Euro

Jednak bez meczu na Euro człowiek czuje się bardzo samotny. Niby już zdarzały się takie wieczory, że o 21 w życie wkradała się pustka, ale wtedy można było rozpamiętywać mecz wczorajszy, a nade wszystko czekać na następny. I umysł zaprzątała poważna kwestia: dlaczego do finału doszła drużyna, która normalnie, tzn. w regulaminowym czasie, wygrała tylko jeden mecz? A dzisiaj dochodzi pytanie: i jak to się stało, że zdobyła mistrzostwo Europy?

Oglądam różne wielkie turnieje piłkarskie od ponad 40 lat – jako pierwszy pamiętny Fußball-Weltmeisterschaft 1974 – i nie przypominam sobie analogicznej sytuacji. Owszem, zdarzało się, że sukcesy odnosiły reprezentacje nie zachwycające swoją grą, ale jednak musiały strzelić, by użyć sławnej frazy Kazimierza Górskiego: jedną bramkę więcej niż przeciwnik. A w tym roku wygrał ktoś, komu najlepiej udało się nie przegrywać. Może to też jest jakaś sztuka?

Mistrzostwa Europy zawsze mnie pasjonowały, ponieważ podczas tych rozgrywek znacznie częściej niż na Mistrzostwach Świata zdarzały się niespodzianki, tzn. zwyciężał ktoś spoza żelaznego grona faworytów. Za mojej pamięci tak było np. w 76 roku, gdy ówczesna CSRS wygrała w finale z ówczesną RFN. Nazwiska piłkarzy mistrzowskiej drużyny wspominam do dziś, np. obrońcy Ondrusa, napastnika Zdenka Nehody, skrzydłowego Masnego, bramkarza Ivo Victora, a nade wszystko pomocnika Antonina Panenki, który strzelił bodaj najsłynniejszego karnego w dziejach futbolu, a pokonał samego Sepa Maiera.

Potem w 84 roku bardzo fajnym mistrzem Europy została Francja – ze wspaniałą linią pomocy: Platini, Tigana, Girres, Fernandez. A jaką sensacją było zwycięstwo Danii na Euro w 92 roku! Podobnie Grecji w 2004, ale ta swój sukces na wszystkich bardzo wymęczyła.

W tym roku również obstawiałem, że wygra ktoś, dla kogo to będzie pierwszy tytuł mistrzowski. Było raczej więcej niż pewne, że Hiszpania trzeci raz z rzędu nie zatryumfuje. Myślałem o Belgii, jak się okazało błędnie, bo rzeczywiście ma świetnych piłkarzy (ile bym dał, żeby w naszej pomocy grał odpowiednik Edena Hazarda albo Kevina de Bruyne), ale nie stworzyli jeszcze drużyny, która może być mistrzem. To zresztą w futbolu często się sprawdza: suma indywidualności nie czyni wielkiego zespołu. I odwrotnie: czasami przeciętni gracze są w stanie odnieść sukces jako drużyna, co pokazały na Euro reprezentacje Islandii i Walii.

Przewidywanie, że Euro zdobędzie debiutant jednak się spełniło. Ale dalibóg, dlaczego akurat w przypadku Portugalii? Ich drużyna ciułaniem remisów nie zyskała sympatii. Przecież ledwo wyszła z grupy. Pamiętam, jak po zwycięstwie ze Szwajcarią cieszyliśmy się, że w ćwierćfinale trafimy właśnie na Portugalczyków, a nie na Chorwację, bo oni wydawali się łatwiejsi do przejścia. Mały figiel – jak mawia Jacek Gmoch – i to by się stało.

Tutaj dygresja o naszej drużynie: nierozwiązywalną zagadką tego Euro pozostanie, czy mogliśmy osiągnąć więcej? Prawdę mówiąc my też stosowaliśmy taktykę: najważniejsze nie przegrać. Nasza obrona mogłaby z powodzeniem zagrać u Włochów, gdyby mieli taką potrzebę, choć oczywiście nie mieli (chyba najbardziej szkoda, że oni nie zaszli dalej na Euro, bo prezentowali się bardzo przyzwoicie). To oczywiście jest powód do satysfakcji, że wreszcie po latach głupio traconych bramek, możemy się czuć w miarę spokojni o nasze tyły. Ale to jest radość, która pozwala cieszyć się tylko ćwierćfinałem. Ćwierć to może więcej niż 1/8, ale jednak mniej niż pół. Jeśli mam być całkowicie szczery, to uważam, że nie było nas stać na więcej, ponieważ brakuje nam zawodnika z odrobiną szaleństwa, który potrafiłby defensywne założenia taktyczne w odpowiedniej chwili przełamać i zaatakować wtedy, gdy kusi już nas obrona wyniku 1:0. Nie mamy takiego piłkarza wśród pomocników i dlatego Lewandowski i Milik nie strzelili tylu bramek, ile powinni.

Wracając do finału: byłem za Francuzami, bo z przebiegu całego turnieju wydawało mi się, że bardziej zasłużyli na zwycięstwo. Ale po zejściu Ronaldo moja kibicowska sympatia zaczęła przechylać się na stronę Portugalii. Ponieważ po stracie swojego gwiazdora jej reprezentacja wykazała mocny charakter, który czyni właśnie mistrza. Była trochę jak bokser, który spokojnie odpiera machanie pięściami przeciwnika, by w decydującym momencie zadać mu nokautujący cios.

Ten finał był jeszcze niezwykły z powodu chmary ciem, które latały nad piłkarzami i przed telewizyjnymi kamerami. Jerzy Sosnowski na swoim blogu poświęconym Euro napisał o złowieszczej symbolice tych owadów jako śmiertelnych zwiastunów. Indianom podobno ćmy kojarzyły się z szaleńczą zabawą w rytm melodii, której ludzie nie słyszą. A może to my zlatując się przed ekranami i gapiąc się przez miesiąc dzień w dzień na mecze piłki nożnej byliśmy jak te ćmy, oddające się szaleństwu zapomnienia?

997 odwiedzin

2 Comments

  1. Bardzo jestem ciekawa, co będzie można napisać o występie naszych siatkarzy na o nieodległej już olimpiadzie ? Mojemu sercu bliska jest siatkówka. Ostatnie mecze naszych siatkarzy w ramach Ligi Światowej nie napawają, niestety, optymizmem. Można było odnieść wrażenie, że forma się od nich oddala, a nie przybliża.
    Nie ma jednak co utyskiwać na zapas, jeszcze dwa tygodnie przygotowań przed olimpiadą. Miła niespodzianka w Rio byłaby wspaniałym prezentem. Także w siatkówce stworzenie dobrej, zgranej drużyny to niezłe wyzwanie dla trenera. W drużynie siatkarzy jest lider, który potrafi pociągnąć zespół. To kapitan drużyny, Michał Kubiak, zadziorny wojownik.
    Czekam z niecierpliwością na olimpijskie mecze, na emocje i może jednak sukces ?

    Reply

    • Ja również trzymam kciuki za siatkarzy, z cichą nadzieją, że może powtórzy się to, co 40 lat temu?

      Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.