Wywiad Grzegorza Małeckiego dla Rzeczpospolitej niewątpliwie dodał ognia do sporów, które toczą nasze życie teatralne i sprawiają, że to wciąż jest jakieś życie. Przypomnę, że aktor Teatru Narodowego w kąśliwy sposób opisał swoje doświadczenie w pracy z Mają Kleczewską nad przedstawieniem Orestei. Sprawa co prawda nie jest świeża, ponieważ dotyczy wydarzeń sprzed dwóch lat, a jednak okazała się dotkliwa (może nawet jak to teraz się mówi: traumatyczna). Małecki skarży się: „Na dwa tygodnie przed premierą nie znałem swojego tekstu i nie wiedziałem, o czym jest sztuka, a na próbach nie mogłem się niczego dowiedzieć. W końcu nie wytrzymałem i oddałem rolę”. Opowieść aktora okraszona została zabawnymi obserwacjami z prób: „Dowiaduję się na przykład, że w pewnym momencie na aktorów ma zostać wylany wagon krwi. Pytam dlaczego? – Mój Boże, Grzegorz, błagam cię, jeśli my w ten sposób będziemy pracowali. – Ale powiedz tylko dlaczego, na kogo i w którym akcie. To akurat nie było istotne, ważne, żeby na scenie było mokro i czerwono.”
Wypowiedź Małeckiego oczywiście podzieliła środowisko. Dla części była aktem odwagi: wreszcie ktoś powiedział głośno prawdę o hochsztaplerstwie nowego teatru. Miłośników twórczości Kleczewskiej Małecki zirytował. Przykrość jest tym większa, im mniej poczucia humoru wykazują. Dawałoby to zbawienny dystans do samych siebie, a na jego brak cierpią najbardziej. Prawdopodobnie teraz Małecki będzie służył za przykład aktora, co to musi wiedzieć, z której strony wchodzi na scenę, ale nie jest w stanie „przekroczyć własnych granic” i otworzyć się na nowe doświadczenia.
Przypadek Małeckiego nie jest odosobniony. Na próbie generalnej najnowszego przedstawienia Kleczewskiej Bracia i siostry w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu rolę oddał również jeden z aktorów. Premiera jednak się odbyła. Czytałem o tym z pewnym zdumieniem, ponieważ nie sądzę, żeby ów aktor miał na scenie do wypowiedzenia kwestię w rodzaju: „Pani, konie zajechały” i można było bez bólu z niego zrezygnować. W jaki zatem sposób ten spektakl został skonstruowany, że odejście aktora na próbie generalnej nie sprawiło wielkiej komplikacji? Mogę tylko pytać, bo przedstawienia nie widziałem, a sprawę znam z drugiej ręki.
A może to wszystko nie jest takie dziwne. W końcu Kleczewska robi teatr, który ma być bardziej doświadczeniem psychoterapeutycznym i dla aktorów, i dla widzów. Reżyserka nie ukrywa przecież, że w swej metodzie twórczej inspiruje się czy nawet posługuje tzw. ustawieniami Hellingerowskimi (budzącymi zresztą spore kontrowersje wśród psychologów). Można oczywiście wobec tych praktyk zgłaszać wątpliwości i mogą też one wywoływać protesty aktorów, co Kleczewska musi wliczać w ryzyko swego działania. Bo, owszem, aktor pewnie powinien być gotowy do gmerania we własnej psyche, ale nie zaszkodzi, jeśli będzie wiedział, z której właściwie strony wchodzi na scenę. I po co? Ta wiedza wbrew pozorom też może okazać się przydatna dla widza, jeśli oczywiście sam nie jest w takim stanie psychicznym, że mu wszystko jedno.
I jeszcze jedna uwaga: premiera Orestei w Narodowym odbyła się bez udziału Grzegorza Małeckiego w kwietniu ubiegłego roku. Jak do tej pory została zagrana 12 razy. Ostatnio w listopadzie. W repertuarze nie ma przedstawienia do końca kwietnia. Widać publiczność Teatru Narodowego jest przeciętnie zdrowa.
Wywiad Roberta Mazurka (dziennikarza wybitnego, poza tym z rzadką umiejętnością „otwierania” rozmówcy, choć tutaj, jak rozumiem, bardziej po koleżeńsku) z Grzegorzem Małeckim to jeden z dwóch najciekawszych tekstów o naszym współczesnym teatrze, jakie akurat ukazały się w ciągu ostatnich tygodni, a jakich od kilku lat dotkliwie brakowało, bo w przewadze są teksty albo polemiczne, w których ktoś załatwia jakich interes jednej ze stron teatralnego podziału (-ów), albo teoretyczno-ideologiczne, z których nie sposób czegokolwiek zrozumieć. Pierwszym z tych tekstów był wywiad z Iwanem Wyrypajewem przeprowadzony przez Romana Pawłowskiego. Po raz pierwszy człowiek teatru mówił o świecie wartości i otwarcie bronił konkretnej etycznej wizji, koniecznej także do uczciwości w sztuce. W rozmowie z ust rosyjskiego twórcy padło głośne zdanie: „Jaka można deptać po własnej fladze?”. Chichotem losu jest to, że dziś Wyrypajew pracuje w teatrze, w jakiego zespole jest aktor, który kiedyś w programie pewnego medialnego pajaca wsadził polską flagę w psie odchody. Ciekawe: czy aktor ten kiedyś pojawi się w sztuce reżyserowanej przez Wyrypajewa?:) Ale żarty na bok! Teraz mamy wypowiedź w pewnym sensie ważniejszą, bo polskiego aktora, który mówi o polskim teatrze (można powiedzieć, że rosyjski dramaturg nas zawstydził, bo jako ktoś z zewnątrz słusznie nas pouczał), ujawniając, jak to tak naprawdę wygląda. Niski ukłon dla Grzegorza Małeckiego, bo już myślałem, że niemal wszyscy stracili cojones. I nagle artysta, należący do ścisłej czołówki aktorów w Polsce (co mówiłem już publicznie wielokrotnie), stawia kawę na ławę. Ma ugruntowaną pozycję, jasne, ale mimo wszystko… ukazuje szacunek dla intelektu, wrażliwości i przede wszystkim informuje odbiorców o zwykłej nieuczciwości, która rozsiała się po polskich scenach, a której niektórzy przyklaskują. Maja Kleczewska to przykład znamienity, który mnie także nurtuje od długiego czasu (choć nie jedyny). Najpierw skandal związany ze spektaklem „Marat/Sade”, kiedy to w ostatniej scenie reżyserka wyjęła jeden do jednego scenę z przedstawienia nieżyjącego Einera Schleefa („Chór sportowy” z roku 1998 z Burgtheater), nie informując o tym kogokolwiek (choć w programie do przedstawienia jest tekst o Schleefie, więc była szansa), by potem po latach nieudolnie tłumaczyć na dwa sposoby, że nie rozumie, skąd problem, bo przecież razem z aktorami chcieli złożyć hołd Schleefowi, poza tym – jak sama mówi: pożycza i namawia do pożyczania! Odrobina logiki, bo rozumiem, że można nie umieć wytłumaczyć aktorowi na scenie, czemu ma się kompromitować i zamiast Ajschylosem (w „Orestei”) mówić Łukaszem Chotkowskim: „A teraz czas na piwo i kanapki” (oczywiście po scenie ostrego seksu, a jakże), ale już nie rozumieć znaczenia słów języka – to jest problem. Gdy od kogoś coś się pożycza, trzeba właściciela przedmiotu czy własności intelektualnej (nie ma różnicy) zapytać o zgodę, a jeśli właściciel nie żyje, to o zgodę zapytać właścicieli praw do dokonań zmarłego. Inna możliwość nie istnieje i nie będzie istnieć. Ciekawe, co powiedziałby Burgtheater i inni żyjący do dziś twórcy dzieła Schleefa, gdyby dowiedzieli się, że ktoś nad Wisłą tak po prostu machnął sobie ponaddwudziestominutową scenę z ich przedstawienia. Oczywiście to także wstyd dla Teatru Narodowego w Warszawie. Maja Kleczewska tłumaczyła też bardzo zawile, że wszyscy chcieli złożyć hołd Schleefowi, stąd ta „pożyczka”. Ale chwilę później twierdzi, że Schleef był i jest tak mało znany – właściwie tylko specjalistom – że trzeba go przypomnieć. Ale składając komuś hołd, gdy nikt nie wie, komu (bo wiedzą tylko aktorzy), bo nigdzie to nie zostało podane, także w programie, niczego się nie osiąga. Czyli jednak to nie jest hołd (bo musiałaby o tym wiedzieć publika-widz-podatnik, tak tak: klient), tylko hochsztaplerka, a reżyserka przyłapana, w żenujący sposób tłumaczy się, gdy mleko już dawno się rozlało. Ale Grzegorz Małecki mówi jednak o „Orestei”, potwierdzając to, co było jasne: „I w związku z tym, że musieliśmy zmieścić przemówienie George’a Busha i żywcem wyjętą listę dialogową z filmu >>Godziny<< z Nicole Kidman, to trzeba było usunąć na przykład całego Ajschylosa. Tam chyba nie zostało ani jedno zdanie z oryginału!”. To prawda, mimo że ostatnio Maja Kleczewska – znów pokrętnie tłumaczyła, że niemal niczego nie z Łukaszem Chotkowskim z Ajschylosa nie wycięli (kto wie, może nie wiedzieli, że to trylogia…) – ja sam pamiętam, że zostały co najwyżej trzy monologi. „Dowiaduję się na przykład, że w pewnym momencie na aktorów ma zostać wylany wagon krwi. Pytam dlaczego? – Mój Boże, Grzegorz, błagam cię, jeśli my w ten sposób będziemy pracowali”. Jaka jest przyczyna tego, że reżyserka nie potrafi wytłumaczyć aktorowi, dlaczego na scenie dzieje się taka rzecz, a nie inna? Jeśli nie potrafi wyjaśnić, to znaczy, że udaje, iż rozumie. Otóż, Maja Kleczewska et consortes doskonale rozumieją przede wszystkim jedną rzecz: że 80 proc. widowni i tak nie będzie wiedziało, o co chodzi, więc tylko podrapie się w głowę, a następnego dnia od dyżurnych teoretyków dowie się, jakie to wybitnie dzieło obejrzeli. I to wystarczy: „No tak, współczesna sztuka jest rozumiana głównie przez krytyków i jej twórców. Przeciętny widz patrzy na to jak cielę na malowane wrota, nie rozumie niczego, ale głupio mu się przyznać, bo przecież krytyka, bo media, wszyscy są zachwyceni. Widz jest regularnie szantażowany przez twórców, że jeśli czegoś nie rozumie, to znaczy, iż jest strasznie prowincjonalny, głupek po prostu”. Można machnąć „Oresteję” w miesiąc lub mniej i pojechać do kolejnego teatru pokazać kolejne swoje objawienie. Liczy się, czyli pieniądz. Czy spektakl zostanie pokazany dwanaście razy, czy piętnaście – bez znaczenia, bo konto już zasilone, a teorię można dorobić. Tak to się robi. Maja Kleczewska to obecnie najmniej oryginalny twórca w polskim teatrze. Zapewne, jeszcze gorzej postępują inni, ale co ma z tego wynikać? Jak długo można tak traktować ludzi, którzy płacą na to ciężkie pieniądze, niezależnie od tego, czy chcą, czy nie, i co na ten temat sądzą? Jak to możliwe, że na narodowej scenie, na której jeszcze kilka lat temu reżyserował Jerzy Grzegorzewski, pojawia się osoba, która nie potrafi wyjaśnić, dlaczego aktor ma się kompromitować, i która ma zupełnie podstawowe kłopoty ze zwykłą uczciwością? Która sama niewiele potrafi, póki nie skorzysta z metody „kopiuj/wklej”? „Dziennikarze w niczym nie różnią się od masowej publiczności i bardzo łatwo dają się nabierać”. Ktoś powie, że Grzegorz Małecki ma już tę pozycję, więc mógł sobie pozwolić. Otóż, mógł sobie, bo sam sobie na to zapracował. I teraz wykorzystuję ją do tego, by mówić o tym, w czym jest absolutnie kompetentny, a nie jak inni, często wybitni aktorzy, którzy mówią o rzeczach, o których nie mają żadnego pojęcia, jak o polityce, ale pilnują fasonu, gdy tylko im się to opłaca. „Jest kilka prostych grepsów”. Na pewno Maja Kleczewska zaufanie wśród widzów będzie musiała odbudowywać latami. U mnie na pewno. Choć jeśli wkrótce zrobi uczciwy spektakl, a ja go obejrzę, powiem to. Mówmy po prostu prawdę, także o polskim teatrze, bo on dziś tego potrzebuje. Mówmy prawdę o spryciarzach, którzy zarabiają na nas ciężkie pieniądze. A będzie lepiej.
Grzegorz Małecki dał świadectwo.
PS. Przepraszam, że język nieskładny, ale to na kolanie, przed wyjściem do – teatru!
Rzeczywiście wszystko to nieskładne w zbyt obfitym rozmiarze, jak na kolanie pisane.I po co do teatru? No, wyjść można.Proponuję spacer, dla spokojności i większej rozwagi w wypowiadaniu sądów. Spóźnionych, nieprawdziwych, krzywdzących. Teatr i nas widzów.
Panie Skrzydelski, to pańskie larum to cokolwiek nieświeża, nieprofesjonalna, spóźniona reakcja nazbyt podekscytowanego krytyka podkręcona możliwością autokreacji. Ta wypowiedź to kompromitacja. Dziękuję, Panie Skrzydelski Przemysławie, furio emocji. I tak mamy oto sytuację, gdzie aktorzy wchodzą w rolę krytyków i demiurgów naszej teatralnej rzeczywistości. Krytycy albo nie reagują /Krytyk Majcherek o Orestei nic nie napisał, bo skomentował tylko zachowanie widowni/ albo komentują sytuacje ex post.Jak wyżej. Dlatego was nie czytamy, dlatego was coraz mniej i w okrojonej formie w coraz podlejszych periodykach drukują.Piszecie na swoich blogach. Z kim dyskutujecie na nich? Jaki jest odzew? Statystycznie żaden. Krytyka nie nadąża, nie ma autorytetu, nie ma nam nic do zaoferowania. Bo jest nieprofesjonalna, nieuczciwa, interesowna, marketingowa, koniunkturalna, autokreacyjna, nijaka. A więc niewiarygodna. To dlatego każdy kto chce kręci kijem w tym naszym prowincjonalnym polskim światku teatralnym. Prym, jak to już wiemy, wiodą aktorzy.Wychodzą na pierwszy plan. I tak widzimy gołą prawdę w osobie Szczepkowskiej, złotoustego Małeckiego, pięknej telewizyjnej Szapołowskiej i kolejnych bohaterów narodowych wchodzących w nie swoje role. Lawina ruszyła. Już dawno, wraz z końcem etosu zawodu krytyka. Tak, to wy krytycy o poziomie Skrzydelskiego na ten po ręką przykład, przyzwoliliście na to.
Szanowny Pana/Pani (nie wiem, bo z anonimem to trudno dyskutować) o drogę pyta, bo NIC nie wie. Na temat „Orestei” pisałem obszerny tekst w jednym z kwartalników, gdzie skupiłem się na odniesieniach do oryginalnych tekstów (tekst ukazał się niedługo po premierze). O podobnych aspektach mówiłem w radiu. O sytuacji z „Maratem” także w radiu, dwa razy chyba. Nie wiadomo, o czym Pan mówi. Jakie podłe periodyki ma Pan na myśli? Zdaje się, że Pan jest mocno ex-post, spóźniony.
To może pozwolę sobie skomentować powyższą dyskujsę z perspektywy szarego, przeciętnego widza. Trzy razy robiłam „podejście” do spektakli Kleczewskiej. I trzy razy wychodziłam z teatru rozczarowana. Z tego, co miałam szansę obejrzeć chyba względnie najbardziej podobała mi się „Fedra”. Wspomniana końcowa scena z Marat/Sade (nawet nie miałam pojęcia, że skopiowana) przyznam szczerze szalenie mnie zirytowała i znudziła. Z „Orestei” utkwiła mi w pamięci ubrana w koszmarną, lateksową sukienkę Anna Chodakowska i sugestywny monolog Danuty Stenki (ciekawie było porównać oba monologi Klitemnestry – ten z Orestei i z (A)pollonii). Kolokwialnie mówiąc „nie czuję” tego typu teatru. Jak dla mnie pusty i efekciarski, ale to oczywiście kwestia gustu, wrażliwości itp. bo znam osobę, którą teatr Kleczewskiej dotyka i porusza. Pozdrawiam
Ma Pan rację, widz /w pewnym sensie /NIC nie wie, ale ma też prawo krytykę o drogę pytać. Taka jej rola-wartościująco edukacyjna. Ale nie manipulacyjna. Jeżeli wypowiada się Pan w tonie emocji i poziomie intelektualnym jak wyżej, to proszę sobie samemu odpowiedzieć, czy warto go słuchać i czytać. Z jakimś niepojętym do końca uporem jednak słucham i czytam, również Pana wypowiedzi. Z jakimś niepojętym uporem trwam w przekonaniu, że odpowiedzialność za słowo, rzetelność, uczciwość i profesjonalizm nie są słowami obcymi, słowami wykluczonymi. A jeżeli są, to upominam się o nie. Naprawdę wypowiadał się Pan na temat wyżej omawianej decyzji Aktora Utalentowanego Małeckiego Grzegorza już wcześniej? Naprawdę sprawdził Pan, że aktor daje tą wypowiedzią świadectwo? Po tonie Pana wypowiedzi wydawać by sie mogło, że tak. Ja jednak wątpię. Po tym, jak krytyka polska potraktowała Jerzego Grzegorzewskiego,wątpię. I jej nie wierzę.Pozostaje mi miłość do teatru i nadzieja, że da się ją ocalić.Mimo, że to Pańskie o mnie NIC jest tak pogardliwe i obraźliwe. Mimo gołej prawdy Szczepkowskiej/mogła zrezygnować z roli, miała do tego prawo, mogła pisć, protestować ale nie wypinać się w gruncie rzeczy na mnie, widza/, mimo dającego świadectwo Małeckiego/cierpliwie czekał do końca prób z wycofaniem się z roli, do czego miał prawo w każdej chwili,cierpliwie czekał dwa lata na wyjaśnienie swojej decyzji/, mimo tego celebryckiego cyrku.
Szanowny (-a) Panie/Pani, ja się zgadzam z Panem w sprawie relacji Grzegorzewski-krytyka, nawet ostatnio w radiu na ten temat coś wtrącaliśmy. Poza tym, proszę zapytać Małeckiego, czemu dopiero teraz to mówi, ja tego nie wiem. W perspektywie całego polskiego teatru to jest świadectwo, ton, w którym ja to mówię, nie ma nic do rzeczy, ważny jest fakt. Tak mi się napisało, jak się napisało. To jest blog, czyli miejsce spontaniczne. Natomiast nie rozumiem, gdzie wcześniej miałem mówić o Małeckim, trzy dni po ukazaniu się przeczytałem wywiad, Wojciech Majcherek umieścił temat na blogu, a ja się wypowiedziałem. I tyle. Może będzie jeszcze okazja gdzieś, w radiu, nie wiem. Mówiąc o swoich wcześniejszych wypowiedziach, miałem na myśli fakt, że alarmowałem w sprawie Mai Kleczewskiej. Pan/Pani wrzuca mnie do jakiejś grupy i miesza kilka spraw.
Przemysławie Skrzydelski. to „coś wtrącaliśmy” na antenie programu drugiego Polskiego Radia było bardzo ważne i interesujące. Dla mnie szczególnie wypowiedź córki obecnie rehabilitowanego przez krytykę wizjonera teatru polskiego. Można było usłyszeć, że jednak wielkim artystą był. Z ust krytyki. Cóż z tego, gdy artysta wizjoner i jego dzieło jest już poza naszym zasięgiem. To błądzenie krytyki co do właściwego, należnego twórcom rzetelnego interpretowania ich pracy trwa. Majcherek ocenia poziom przedstawienia Kleczewskiej po zachowaniach widowni /jakby był na wszystkich/, rezygnacji z ról aktorów i ilości spektakli w sezonie.Wakar stwierdza, że Lupa po ostatnim spektalu jest dla niego skończony. Garbaczewski, to dopiero problem dla krytyki. Podobnie jak Warlikowski. Jeszcze chwila a krytyka dorżnie słowem popartym świadectwem aktorów tę watahę postdramy. By po latach ją zrehabilitować/być może/.
Panie Przemysławie, nigdzie Pana nie wrzucam ani nie wyrzucam. Sam Pan tu i ówdzie się wrzuca/radio, blogi, gazeta/. A Małecki nie jest żadnym świadectwem, faktem , argumentem czy dowodem o czymkolwiek przesądzającym/oczywiście moim zdaniem/. Zrezygnował z roli. Nie podobało mu się, nie odpowiadało, nie wytrzymał. Nic nie rozumial. Nic nie zrobił. Nic mnie to nie obchodzi.Wypadł z gry. A jednak uznał, że show must go on.
Szanowna Pani lub Panie (niestety nie wiem, z kim mam przyjemność). To miłe, że pamięta Pan/Pani to, co napisałem o „Orestei” w Teatrze Narodowym, choć było to już blisko rok temu. Na zarzut, że to nie była rzetelna recenzja przedstawienia mogę odpowiedzieć, ża jak już w jednym z niedawnych wpisów tłumaczyłem, na blogu niezbyt często umieszczam recenzje, ponieważ blog traktuję jako miejsce całkowicie dla mnie swobodnej wypowiedzi (podtytuł bloga brzmi zresztą: „Nie tylko o teatrze”). Nie czuję żadnego obowiązku pisania recenzji ze spektakli, które oglądałem. W przypadku „Orestei” rzeczywiście skomentowałem zachowanie się publiczności, co było dla mnie wystarczającą oceną spektaklu. Śmiech widzów był w moim odczuciu reakcją na nieprawdopodobną pretensjonalność inscenizacji. Można oczywiście pisać sążniste analizy znaczeń przedstawienia Mai Kleczewskiej, ale ten śmiech też o czymś mówi. Tak jak fakt, że „Oresteja” jest rzadko grana. Co oczywiście nie znaczy, że Maja Kleczewska jest artystką niewartą już uwagi i nie zrobi niczego, co mogłoby mnie zachwycić. Proszę też pamiętać, że niechęci krytyki nie są w każdym przypadku jednakowe. Byli tacy, co niszczyli Grzegorzewskiego, ale byli też tacy, którzy go bronili. Relacje krytyków z innymi twórcami też się różnie układają.
Zgadzam się.
Drodzy Widzom Panowie, wszystko znamy, znamy. Wiemy, wiemy. A jak nie wiemy, spoglądamy w waszym kierunku i ratunku szukamy. Autorytetów szukamy. Wtedy mogą być sążniste elaboraty, wykłady, kłótnie, pyskówki, dyskusje i kosmiczne poczucie nie tylko teatralnego humoru z dystansem rozciągniętym w nieskończoność. Co dostajemy? Uwodzące nas odczucia, kompulsywne opinie pisane na kolanie, porażająco profesjonalny błysk pośladków kilkudziesiątki+, nieodparty urok cierpień młodego gniewnego, niejedną telewizyjną gwiazdę teatralną, martwe teatralne blogi formą tylko nęcące. Błądzenie. Widzowie się śmieją/?/. Pamiętajcie, że też jesteście widzami. I jeśli przyszłoby mi do głowy oceniać wasze recenzje na podstawie waszego zachowania na spektaklach,bo to by było dopiero śmieszne. Mam przykłady, kiedy krytycy , profesorowie obok mnie śpią i śnią. Swoim chrapaniem wbijają się w soundtrack spektakli. Pozostaja z czułością w mej pamięci forever. Nie tylko mojej. Jak i te „swobodne’ blogowe wypowiedzi. Niepozornie, łatwo i przyjemnie omijające istotę rzeczy. A jednak idące w świat i później wykorzystywane medialnie.Proszę wybaczyć, że irytuje mnie ta nieznośna lekkość strzelania krytyki ślepakami. Pozdrawiam Melpomenę, która choć „nie czuje” , to jednak daje szansę sobie i teatrowi. Bo nawet nieprawdopodobnie pretensjonalne przedstawienia stanowią ciekawe doświadczenia dla tego, który szuka, chce się rozwijać, chce dojrzewać do zjawisk wielkich i istotnych.
Teraz to już naprawdę nic nie rozumiem. „Niepozornie, łatwo i przyjemnie omijające istotę rzeczy [oceny krytyki]” – ciekawe. „Bo nawet nieprawdopodobnie pretensjonalne przedstawienia stanowią ciekawe doświadczenia dla tego, który szuka, chce się rozwijać, chce dojrzewać do zjawisk wielkich i istotnych” – jeszcze ciekawsze. Stanowią doświadczenie, ale nie dla każdego, jak widać. Pozwoli Pan/Pani Szanowny (-a), że jednak będzie każdy z osobna oceniał, co jest ciekawym doświadczeniem.
Moje przyzwolenie lub nie, nie ma tu żadnego znaczenia. Przecież Pan swobodnie, bez ograniczeń wyraża swoje osobne opinie. Gdzie chce i kiedy chce. Nie wyraził Pan jeszcze swej osobnej opinii na temat „świadectwa” Łukasza Chotkowskiego rzuconego na żer publiczny? Proszę się pośpieszyć. Nadciągnęła pomoc w dostarczaniu argumentów na dokopanie „najmniej oryginalnemu twórcy w teatrze polskim”. Nie muszę życzyć powodzenia. Mam już „świadectwo”, że jest Panu niepotrzebne, Szanowny Panie.
Otóż proszę sobie wyobrazić, że jeszcze nie przeczytałem, ale na pewno to zrobię. Poza tym, Szanowny Panie/Pani, czy argument, że jeżeli reżyser w większości swoich spektakli jest zupełnie zależny – mówiąc eufemistycznie – od tego, co zrobił ktoś inny: to znaczy nie inspiruje się, nawet nie odwołuje się, tylko po chamsku zżyna na całego, umieszczając w przedstawieniach sceny jeden do jednego skopiowane od innego twórcy, pozwala stwierdzić, że jest to reżyser nieoryginalny, a w porównaniu z innymi najmniej oryginalny? Proszę sobie obejrzeć jeszcze raz spektakle Kleczewskiej, to może Pan w końcu zrozumie.
Oczywiście opinię Pana przyjmuję do wiadomości. Do oglądania spektakli po raz wtóry nie musi mnie Pan namawiać. Oglądam.To zawsze jest interesujące. Nie zawsze możliwe. Ale dziękuję. Ja w moich dotychczasowych komentarzach nigdzie nie bronię Kleczewskiej, bo o niej Pan pisze, tylko o tym, co się, między innymi, wokół niej dzieje. I jak, moim zdaniem, krytyka w gruncie rzeczy nie radzi sobie z krytyką. Przyznaję, że nieznany był mi tekst Pana Majcherka o krytyce, tu na blogu zamieszczony. W jego świetle widzę dokładnie, że gdyby zapłacono mu za recenzję, to dopiero byłoby interesująco. Rozumiem to i się zgadzam. Za solidną, niezależną, profesjonalną pracę należy sie kasa. Należy bezdyskusyjnie. Ale ja piszę o tym , co idzie w swiat i jak funkcjonuje. Podrobione, podrasowane, sztuczne, hodowlne „perły” przed „wieprze”. Z dużym talentem i pracą rzucane i bardzo chętnie konsumowane. Show argumentów, świadectw,emocji, interesów, intencji, przekonań, przeczuć, manipulacji. Ale, ale, na „Burzy” Seweryna widownia też sie śmiała. Widać publiczność Polskiego jest też przeciętnie zdrowa.
„Niski ukłon dla Grzegorza Małeckiego” oto postawa krytyka polskiego. Niezależna? Profesjonalna? Uczciwa? Uczciwy krytyk uczciwemu aktorowi kłania się w pas i jeszcze niżej. Czy z tak przyjętej pozycji cokolwiek obiektywnego widać? Krytyk ocenia aktora nie za jego dokonania artystyczne, ale za postawę i bardzo surowe opinie wygłaszane o krytyce, publiczności i pośrednio, bardzo pośrednio, a jednak, dyrekcji Teatru Narodowego i ON. I przede wszystkim za ten nokautujący cios w Kleczewską. Ironiczny, traumatyczny, medialny. Iluminacyjny. Można się uśmiać? I tak dowiadujemy się z pierwszej ręki, a drugą ją popiera, że publiczność jest głupia. Zmanipulowana i zaszantażowana nie potrafi samodzielnie myśleć, rozumieć, czuć. Szczególnie ta przeciętna/o jaką „przeciętną publiczność” tu chodzi?definicji w wypowiedziach brak/. Przyjmuje bez słowa sprzeciwu mądre wywody krytyki, która siłą je narzuca. Krytyka rozmawia sama ze sobą, bo albo wie najlepiej ale nie potrafi jasno, komunikatywnie wyłożyć swych racji publice, albo przemilcza fakty. Jest się z kogo pośmiać. Nawet po dwóch latach. Nieuczciwy spryciarz, vel „ obecnie najmniej oryginalny twórca w teatrze polskim” nie pracuje lecz miota się na scenie niezbornie bez składu i sensu. O tekście zapomina. Błądzi w bezsensownej improwizacji. Bez śladu myśli czy koncepcji. Zarówno kradnie, jak i plagiatuje, a z utworu źródłowego zostawia tylko tytuł i nazwisko autora. Jakby nie tworzył teatru postdramatycznego. Jakby nie mógł zaryzykować. Nie mógł ponieść porażki. Bo inaczej kompetentny aktor , zmanipulowany przeciętny widz, oświecony krytyk zgina się ze śmiechu w pół. Dyrekcja teatru i ON ten taniec świętego Wita akceptuje i puszcza w obieg. Tylko kilkanaście razy. Jakby nie miał programu, w którym przewiduje , ba realizuje przedsięwzięcia jednorazowe/”Oresteja” jest koprodukcją TN i ON/. No i traci naszą ciężką kasę, rzuca ją w błoto. I się świadomie kompromituje. Podkopuje prestiż wypracowany przez Grzegorzewskiego dopuszczając do eksperymentu hochsztaplerkę, która kala swymi ekscesami dobre imię sceny narodowej. Jakby nie miał prawa do podjęcia ryzyka inscenizacyjnego. Rzeczywiście , zabawne jest to nasze życie teatralne. Krytyk nisko aktorowi pokłoniony podchwytuje i rozwija /w swojej swobodnej, na kolanie pisanej , gorącej , blogowej wypowiedzi/ błyskotliwe spostrzeżenia, „kąśliwe „doświadczenia,”zabawne” obserwacje, złote myśli ujęte w „dowcipnie” sformułowany przekaz-skargę aktora. W to mu graj. Długo będzie się Pan prostować, by przywrócić swoją wiarygodność, Panie Przemysławie Skrzydelski. „U mnie na pewno.” Proszę wybaczyć, ale z tego wszystkiego , takie właśnie wnioski wyciąga przeciętny, głupi widz, jakim mnie postrzegają twórcy i krytycy. Pewnie się mylę błąząc w tym teatralnym mrocznym, mrocznym domu.
Dlaczego nie skomentowano DWÓCH spektakli „Edyp”, a ostatnio JEDNORAZOWEGO w Krakowie, w obu wypadkach tandemu Zadara-Wysocka, w kontekście fanaberii, zachcianki, szaleństwa, nieuczciwości i hochsztaplerki? Chyba poczekamy, może nawet dłużej niż dwa lata, na relacje naocznych świadków, uczestników, poszkodowanych. Donoszę, że w przypadku Edypa, widownia się nie śmiała. Zakładam jednak, że była przeciętnie zdrowa.
Popieram Grzegorza Małeckiego, jako widz przeciętny i nieprzeciętny. Myślący. I wiem, że Kleczewska i reszta teatru postdramatycznego powinna częściej przepraszać za swoje sztuki, niżeli zbierać rzadkie oklaski. Jeśli jeszcze ktoś nie widzi inteligentnej zabawy w słowach Małeckiego i Mazurka, przyczepia się do pojedynczych słów i zastanawia czemu dopiero teraz pada komentarz o Kleczewskiej, to spieszę z wyjaśnieniem, że Kleczewska to tylko wierzchołek góry lodowej, która jako punkt zaczepny w rozmowie rozwinęła temat, że sztuka nie zawsze jest sztuką i nie zawsze winni jesteśmy jej ukłonów i uznania.
A’propos Kleczewskiej – żywcem ściągnięta końcowa scena okropnej swoją drogą Orestei: http://www.youtube.com/watch?v=6gYBXRwsDjY
Szkoda, że ta pseudoreżyserka czerpie inspiracje w całości nikogo o tym nie informując…
Bawmy się więc dalej inteligentnie słowami, z przytupem celując w ten wierzchołek góry lodowej. Naprawdę, bawmy się. Ale tu niestety nie widzę żadnej szerokiej dyskusji.Ja raczej nie jestem widz inteligentny, myślący ale chyba raczej bardziej czujący. A teatr postdramatyczny , jaki by nie był, bo jaki jest, widzimy, uderza we mnie siłą świeżą, nową, wybijającą z anachronicznego, nudnego, domkniętego treścią i formą, stęchłego teatru klasycznego. Satysfakcja z doskonałego intelektualnie, estetycznie i formalnie przedstawienia,tj. perfekcyjnie zagranego, ślicznie, poprawnie opakowanego /scenografia, muzyka, kostiumy, ruch sceniczny, światło!/ z bonusem współczesnej, ciekawej interpretacji, to dla mnie za mało. Może jako wizualizacja lektury szkolnej. Tu zgoda/np. „Hamlet” Teatru Współczesnego-polecam/. Teatr postdramatyczny to gotowość na szaleństwo, przygodę, wyprawę w kierunku nieznanym i zakończeniem nie gwarantującym dobrego samopoczuia i komfortu sublimacji estetyczno logicznej. To pakiet niespodzianka. Szkoła przetrwania. Wyzwanie i poszukiwanie. Błądzenie. Wysokie ryzyko dla wszystkich uczestników. Ale ja się na tym nie znam, ja to tylko czuję. I czuję, że tego potrzebuję. Może dlatego, że teatr ten burzy mój spokój, wprowadza mnie w stan zagrożenia i dyskomfortu,drażni, irytuje i obraża. Wstrząsa mną, mimo że jest taki niedoskonały, ułomny, niekonsekwentny i zapożyczony. Obsceniczny niemożliwie. Rzeczywiście wyszarpuje „żywcem”, kradnie z tego, co już wiemy, znamy. Ale z tych puzzli tworzy obraz, w którym się przeglądam i z przerażeniem rozpoznaję; siebie i napierający na mnie świat.” Marat/Sade” to był szok, istne tsunami /idei, obrazów, formy i treści, odniesień-w którym innym przedstawieniu jest taka kumulacja ?/ , okropna, odrażająca” Oresteja” to obraz rodziny. Rozpadającej się, gnijącej na naszych oczach, obok nas. Pustka, rozpad, wynaturzenie, dewiacja, czarna strona mocy. Obrzydlistwo same. Klasycznego tekstu tu nie ma, piękna nie ma, logiki nie ma, uzasadnienia nie ma. Bo w naszym życiu nie ma, w moim nie ma.Choć wiemy, że powinno być.Ledwo zdążamy wykonać operacje „wytnij/wklej”. Idei, myśli,działań,planów dnia. Nocy nie starcza. „Pseudoreżyserka” kradnie gotowce, by pokazać pseudożycie. Bingo. Ale śmiejmy się z tego, że jej się nie udało. Obnażajmy miałkość i pustotę tych jej pseudodziałań i produktów artystycznopodobnych.Czekam na następnych świadków koronnych i taśmy prawdy.I na informacje reżyserów o źródłach ich inspiracji. Winni nam wszystko wyjśnić, wyłożyć, uzasadnić. Kawa na ławę To wszystko jest interesujące. Bardzo interesujące.