Pożegnanie Krzysztofa Kowalewskiego

Wczoraj pożegnaliśmy Krzysztofa Kowalewskiego.

Do wielu wspomnień, które natychmiast pojawiają się, gdy się myśli o tym niezwykłym aktorze, dokładam jedno, bo ono utkwiło mi szczególnie w pamięci. Mam wciąż pod powiekami taki obraz z Komedianta Bernharda w reżyserii Erwina Axera: Tadeusz Łomnicki jako ten oszalały aktor Bruscon peroruje bez umiaru w zapyziałej gospodzie, gdzie się zatrzymał wraz z terroryzowaną przez siebie rodziną. Łomnicki siedział na krześle, wymachiwał laską i gadał, i gadał. A gdzieś z boku, w głębi sceny stał Krzysztof Kowalewski jako właściciel gospody i przysłuchiwał się przemowie gościa z malującym się na twarzy coraz większym stuporem. To była po mistrzowsku skontrastowana sytuacja sceniczna, komiczna w najlepszym stylu, bo przekraczająca prosty efekt humorystyczny. W tej sytuacji wytworzyło się takie napięcie, że musiało się zdarzyć coś, co je rozładuje. I się zdarzyło: Kowalewski wykonał gest przecierania rękoma twarzy, jakby ostatnim wysiłkiem woli wyzwalał się z oszołomienia i przywracał do życia. Pamiętam oczywiście Łomnickiego w tym przedstawieniu, ale najbardziej pozostaje mi ten właśnie obraz: Krzysztof Kowalewski, który przeciera twarz.

W ostatnim przedstawieniu, które widziałem z udziałem Krzysztofa Kowalewskiego, aktor nie pojawił się na scenie, wykorzystano jedynie jego głos. To było w 1946 – spektaklu Remigiusza Brzyka i Tomasza Śpiewaka z Teatru im. Żeromskiego, inspirowanym historią kieleckiego pogromu. Jak wiadomo ze wspomnień Krzysztofa Kowalewskiego – był świadkiem tych tragicznych wydarzeń jako mały chłopiec. Jego matka pracowała w kieleckim teatrze i sama padła ofiarą antysemickich nastrojów. W przedstawieniu Kowalewski mówił fragmenty Żywotu świętych Piotra Skargi, w których jezuita opowiadał kuriozalną historię „męczeństwa pacholęcia od Żydów umęczonego”.

Jest jakąś niezwykłą tajemnicą ludzkiej psychiki, jak człowiek, który doświadczył tego, czego doświadczył, stał się wybitnym aktorem komediowym.

*

Wraz ze śmiercią Krzysztofa Kowalewskiego odszedł jeden z ostatnich przedstawicieli tej wspaniałej grupy aktorów, którzy nas rozśmieszali w czasie PRL-u. Dołączył do Ireny Kwiatkowskiej, Edwarda Dziewońskiego, Jerzego Dobrowolskiego, Wiesława Michnikowskiego, Jana Kobuszewskiego, Wojciecha Pokory, Mieczysława Czechowicza. Wszyscy zaistnieli niejako na przekór rzeczywistości i także dość słabej rodzimej tradycji komediowej. Przecież przykłady krzewienia sensownego humoru, czy to w teatrze, czy w kabarecie, nie mówiąc o filmie, telewizji, radiu można liczyć w pojedyncze i odosobnione przypadki. Tworzyły się one dzięki inicjatywie i determinacji poszczególnych artystów, którzy komizm podnosili w hierarchii sztuki i czynili z niego coś więcej, niż rzecz „do śmichu”. Te starania dawały efekty, które przechodziły do legendy, ale też najczęściej były ograniczone w czasie, spotykały się z przeszkodami, nie miały kontynuacji, co dzisiaj szczególnie odczuwamy. Nasi najlepsi aktorzy komediowi owszem cieszyli się popularnością, ale nie zostali wykorzystani tak, jak ich talenty predestynowały. Krzysztof Kowalewski miał szczęście, bo trafił na swojego reżysera, jakim był Stanisław Bareja, choć przecież trzeba pamiętać, że jego filmy, które znamy na pamięć, w momencie powstawania nie miały najlepszej opinii środowiskowej.

*

Mam jeszcze jedną scenę w pamięci z udziałem Krzysztofa Kowalewskiego. Finał Tanga Mrożka w reżyserii Macieja Englerta. Kowalewski grał Edka. Różnych aktorów widziałem w tej roli, ale kwintesencją chama Edka był Kowalewski. W finale sztuki pada, jak wiadomo, ten dialog Edka z wujem Eugeniuszem:

– Panie Geniu, zatańczymy sobie?

– Z panem?… A wie pan, że nawet i zatańczę.

Eugeniusza grał Wiesław Michnikowski – jeszcze jeden z tych wielkich, którzy potrafili wywołać śmiech najlepszego gatunku (jakże zabawni obaj z Kowalewskim byli w Wieczorze Trzech Króli). La Cumparsita tańczona przez Edka – Kowalewskiego i Eugeniusza – Michnikowskiego pozostaje nieśmiertelnym obrazem – niby śmieszącym do łez, choć jednocześnie ściskającym gardło.

*

Odszedł Krzysztof Kowalewski. Niech teraz bawi Pana Boga. Jemu też się przyda poprawa humoru.

1 056 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.