Rok temu zmarł Jerzy Koenig.
Miałem szczęście do wielu świetnych nauczycieli w Szkole Teatralnej. Profesor Raszewski, Marta Fik, Andrzej Wanat, Stefan Meller, Henryk Hinz, Zbigniew Wilski, Franciszek Ryszka. Wszyscy byli niezwykłymi osobowościami. Wszyscy już nie żyją. Ale Jerzego Koeniga wspominam w szczególny sposób.
Nim stał się moim Dziekanem, oczywiście znałem go z telewizji. Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta, że w latach 80. Koenig robił wprowadzenia do cyklu „Antologia dramatu polskiego”, który potem przerodził się w „Antologię dramatu powszechnego”. Spektakle nadawane były bodaj w sobotnie przedpołudnia. I była to znakomita szkoła. Dzisiaj na sugestię, że telewizja może spełniać rolę edukacyjną wszyscy wydymają ze wzgardą usta. Liczy się przecież tylko rozrywka. Ktoś kiedyś nazwał Teatr TV instytucją oświecenia publicznego. I Koenig tę instytucję tworzył – w bardzo trudnym czasie. Bo przecież obejmował dyrekcję Teatru TV, gdy jeszcze trwał bojkot aktorski. Prawdopodobnie był tą osobą, którą władze akceptowały, a jednocześnie mogła liczyć na pewną dozę zaufania ze strony środowiska. Jego misja na jakiś czas została przerwana, bo coś się nie spodobało ambasadzie radzieckiej. A potem Koenig wrócił i kierował Teatrem TV przez burzliwy czas upadku PRL-u i tworzenia III Rzeczypospolitej. Jeszcze w latach 90 Teatr TV był wielką fabryką, która produkowała ok. 100 premier rocznie. Były różne pasma: poniedziałkowe, Studio Teatralne Dwójki, Teatr dla Dzieci. Ale z czasem to wszystko zaczęło się sypać. Bo telewizja zmieniła swoją funkcję, bo minęły czasy, gdy były tylko dwa programy. Koenig z pewnością widział, co się dzieje i w jakim kierunku telewizja podąża. Faceta w okularach, który przez 5 minut mówił o spektaklu teatralnym uznano za coś anachronicznego.
Przez dwadzieścia parę lat miałem osobisty kontakt z Koenigiem. Pytał mnie na egzaminie wstępnym („Kogo by Pan zaprosił na sesję poświęconą Leonowi Schillerowi?”), miałem z nim zajęcia (pisałem dla niego dwa referaty: o „Pamiętniku Teatralnym” i o Puzynie), opowiadał o śmierci Meyerholda, był na moim egzaminie magisterskim. Po studiach dał mi możliwość realizacji programów dokumentalnych o teatrze. Spotykaliśmy się w teatrach i na festiwalach, i w ostatnich latach na korytarzu w Szkole Teatralnej. Bardzo lubiłem chociaż przez chwilę z nim pogadać, a raczej posłuchać jego ironii. Nie wiem, czy mu kiedykolwiek powiedziałem, jak wiele zawdzięczam jego wstępom do „Antologii dramatu polskiego” i „Antologii dramatu powszechnego”. I wciąż pamiętam wiele z przedstawień, które pokazywał.
Na Powązkach leży koło Stanisława Różewicza. Dobre towarzystwo.
Był niezwykły.