Wczoraj widzów Teatru Ateneum witał ze zdjęcia uśmiechnięty Wojciech Młynarski. Ten uśmiech był jego znakiem rozpoznawczym, tak jak charakterystyczny jeżyk, błysk oczu czy timbr głosu. Pod zdjęciem ustawiono ładne róże.
A teatr przy Jaracza był domem Młynarskiego. Tu dawał swoje autorskie recitale. Tu reżyserował pamiętne spektakle poświęcone bardom piosenki: Brelowi i Wysockiemu czy tak bardzo popularny wieczór, na który składały się teksty i wiersze Hemara. W Ateneum nie tak dawno do Młynarskiego wrócono w składance o tytule, który stał się jednym z jego wielu „skrzydlatych słów”: Róbmy swoje. Ciekawe, że piosenka, która miała budzić z marazmu PRL-owskiego schyłku, ciągle się aktualizuje. Nie jest to zresztą jedyny przykład tekstu Młynarskiego, który znów brzmi aluzyjnie.
Teatr Ateneum też został uwieczniony w piosence Młynarskiego, którą bardzo lubię: Alkoholicy z mojej dzielnicy. Pojawiają się w niej tzw. typy z ludu, osobnicy, których wiele portretów – śmiesznych, choć nie pozbawionych czułości – wyśpiewał autor.
Alkoholicy z mojej dzielnicy
siedzą na murku jak ptaszki,
slangiem najczystszym mówią mi: „Mistrzu,
zbrakło nam trochę do flaszki…”
„Jak wiele zbrakło?” – cokolwiek zakło-
potany, pytam nieśmiało,
a oni głucho i wargą suchą mówią:
„Zabrakło na całą!”
Bilonu blaszkę daję na flaszkę,
znam ich – z tematu nie zbaczam,
w głębi jest neon i mój Panteon –
teatr z ulicy Jaracza.
A oni szczerzą gęby dziobate,
sieknięte wiślanym wiatrem,
gęby dziobate mówią mi: „Ate-
neum jest pięknym teatrem!”
Niedaleko Ateneum na ulicy Dobrej znajdowało się jeszcze jedno miejsce, którego pamiątkę Młynarski pozostawił: bar Powiśle. Okoliczni mieszkańcy dobrze go wspominają. Ja też do niego chadzałem i jadałem ozorki w sosie chrzanowym, gdy redakcja „Teatru” na jakiś czas zameldowała się po sąsiedzku. Przy okienku, w którym oddawało się talerze, wisiał oprawiony w ramkę wiersz Młynarskiego poświęcony żurkowi z baru Powiśle. Baru już nie ma. Teren, na którym się znajdował, otoczony jest teraz płotem, pewnie jakiś deweloper stawiać tam będzie apartamentowiec albo biurowiec.
A propos żurku. Młynarski opowiadał anegdotę, której nie pamiętam, kto był bohaterem: Wiesław Gołas czy Jerzy Dobrowolski (a może jak to w dobrej anegdocie: obaj?). Młynarski zaprosił jednego z nich, poczęstował wzmiankowaną zupą i zapytał:
– I jak ten żurek?
– Dobry – padła odpowiedź.
– A w smaku?
– W smaku to gorszy.
Ta wymiana zdań często przypomina mi się nie tylko w lokalach gastronomicznych.
Miałem jedno spotkanie z Wojciechem Młynarskim, które dobrze zapamiętałem. Po śmierci Zbigniewa Raszewskiego razem z Irkiem Dobrowolskim robiliśmy dla ówczesnej redakcji Teatru TV program wspomnieniowy poświęcony osobie profesora. Zależało mi na tym, aby wśród osób wypowiadających się był ktoś szerzej rozpoznawalny. Wiedziałem, że taką rolę może spełnić Młynarski. Zgodził się zresztą bez wahania na udział w programie. Opowiedział m.in. o swoim spotkaniu z Raszewskim, które odbyło się przy okazji pracy nad Henrykiem VI na łowach, którego Kazimierz Dejmek wystawiał w Teatrze Wielkim w Łodzi na początku lat 70. Młynarski pisał libretto, a Raszewski udzielał rad m.in. dotyczących scenografii, którą projektował Andrzej Majewski. Młynarski zapamiętał Raszewskiego jako osobę, która się nie narzucała, ale jej wiedza pozwalała trafnie rozwiązać problem. Atencja była zresztą obopólna. W Raptularzu Raszewskiego można przeczytać uwagi po recitalu, jaki Młynarski dał 3 marca 1977 roku w Teatrze Żydowskim:
„Do zanotowania, że nowy styl w polskiej piosence, wypracowany przez Młynarskiego, łączy się z powstaniem nowej odmiany tego gatunku. Młynarski, zgodnie z tym, co sam mówi, rzeczywiście wymyślił ‘śpiewane felietony’. Jego powodzenie to talent, praca i jeszcze wyczucie zapotrzebowania, które pozwoliło mu utworzyć nową odmianę starego gatunku. (…) Świetna piosenka teatralna lub estradowa powstaje z połączenia w jednym człowieku bardzo różnorodnych uzdolnień, do których należy talent aktorski. Dlatego też zalicza się do najmniej trwałych dzieł sztuki. Kiedy rozkwita, miewa zdumiewającą intensywność i zasięg. Potem długo jeszcze żyją melodie i słowa, ale bez indywidualności autora-wykonawcy, bez jego spojrzenia, gestu i głosu piosenka teatralna jest już kwiatem zasuszonym w zielniku. Kto nie widział Młynarskiego, jak na estradzie parodiuje telewizyjnego wirtuoza, ten nie wie, czym jego piosenki naprawdę są. Młynarski odwrócony do nas plecami i powoli odwracający głowę kokieteryjnym gestem ulubieńca publiczności. W uśmiechu tego rozumnego chłopaka oprócz politowania dla idiotyzmu TV jest jeszcze jakiś odcień tajemniczości właściwy rzeczom pięknym”.
Dla Raszewskiego piękno w sztuce było wartością samą w sobie. Jeśli odkrył je w twórczości Młynarskiego, to dla artysty nie było większej pochwały.
Młynarski w tym wspomnieniu o Raszewskim opowiedział także, jak profesor sprezentował mu dziecięcą zabawkę – walec z dedykacją: „Poecie prawdomównemu”. Tak to zapamiętał twórca. W Raptularzu znalazłem również na ten temat wzmiankę pod datą 14 IV 1984 roku:
„Młynarski, w marnej chyba kondycji. Zostawił swój przekład libretta Jesus Christ Superstar. Dostał zabawkę: walec drogowy z napisem: ‘Wieszczowi prawdomównemu’”.
Może przez skromność Młynarski uznał, że tytułowanie go wieszczem jest zbyt wielkim wyróżnieniem. Jak wiemy niechętnie określał się mianem poety, raczej wolał, by mówić o nim: tekściarz. Ale wieszcz czy poeta – o to mniejsza – najważniejszy był jednak ten epitet: prawdomówny.
Co mogło łączyć jeszcze te dwie osoby, które przecież funkcjonowały w różnych światach: autora piosenek, estradowca, kabareciarza z profesorem historii teatru? Może po prostu to, że obaj byli wybitnymi przedstawicielami polskiej inteligencji, czuli, że jakkolwiek była poniewierana w PRLu, to ma swoje zobowiązania. A może ciągnęło ich do siebie wzajemne poszanowanie talentów i wiedzy, zamiłowanie do tradycji, którego się nie wyrzekali, i wreszcie zwyczajna ludzka przyzwoitość. I coś, co może to wszystko spajać: poczucie humoru.
W piosence Alkoholicy z mojej dzielnicy są jeszcze bardzo ładne dwie ostatnie zwrotki, no i ta zawsze ważna u Młynarskiego pointa:
A oni mówią: „A wiesz pan, dlaczego
teatr ogólnie jest piękny?
Bo teatr to jest śmiech, kolego,
bo teatr to jest płacz, kolego!
To są te trzy elementy!”.
Tak jak przywykli – poszli i znikli
w alkoholowym na Dobrej,
oczka nieduże i w gębie żużel,
łykną i bluźnią: „Niedobre!”
A ja poczułem, że mi się zbiera,
zanim dobiegnę do pointy,
na śmiech, cholera,
na płacz, cholera,
no, na te trzy elementy!
Bardzo wielka strata dla Polski. Chociaż jestem młoda wiekiem to uwielbiam jego piosenkę „Jeszcze w zielone gramy”. Wczoraj słuchałam jej prawie na okrągło….
Dzięki Wojtku za ten wpis. Wczoraj zrozumiałem, że tym – czego mi w ostatnich latach brakowało w występach publicznych Wojciecha Młynarskiego – był właśnie ten uśmiech.
Bardzo serdecznie dziękuję.
Dziękuję.
Był kimś istotnym w naszym domu.