„Noc żywych Żydów” w Dramatycznym

Dyrektor Słobodzianek, witając mnie wczoraj przed premierą Nocy żywych Żydów, wyraził życzenie, abym zauważył podczas wizyty w jego teatrze coś więcej oprócz zmiany foteli na widowni. Sugestia ta podziałała niezwykle mobilizująco na moje zmysły, które wytężyłem, zanim jeszcze oddałem okrycie wierzchnie do szatni. Mogłem zatem bez trudu spostrzec, jak elegancko dyrektor Teatru Dramatycznego się prezentował w otoczeniu trzech swoich uroczych współpracownic. Mając jeszcze chwilę do rozpoczęcia spektaklu przechadzałem się po foyer, pozdrawiając stałych bywalców stołecznych premier. Zasiadłem w końcu na widowni i sam się w duchu przestrzegłem, żeby nie oddawać się znów bezużytecznym wspomnieniom o dawnych fotelach:
– Tym razem cała uwaga na scenę.
Ale nie wiedziałem jeszcze, jaką to pułapkę tego wieczoru zastawił Słobodzianek.
Oto na widowni zaczęli pojawiać się przedstawiciele władz Warszawy na czele z panią prezydent. Nie był to może zaskakujący widok, premiera Nocy żywych Żydów inaugurowała wszak Warszawskie Spotkania Teatralne, jedną z najbardziej renomowanych imprez kulturalnych, której magistrat patronuje. Ale nie był to koniec vipowskich gości. Można było wśród nich dostrzec obecnych i byłych ministrów z ramienia Platformy Obywatelskiej, aż zjawił się sam premier. Osobiście przypominam sobie, że wcześniej Donalda Tuska widziałem w teatrze tylko raz na jubileuszu Daniela Olbrychskiego w Teatrze 6. Piętro. Nie będę już w tym miejscu powtarzał tych banalnych złośliwości, co premier lubi bardziej od teatru. Akurat we mnie znajduje to zrozumienie. Prawdopodobnie szef rządu nie zaszczyciłby najnowszego przedstawienia w Dramatycznym, gdyby autorem wystawianego dzieła nie był Igor Ostachowicz – bliski współpracownik premiera. Ostachowicz zasiadł obok swojego pryncypała i domyślam się, że musiał mieć szczególną tremę.
Nie mogę rzecz jasna nie wspomnieć o obecności posła Fedorowicza, który na mój widok ciężko westchnął:
– Oj, Wisełka, Wisełka. (Niewprowadzonym w temat wyjaśnię tylko, że chodziło o to, że poseł martwi się o formę krakowskiego klubu w rywalizacji z warszawską Legią.)
Przedstawienie zaczęło się z opóźnieniem, ale też zajęło chwilę nim się wszyscy przywitali, wyściskali, poszukali swoich miejsc, a borowcy dyskretnie obserwowali widownię.
Nie zrobię Tadeuszowi Słobodziankowi dowcipu i na tym opisie nie zakończę relacji z wczorajszej premiery. Pominę bankiet. A jeśli chodzi o sam spektakl. Atakował troszkę bardziej zmysł słuchu niż wzroku. Miałem wrażenie, że niektóre sceny inscenizowane były do użytej ilustracji muzycznej, na którą składały się zresztą znane przeboje. Finałowe przesłanie (skądinąd politycznie poprawne) zostało także wyśpiewane (brawurowy Krzysztof Ogłoza jako Hitler – nie do rozpoznania). Jeśli twórcom przedstawienia patronował duch Quentina Tarantino z jego dezynwolturą, to byłoby dobrze, gdyby tchnął więcej dynamiki w sceniczne działania. Thriller mógłby bardziej straszyć, groteska mocniej śmieszyć. Nożyczki chyba też by się przydały, bo oczy momentami się przymykały.
Ach, te oczy – ciągle widzą tylko to, co chcą.

542 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.