Do Portugalii jedzie się przez Grójec

W ubiegłym roku Boże Ciało wypadło 11 czerwca. Tego dnia Piotr Cieplak wyruszył na samotną wyprawę rowerową z Warszawy do Lizbony. Tę podróż znany reżyser opisał w Dziennikach rowerowych, których pierwszą część publikuje „Teatr” w majowym numerze. Były zatem Dzienniki motocyklowe Che Guevary, a teraz mamy Dzienniki rowerowe Cieplaka. Ale poza skojarzeniem tytułu nic tych dwóch tekstów nie łączy.

Powiem od razu, że zapiski Cieplaka zapowiadają się nadzwyczaj ciekawie i aż szkoda, że na kolejne części trzeba będzie czekać z miesiąca na miesiąc. Właściwie to przy tej lekturze czuję się tak, jakbym sam ruszył w daleką podróż, choć prawdę mówiąc na rowerze najdalej pojechałem z Ursynowa do Gassów nad Wisłą, co nie jest wyczynem, którym można by się chwalić wśród miłośników turystyki rowerowej. Ale od czegóż wyobraźnia. W głowie to się dopiero podróżuje.

Pierwsza część opisu wyprawy Cieplaka brzmi szczególnie intrygująco, ponieważ dopiero zapowiada coś, co się stanie. Nie wiemy właściwie, do czego ta podróż Cieplakowi posłuży, jakie spotkają go przygody, co będzie najistotniejszym jej doświadczeniem, wreszcie czy się szczęśliwie zakończy. Można też się domyślać, że reżyser teatralny nie pisze dziennika wyprawy ot tak, aby zachować miłe wakacyjne wspomnienia. Od pierwszego zdania czujemy wyraźnie, że ta podróż jest metaforą, że chodzi w niej o coś więcej. Odkrycie tego sensu jest zapewne nie mniej ważne niż dotarcie do mety w Lizbonie.

„Żeby dojechać rowerem z warszawskich Kabat do Lizbony, trzeba ciąć na Piaseczno, a potem Jazgarzew i dalej, prosto na Grójec” – pisze Cieplak. Już w tym jednym zdaniu poza oczywistą informacją natury geograficznej zawiera się myśl zgoła filozoficzna. „Całkiem jak z Konfucjusza, tego copywritera, co wymyślił niezły slogan dla Johnniego Walkera: Wielka podróż – coś tam… – zaczyna się od pierwszego kroku.” Ale u Cieplaka też się trafiają „skrzydlate słowa”: „Do Portugalii jedzie się przez Grójec i tyle”.

Pierwszego dnia podróżnik zajechał dalej niż do Grójca. Na nocleg zatrzymał się w Opocznie, 120 kilometrów od domu. To marny wynik – powiada. „Starzeję się, nie to zdrowie, nogi nie takie jak kiedyś! Przeraźliwe, choć przecież trywialne, dopadające znienacka doświadczenie przemijania, wypadających włosów, psujących się zębów, flaczenia mięśni.” Ale za chwilę Cieplak się denerwuje się na to porównanie swojej kondycji sprzed lat z obecną. I pocieszenie znajduje jak zwykle u Koheleta: „Nie mów: co za przyczyna jest, że pierwsze czasy lepsze były, aniżeli teraz są? Bo głupie jest takie pytanie”.

*

Być może te zapiski Piotra Cieplaka nie zainteresowałyby mnie tak bardzo, gdyby nie fakt, że autora znam ponad 30 lat. A poznałem go w momencie, gdy również rozpoczynał podróż, być może najważniejszą swoją życiową podróż, która wciąż zresztą trwa. Brzmi to zdanie nieco pretensjonalnie, ale trudno. Po prostu poznałem Cieplaka (będąc jeszcze pacholęciem) w czerwcu 1979 roku, gdy przyjechał z Opola zdawać egzaminy wstępne na Wydział Wiedzy o Teatrze. Odkąd jest reżyserem teatralnym śledzę jego twórczość z uwagą, często z przychylnością, która nie jest bezkrytyczna (ostatnio na przykład zdarzyło się po raz pierwszy, że wyszedłem w przerwie z przedstawienia Cieplaka). Właściwie nigdy w teatrze nie miałem swojego faworyta, za którym bym dreptał i którego byłbym egzegetą. Ta niemożność wzbudzenia wielkiego uczucia krytyka do twórczości artysty jest zapewne wadą. Jednak w krytyku powinna również ujawnić się pasja. No, to powiedzmy, że mam słabość do teatru Piotra Cieplaka.

*

A propos czaru dwóch kółek. W środowisku teatralnym jest niemało zapalonych miłośników rowerowych podróży. Ale mój podziw budzą w szczególności dokonania Maryli Zielińskiej i Łukasza Drewniaka. Omdlewam na samą myśl o przepedałowaniu pół Azji i całych Chin przez Marylę. Drewniak ostatnio namawiał mnie, żebym ruszył z nim na wyprawę po Sardynii. Ale ja jeżdżąc nawet samochodem po Włoszech się męczę, więc grzecznie podziękowałem. Na rowerze wolę jeździć po płaskim.

 

660 odwiedzin

One Comment

  1. Jako jeden z bractwa (w przeszłości nie tylko cyklista ale i rudy), wprawdzie krótkodystansowy, ale permanentny – wiem, po co mu to…Po siebie! Bo to podróż do wnętrza. I świetna literatura. Czyta się bez trzymanki.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.