Sprawa Krystiana L.

Środowisko teatralne emocjonuje się zerwaną premierą, którą miał dać w Genewie Krystian Lupa. W całej sprawie może mniej istotne są jej kulisy, ciekawsze jest to, co o niej się mówi. A potrzeba wypowiadania się jest silna i można w niej wyczuć wyraźnie złe emocje: rodzaj Schadenfreude czy manifestację w duchu „bij mistrza”.

Myślę, że Lupa nie spodziewał się, że nieszczęsna historia wywoła takie reakcje. Przecież niepodważalna była jego pozycja guru polskiego teatru, wizjonera, którego twórczością fascynowała się publiczność oczekująca od sztuki granicznych doświadczeń, nauczyciela, który miała ogromny wpływ na kolejne roczniki adeptów reżyserii. Sam też należę do pokolenia, które teatr Lupy kształtował. W moim przypadku większe wrażenie robił wtedy, gdy twórca adaptował swoją najbardziej inspirującą literaturę – Bernharda, Musila, Brocha, Dostojewskiego. Pamiętam również spektakle Lupy, których nie mogłem wytrzymać. Ostatni Imagine nie byłem w stanie obejrzeć za jednym posiedzeniem.

Zmiana stosunku do Lupy części środowiska podyktowana jest zapewne generalną przemianą myślenia o teatrze w duchu nowej poprawności. Zgodnie z nią bardziej zwraca się uwagę na metody pracy niż jej efekty. Metody, oparte na relacjach tzw. przemocowych, oczywiście wykluczają nawet najlepsze artystyczne wyniki. A Lupa reprezentuje już pewnie jako ostatni etos modernistycznego twórcy, który dla sztuki poświęca wszystko i tego też wymaga od swoich współpracowników. Jedni są gotowi się temu podporządkować, inni nie. Być może coraz bardziej nie. Na tym tle zdaje się powstał konflikt w Genewie. Zabawnie zabrzmiał fragment wywiadu z reżyserem w „Gazecie Wyborczej”, w którym z irytacją opowiadał, jak nie mógł się dogadać z dźwiękowcem, bo ten oczekiwał prostych instrukcji, a Lupa chciał, by specjalista współtworzył jego wizje. Można by na te pretensje odpowiedzieć cytatem z Gałczyńskiego: „Dlaczego ogórek nie śpiewa? Bo nie może”. Pracując za granicą Lupa powinien nie tylko angażować Piotra Skibę, ale również inne osoby, do których miałby pełne zaufanie.

W krytyce metod pracy Lupy, których symbolicznym przykładem stała się sprawa niedoszłej premiery, czuje się jednak naiwne przekonanie, że oto dobry regulamin tworzenia spektaklu zapewni teatralne BHP. Regulamin taki powinien wszystko precyzyjnie określać, np. ile reżyserowi wolno mówić na próbie. 7-godzinne monologi Krystiana Lupy byłyby oczywiście wykluczone. Być może taki regulamin stworzy miłą atmosferę na próbach, ale niestety nie da gwarancji, że powstanie z nich coś, co chciałaby oglądać publiczność.

W reakcjach na szwajcarską historię pojawia się też szczególnie irytujący ton, który można by strawestować terminem Lupa cancel. Oto przekreślamy cały dorobek artysty, ponieważ uznajemy, że jego dzieła skażone są „złym pochodzeniem”. Ta opinia jest podyktowana moralną wyższością, ale czuje się w niej zawiść i kompleksy. Róbcie teatr lepszy od Lupy, a nie gadajcie, jaki jego jest okropny.

Naszych czyściochów moralnych cechuje, jak to zwykle bywa, hipokryzja. Oburzają się na Lupę, ale nie zdobędą się na krytykę np. dyrekcji, która przejęła teatr pod hasłami przekształcenia go we wzorcową instytucję kultury, dbającą o „dobrostan” wszystkich zatrudnionych pracowników, odrzucającą relacje przemocowe etc. Hasła ładnie brzmią na papierze, a praktyka jest taka, że z teatru tego wyrzuca się ludzi wedle typowych praktyk starego teatru patriarchalnego (jeśli ktoś jest w okresie chronionym, to stosuje się zwolnienie dyscyplinarne pod byle pretekstem). A niektórzy sami rezygnują z angażu w tym teatrze, nie mogąc wytrzymać panującej w nim atmosfery. I o tym nie dyskutuje się publicznie jak o sprawie Lupy, ponieważ to jest „nasz” teatr.

Cokolwiek dzisiaj mówi się o Lupie pozostaną mi w pamięci jego wielkie przedstawienia: Szkice z „Człowieka bez właściwości”, Marzyciele, Bracia Karamazow, Kalkwerk, Lunatycy, Wymazywanie, Wycinka. Takie wyznania chyba nie będą zabronione w związku z tym, co stało się w Genewie?

 

 

 

 

 

 

 

1 053 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.