Dzień kobiet

W Didaskaliach rozmowa Joanny Krakowskiej, Doroty Sajewskiej, Małgorzaty Sugiery, Weroniki Szczawińskiej pt. Reżyser(ka). Narracja (nie)obecna. Najkrócej mówiąc tematem jest potrzeba rewizji historii polskiego teatru z punktu widzenia feministycznego. Joanna Krakowska zapowiada szeroko zakrojony projekt badawczy, który dokona zmiany historycznej narracji w duchu, by użyć funkcjonującej już w angielszczyźnie formuły: her-story (w miejsce: history).

Bardzo to wszystko ciekawe, ale jednak budzi moje wątpliwości. Zwłaszcza gdy z poziomu ogólnych tez przejdziemy do szczegółowej egzemplifikacji. W rozmowie padają przykłady dwóch artystek, które mogłyby być kimś w rodzaju teatralnych „pramatek”. Joanna Krakowska jest przywiązana do pamięci o Wandzie Laskowskiej, a Weronika Szczawińska hołduje Lidii Zamkow, której zresztą poświęciła spektakl w ramach cyklu re-mix realizowanego przez Komunę Warszawa (osobno w Didaskaliach omawiany). Nie wydaje mi się, żeby historia obu reżyserek była szczególnie dyskryminowana, a w każdym razie, jeśli nawet o nich się nie pamięta, to w takim samym stopniu, jak o wielu innych artystkach i artystach, którzy pracowali w okresie PRL. Ale znamienne są pewnego rodzaju manipulacje, których dokonują Krakowska i Szczawińska relacjonując dzieje swoich bohaterek.

Krakowska powiada, że nie wolno nie pamiętać o Laskowskiej jako reżyserce prapremiery Kartoteki, a także pierwszej po wojnie inscenizatorce Witkacego (te zasługi miały być „przykryte” przez Jerzego Jarockiego, któremu przypisano największe osiągnięcia w popularyzowaniu współczesnego dramatu). Ale Krakowska dla odmiany nie wspomina o reżyserce, która pierwsza wystawiła inną wielką sztukę: Tango Mrożka, a była nią Teresa Żukowska. Tu dopiero moglibyśmy mówić o niesprawiedliwości, bowiem nierzadko można się spotkać z przekonaniem, że prapremierę Tanga dał Erwin Axer w Teatrze Współczesnym. Ale co by znaczyło zestawienie obu artystek? Ano może to, że nie ich płeć spowodowała, że się o nich pamięta lub nie. Żukowska wyreżyserowała sztukę Mrożka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. To jego prowincjonalny status sprawił, że praca Żukowskiej przeszła bez echa. Zresztą z korespondencji Mrożka z Axerem wynika, że autorowi zależało na tym, żeby prapremiera odbyła się w Warszawie i tylko opóźnienie się prób we Współczesnym dało szansę Bydgoszczy. Historię teatru też by można opisać przez dyskryminację prowincji… Teresa Żukowska reżyserowała bardzo dużo. Czy jednak fakt, iż była kobietą zadecydował, że jej dokonania nie zapisały się szczególnie w pamięci? Może opowiadając na nowo dzieje teatru w Polsce nie należy tracić z oczu takich kategorii, jak na przykład talent artystyczny, choć niewątpliwie nie da się go tak precyzyjnie stwierdzić jak płeć.

Przejdźmy teraz do narracji Szczawińskiej o Zamkow. Jedna rzecz jest absolutnie zdumiewająca: w osobnej, obszernej rozmowie o artystce nie pada ani razu nazwisko: Leszek Herdegen. Szczawińska jedynie mówi, że Zamkow tworzyła wizerunek domowej kobiety spełnionej, „posiadającej wspaniałego partnera”. Jeśli celem Szczawińskiej było wyciągnięcie z zapomnienia Zamkow, to dlaczego bez męża? A przypomnijmy, że Herdegen był nie tylko cenionym, o oryginalnym stylu aktorem (zagrał u Zamkow wiele swoich ważnych ról), ale także poetą, niemniej ciekawą osobowością. Nie znam szczegółów historii tego związku. Ale być może dla rozumienia twórczości obydwojga wzajemne relacje miały znaczenie? Kim byłaby Zamkow bez Herdegena i kim aktor bez reżyserki? Rozumiem, że feministki chcą przywrócić pamięć o artystkach teatru, ale nie da się chyba tego zrobić bez ich partnerów, zwłaszcza jeśli oni również byli twórcami.

W wypowiedziach Szczawińskiej uderza też charakterystyczna ahistoryczność analizy dokonań Zamkow. Młoda reżyserka chciałaby widzieć projekcje własnych idei w teatrze mistrzyni. I z żalem stwierdza, że nie może ich specjalnie odnaleźć. Szczawińska tak naprawdę mogła zobaczyć tylko dwa telewizyjne przedstawienia Zamkow (dlaczego tylko dwa, skoro było więcej?). O Matce Courage wypowiada się krytycznie: „nieciekawe przeniesienie spektaklu teatralnego, w którym medium telewizyjne w ogóle nie pracuje” (informacja raczej nieścisła, bo owszem Zamkow robiła sztukę w Brechta w teatrze, ale spektakl telewizyjny miał inną obsadę). Jak Szczawińska by wyjaśniła fakt, że Matka Courage znalazła się w Złotej Setce Teatru TV – kolekcji najlepszych widowisk 50-lecia telewizyjnej sceny? To oczywiście są drobne czepialstwa (inne: Zamkow nie mogła dostać, jak twierdzi Szczawińska, nagrody na Festiwalu Kontrapunkt, bo takiego nie było. Był: Festiwal Małych Form w Szczecinie, którego tradycję Kontrapunkt przejął), ale dotykające problemu narzucania dzisiejszej perspektywy do oceny i analizy przeszłości.

Ciekawe, że w narracji feministek na czoło wysunęły się właśnie Wanda Laskowska i Lidia Zamkow. A dlaczego nie Krystyna Skuszanka? Albo Irena Babel? A jakie miejsce w nowej historii teatru polskiego będzie miała taka kobieta, jak Irena Byrska?

Polemika z feministkami jest zwykle utrudniona, ponieważ łatwo się narazić na stereotypowe zarzuty: hołdowania kulturze patriarchalnej, mizoginizm czy męski szowinizm. Podejrzewam, że moje wątpliwości wobec dyskusji w Didaskaliach mogą tak też być komentowane. Trudno. Większym problemem jest to, że nie bardzo potrafię przyjąć ten cały aparat pojęciowy teatralnych feministek. Bo one chcą mówić o „narracjach”, „dyskursach”, „języku dyskryminacji”. A ja wolałbym o faktach, choć w dzisiejszej historiografii pojęcie to jest kwestionowane.

PS. Mimo trudności, o których wspomniałem, generalnie chyba potrafię dogadać się z kobietami. Tak się składa, że w pracy wszystkie moje przełożone to są panie, a sam jestem również przełożonym dla kilku koleżanek. Ten drugi fakt może nie ma szczególnego znaczenia, bo się za bardzo lubimy, by bawić się w jakiś teatr władzy. A dobrym szefem byłbym dopiero wtedy, gdybym mógł podwładnym załatwić podwyżkę. Wszystkim paniom, z którymi pracuję i wszystkim mi znanym przesyłam moc serdecznych życzeń z okazji zbliżającego się ich święta. I piję za Wasze zdrowie jak niezapomniany Edward Hulewicz.

 

640 odwiedzin

One Comment

  1. Coraz więcej kobiet pracuje w teatrze. Również reżyserek. Spektakle wielu z nich są skutkiem bardzo ścisłej współpracy z mężczyznami. Te relacje są bardzo złożone i znaczące/bywa, że nie tylko są natury artystycznej/:reżyserka- dramaturg ( np:Szczawińska Frąckowiak, Kleczewska Chotkowski), reżyserka- dramatopisarz(Strzępka Demirski), reżyserka aktorka -reżyser(Wysocka Zadara). Ciekawe jak będą feministyczne krytyki, narracje tych tandemów tworzone, dyskursy prowadzone? Jestem przeciw obchodzeniu Dnia kobiet. Widząc, znając kobietę/ dobrze, bardzo dobrze, od urodzenia/, tak naprawdę nie wiem, czy nie jest, nie czuje się ona/ta osoba/ mężczyzną.Jak mam składać życzenia? Strach mi głos odbiera. Podobnie z pozostałymi dniami: ojca/może to ona lub poprawnie rodzic 1, 2, 3 lub kolejny?/, matki/może to on, lub poprawnie rodzic 1,2?/, dziadka, babci, itd. W zamian proponuję Dzień świra. Wojna poprawności na poziomie języka trwa. Toczy się także na naszych scenach teatralnych. Teatr już to przepracowuje. Oswaja nas, informuje. Czy nie można się przed tym szaleństwem bronić? Pozostanie w domu, to chyba kiepski pomysł.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.