Dolny Śląsk

Dawno nie jechałem samochodem do Wrocławia. Kiedyś się jeździło katowicką i później skręcało z niej na Bełchatów, i dalej przez Wieruszów, Wieluń, Oleśnicę. Pamiętam, że na tej trasie ciągle były roboty, więc trwało to godzinami. A teraz proszę, Internet pokazuje nową możliwość: autostradą na Łódź, zjazd w Wartkowicach na Poddębice, potem Sieradz i wyjazd na wysokości Wielunia. Najgorszy odcinek między autostradą a Wieluniem. Ale lubię takie boczne drogi, poza tym w pobliżu już są moje rodzinne strony, nawet drogowskazy pokazują: Turek. A jak już się wjedzie na wrocławską – niespodzianka: 100-kilometrowa, świetna, dwupasmowa szosa do samego Wrocławia. Można rzeczywiście pośpiewać Hey, Jude. (Swoją drogą to miło, że piosenkę Beatlesów wybrano na ilustrację spotu reklamującego 10-lecie Polski w Unii Europejskiej, ale miłośnicy zespołu pamiętają, że utwór ten McCartney napisał dla syna Lennona, by go pocieszyć, gdy ojciec porzucił rodzinę dla Yoko Ono).

Ale do Wrocławia nie wjeżdżałem. Obwodnica – znów duże udogodnienie dla kierowców – wyprowadziła mnie bardzo sprawnie na drugą stronę miasta, a tam skręciłem na Wałbrzych. Z lewej już było widać Sobótkę. Pamiętam, że kiedyś z komisją Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej wylądowaliśmy w pałacu, który znajduje się pod szczytem. Podobno był tam ongiś klasztor augustianów, ale przejęła go niemiecka rodzina, która rezydowała w posiadłości do 1945 roku. A potem historia potoczyła się w sposób typowy dla wielu dolnośląskich majątków. Weszli Rosjanie, zagrabili, co się dało, właściciela zabili. Za polskiej władzy w pałacu zorganizowano ośrodek szkoleniowy SB. Dzisiaj jest hotel. Jak tam siedzieliśmy, w klubowej sali, zachowującej resztki dawnej świetności, to czuło się atmosferę jak z kryminałów Agaty Christie. Odludne, nieco tajemnicze miejsce, kilka osób. Nikt nie został zamordowany, ale jeden z nas znacznie się poturbował, schodząc piekielnie stromymi schodami do recepcji. Gdybym miał wolną chwilę, to bym zajechał na tę Sobótkę, żeby zobaczyć, jak tam jest teraz.

Po drodze do Wałbrzycha było więcej miejsc, które kiedyś już odwiedzałem. Krasków – piękny pałac, w przewodnikach piszą o nim: perła śląskiego baroku. Krzyżowa – wiadomo, posiadłość rodziny von Moltke, w której spotykali się spiskujący przeciw Hitlerowi. Świdnica ze świątynią Opatrzności. Oczywiście zamek w Książu. Jeden z drogowskazów pokazywał Żarów. Nie mogłem sobie przypomnieć, co tam było i co tam robiłem, ale nazwa miejscowości z czymś mi się kojarzyła. Dopiero spotkany później Andrzej Lis wyjaśnił, że również w ramach konkursu oglądaliśmy w Żarowie amatorski teatr, prowadzony przez miejscowego zapaleńca. Spektakl opowiadał o Edycie Stein i był całkiem niezły. Czy teatr jeszcze działa?

Powinienem wspomnieć, że droga prowadziła wśród żółtych pól łubinu, które bardzo ładnie wyglądały, ale nie wiem, jak to napisać, żeby nie było banalnie, a z umiejętnego opisu wynikało, że naprawdę było ładnie. Ten Dolny Śląsk w ogóle ma jakiś sekretny urok. Słowo: tajemnica oczywiście odmieniane jest na wszystkie sposoby w przewodnikach. Tajemnice mają stare pałace. I podziemia, które kryją skarby III Rzeszy. Natura i historia sprzęgły się w splocie, który warto uważnie śledzić.

Ładnie się skończyło przed Wałbrzychem, bo zrobił się korek. W Wałbrzychu główna ulica rozkopana. Gdy zobaczyłem szary budynek hotelu Sudety, wiedziałem, że niezawodnie jestem w Wałbrzychu. Do hotelu Sudety mam szczególny sentyment, ponieważ pośród 200 czy ilu tam hoteli, w których mieszkałem, ten zasługuje na miano jednego z najgorszych. Nigdzie mi się nie zdarzyło, aby sama recepcjonistka zaproponowała, że znajdzie mi lepszy hotel i że mogę bez płacenia za rezerwację się przeprowadzić. Przy czym Sudety były miarą dawnej świetności Wałbrzycha. Ale nie będę się wdawał w domorosłe analizy na temat upadku kopalni, bo co mogę o tym wiedzieć? Pobyt jedno- czy dwudniowy daje przyjemność zanurzenia się w ponure piękno miasta. Ale to uczucie jest bezpieczne, bo człowiek ma świadomość, że może stąd po tych dwóch dniach wyjechać.

Przypominam sobie swój pierwszy przyjazd do teatru w Wałbrzychu, jeszcze za dyrekcji Wowo Bielickiego. Przy powitaniu przedstawiłem mu się z imienia i nazwiska, na co usłyszałem ni to pytanie, ni to stwierdzenie:

– Czyli syn.

Nie pamiętam, który to był rok i kompletnie nie pamiętam, co wtedy widziałem.

Bielicki uważał, że ma repertuar taki, jak Współczesny i Ateneum w Warszawie za najlepszych czasów, tylko nikt z krytyków nie chce tego zauważyć.

Ale o teatrze w Wałbrzychu w końcu zrobiło się głośno. To jest już dobrze znana historia. Widziałem, jak się ona zaczynała za dyrekcji Piotra Kruszczyńskiego.

Na spektaklu wieczorem spotykam komisję Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej w pełnym składzie. W Wałbrzychu kończy swoją pracę, w pobliskim Zagórzu ustalają werdykt. W tym Zagórzu też byłem. Akurat odbywał się wówczas Rajd Dolnośląski. Widziałem auta z napisami: Kulig, Kuzaj. Nie wiem, czy Kuzaj jeszcze się ściga? Kulig już nie żyje.

W Teatrze im. Szaniawskiego oglądam przedstawienie inspirowane Dekalogiem Kieślowskiego: Opowieści plemienne. Jak mawia Krystian Lupa: nie dialoguję z tym spektaklem, który bardzo usilnie chce ze mną dialogować. Temat leci za tematem, jeden problem natychmiast zastępuje następny, wszystko ze wszystkim się miesza, aborcja, antysemityzm, Tadeusz Mazowiecki w siwych dredach i Krystyna Janda, aktorzy śpiewają Hey, Jude, z ekranu leci przemówienie Jaruzelskiego, a zaczyna się od sceny kopulacji. A wszystko niby w duchu rozliczenia 25-lecia naszej wolności. Typowy teatr postdramatyczny – straśnie nowocesny.

Po przedstawieniu wracam na nogach do hotelu Qubus. Mijam dawną kopalnię Thorez, która teraz podlega rewitalizacji i zamieniła się w Park Wielokulturowy. Ma tu być Europejskie Centrum Ceramiki Unikatowej, galeria sztuki współczesnej i oczywiście Muzeum Przemysłu. Ciekawe, czy ktoś z górników znajdzie tu pracę? Przypominam sobie, że kiedyś Piotrek Kruszczyński właśnie tutaj, w dawnej szatni górniczej zorganizował wystawę zdjęć teatralnych Mariusza Stachowiaka. W szatni wisiały jeszcze pod sufitem dziesiątki kombinezonów z butami, widok robił piorunujące wrażenie. Mariusz Stachowiak zasłynął m.in. zdjęciami Łomnickiego z prób do Leara. Sam zagrał wodza Bromdena w Locie nad kukułczym gniazdem Kleczewskiej – jednym z pierwszych spektakli, którymi Teatr im. Szaniawskiego odbił się od dna. Stachowiak miał niezwykle charakterystyczną sylwetkę – sam mógłby być obiektem zdjęć. Niestety wystawy w kopalni już nie doczekał.

Korzystając z wolnej soboty w Wałbrzychu jadę do Szczawna. Tu też jest teatr: Zdrojowy im. Henryka Wieniawskiego. Na afiszu zapowiedź najbliższego przedstawienia: Single i remiksy. Komedia Marcina Szczygielskiego. Reżyseruje Olaf Lubaszenko. Grają: Anna Mucha, Weronika Książkiewicz, Katarzyna Glinka, Lesław Żurek, Wojtek Medyński. Żałuję, że nie mogę zostać, bo ciekawi mnie efektowne wnętrze teatru. W pobliskiej pijalni za 2, 80 zł. piję wodę leczniczą. Podobno służy na układ pokarmowy.

Wieczorem premiera Volare – spektaklu Marcina Wierzchowskiego. Też ma rozbudowaną narrację, składającą się właściwie z trzech różnych, a może nawet czterech (jeśli wliczyć występ dziecięcego teatrzyku Frędzelki) części. Czuje się w nim rozrachunek z rzeczywistością w duchu: nie tak miało być. Ale przesłanie jest bardziej pozytywne: nie trzeba rezygnować z marzeń. Rano na śniadaniu w hotelu spotykam Marcina z malutkim synkiem, śpiącym w ramionach taty. Dzieci są jednak ważniejsze od teatru.

W niedzielę powrót do Wrocławia. Idę przez Rynek obok Literatki i słyszę znajomy głos:

– Cześć Wojtek.

Jurek Łukosz uśmiecha się łagodnie. Spotkałem go – też w Literatce – już jakiś czas temu po latach niewidzenia się. Historia jego choroby jest znana i bardzo smutna. Zdziwiłem się, że mnie rozpoznał. W końcu nie należałem do bliskiego mu kręgu ludzi. Kiedyś razem jurorowaliśmy na Zderzeniach w Kłodzku. Miałem z nim kontakty z racji pracy w redakcji Teatru. Ale to było 10 i więcej lat temu. Podczas tego pierwszego spotkania na początku zadawał sensowne pytania. Potem zaczął je powtarzać i musiałem ponownie odpowiadać. Ja go zapytałem tylko o jedno:

– Piszesz coś?

Milczał chwilę i w końcu cicho odrzekł:

– Tak.

Teraz spotkanie jest krótsze, bo się spieszę do Współczesnego na spektakl.

– Masz papierosa? – pyta jeszcze Jurek.

– Nie palę.

– A może dałbyś mi na papierosy?

Wyciągam jakieś monety. Żegnamy się, ale Jurek jeszcze podaje swój adres:

– Będziesz zawsze mile widzianym gościem – mówi. W jego głosie nic się nie zmieniło. Ale w głowie?

Następnego dnia rano jadę na cmentarz na Psim Polu. Nie mam GPS, więc wcześniej zanotowałem sobie nazwy ulic, którymi powinienem dotrzeć na miejsce. Cmentarz jest daleko od centrum, mija się jakieś wielkie hale znanych firm. W kaplicy pożegnanie Tadeusza Różewicza. Arcybiskup Nossol, przedstawiony jako przyjaciel poety, odprawia mszę. W kazaniu analizuje jego wiersze pod kątem tematu wiary i niewiary. Nie ma tłumów, ale są różni znajomi z Wrocławia i Warszawy. Dobrze, że Różewicz nie musi leżeć na tym cmentarzu, że wybrał Karpacz i cmentarz przy kaplicy Wang. Będzie tam sąsiadował z Henrykiem Tomaszewskim. Spotkał się z nim kiedyś w Muzeum Zabawek i napisał wiersz:

Jak cicho jest spotkać mima

Jak dobrze że Pan nie mnoży słów

odbyła się piękna pantomima

wyjęta ze snów dzieciństwa

Starych artystów dwóch – aktor i poeta –

spotkało się pod koniec wieku

i mówią o zabawkach

milczą o Człowieku

 

 

 

 

 

991 odwiedzin

3 Comments

  1. Prof. Wojciech Dudzik zwrócił mi uwagę, że to żółte, co widziałem, to nie łubin, tylko rzepak. Łubin teraz podobno nie kwitnie. Przyjmuję z pokorą to sprostowanie.

    Reply

  2. Panie Wojciechu, zaczynam powoli żałować, że zagarnęła Pana nowa praca. Chciałabym poczytać sobie Pana wpisy, a tu nic, co spojrzę- ciągle Dolny Śląsk ! Moje egoistyczne podejście podziela, jak sądzę, więcej osób.
    Czy nie należy się nam, egoistom, więcej przychylności ?
    Serdecznie Pana pozdrawiam.

    Reply

    • Należy się oczywiście! Ja nie jestem aż takim egoistą, żeby nie dostrzegać innych egoizmów. Wkrótce się poprawię. Dziękuję za ten „zniecierpliwiony” komentarz i pozdrawiam również serdecznie.

      Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.