wręcz pretensjonalny. Postdramatyczne chwyty, które mogły się sprawdzić w (A)polonii, bo w założeniu swoim przedstawienie miało kolażowy charakter, w Tramwaju wyprowadzają porządny dramat na mielizny.
  2. Na scenie mamy przegląd środków teatralnych, które Warlikowski już stosował. Łazienkowy kontener jako główny element scenografii. Projekcje i obrazy aktorów w filmowych zbliżeniach. Renate Jett śpiewająca (tym razem z playbackiem) songi-komentarze. Można oglądać Tramwaj i bawić się w sprawdzanie, co gdzie już było. Oczywiście trudno mieć pretensję, że Warlikowski buduje spektakl w swojej stylistyce, swoim językiem. Jednak robi to bez zaskoczeń, bez tych charakterystycznych dla siebie skoków napięcia. Czuję w tym spektaklu znużenie inscenizatora.
  3. Być może wszystkie problemy przedstawienia paradoksalnie biorą się z tego, co jest jego siłą. Bo spektakl w istocie jest gwiazdorskim popisem Isabelle Huppert. Zrobiony chyba został po prostu dla niej, a w każdym razie ona go zdominowała. Z całym szacunkiem dla Andrzeja Chyry nie jest on równorzędnym partnerem dla odtwórczyni roli Blanche. W poprzednich przedstawieniach Warlikowskiego były wielkie role aktorskie, ale komponowały się one w kreację zespołową, która budowała walor. Patrzyłem na Tramwaj i miałem odruch podmieniania obsady. Widziałem Stenkę, Cielecką, Ostaszewską, Stuhra, Poniedziałka. Pewnie gdybyśmy ich zobaczyli na scenie, to zaczęlibyśmy marudzić, że znowu ansamble Warlikowskiego gra to, co zawsze. Ale czy rzeczywiście Warlikowski zrobiłby z nimi Tramwaj zwany pożądaniem?

 

1 127 odwiedzin

5 Comments

  1. Wyjątkowo nie widziałem, bo mam poważniejsze sprawy na głowie: http://WWW.JACEKRZYSZTOF.BLOG.ONET.PL ale po lekturze recenzji i obrazków zgadzam się co do 1/2/3 i dodam, że moim zdaniem reżyser jest „wyprztykany” (co ostatnio było widać w operze) z pomysłów, i uspokojenie nielogicznej wyobraźni plus osobisty ton, owocujący ciekawie w „Aniołach”, to było tylko chwilowe odejście od nihilistycznej anty-aksjologii jaką z upodobaniem na codzień uprawia… Paradoks polega na tym, że właśnie w tym momencie otwiera mu się wszystkie kasy i posyła na posady. To nieporozumienie stulecia ! Będzie nas to drogo kosztować, i proszę pamiętać, że ja ostrzegałem…PS. A Piotr przekracza wszelkie granice w mieszaniu PR z krytyką i wykształcenia z uwielbieniem. Nie jest klerkiem, wprost przeciwnie, co jeszcze trzeba będzie opisać, żeby przestrogą było i standardów nie zaniżało.

    Reply

  2. Hipnoza – najpierw hipnotyzer usypia, następnie powtarza mantrę (np. alkohol budzi w tobie wstręt), która ma zniewolić uśpionego. I w tym sensie Huppert mnie uśpiła swoim wstępnym monologiem, zanudziła mnie powtarzając cały czas to samo niewiadomo co, bo choć znam francuski, za Zeusa nie mogłam zrozumieć, co ona mówi. Przed zaśnięciem zdążyłam tylko przypomnieć sobie naukę mojej mamy, że nie mówi się z pełnymi ustami. Ciąg dalszy rzeczywiście był hipnotycznym snem, nie tylko dla mnie, jak się dowiedziałam. Trzecim okiem dostrzegałam słabości przedstawienia i adaptacji, a jednak… Bo to był mój sen, który nałożył się i przesłonił spektakl, moje skojarzenia i moja korekta, która eliminowała rzeczy dla mnie nieistotne i zbyteczne. Pozostał monodram, portret kobiety zranionej w miłości, która idzie w samozatracenie. I to właśnie, a nie zlepek cytatów wysokich, sprawiło, że w moją wizję przeniknął pierwiastek metafizyczny, poprzez postać Marii Magdaleny z apokryfu Kazantzakisa. I jeszcze to, że Huppert nie rżnęła gwiazdy, nie udawała natchnionej, nie wczuwała się w rolę, tylko po prostu grała jak wielka profesjonalistka. Moja reakcja była nieprofesjonalna, jak sentymentalnej kucharki. Albo, przeciwnie, profesjonalna, jak Lutosławskiego, który na złym koncercie układał w głowie własną interpretację dzieła. I mniejsza o to, jakie reżyser miał pomysły.

    Reply

    • Podoba mi się ten sen o przedstawieniu Warlikowskiego. Kiedyś Jan Kott pisał, że usnął na spektaklu Kantora i ten spektakl śnił mu się dalej. Ja niestety nie dałem się zahipnotyzować.

      Reply

    • Pan Krzysztof Warlikowski NIE JEST INTELEKTUALISTĄ, nie jest nawet inteligentny (nie tak dawno kierownictwo jego teatru musialo odwoływać się do kruczków prawnych aby zablokować głupstwa, jakie spontanicznie powiedział Newsweekowi) Jego poglądy na Żydów (rozmowę o Żydach w Polsce), innych i na Greków trąca przeraźliwymi stereotypami i zwykłym brakiem wiedzy. Ale, jest ustosunkowany, więc mu to uchodzi… Moim zdaniem to wstyd, że uczyniliśmy sobie z niego bohatera

      Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.