Ładny dzień, wolne w pracy, więc hajda na rower. Ruszamy spod pomnika Sobieskiego na ścieżce powsińskiej. Po prawej rośnie miasteczko Wilanów. Zdumiewające, że tych domów jest coraz więcej i więcej. Takie śliczne pudełeczka, równiutko poustawiane na wielkim polu. Ciekawe, że na parterach usługowych można spotkać głównie banki i bar sushi. Gdzie ci ludzie kupują chleb? W końcu osiedle zostawiamy za sobą. Dojeżdżamy do baru „Za płotkiem”. Barman, choć widzi nas drugi raz, wita się jakbyśmy byli stałymi bywalcami. Mówi na ty: co zamawiasz? Proponuje pomidory z mozarellą. Ale nie jest zdziwiony, gdy biorę karkówkę z grilla. Popas trwa z pół godziny i dalej gramy wsiadanego. Skręcamy na Powsin, mijamy pętlę autobusową i pod lasem dojeżdżamy do szosy w Klarysewie. Nią dojeżdżamy do szosy konstancińskiej. Ruch spory, trzeba jechać chodnikiem. Wreszcie Konstancin. Jedziemy Sobieskiego. Po lewej duży zamkowaty dom z wieżą, tajemniczo nieczynny. Potem ZAiKS. W Konstancinie dzieje się coś niedobrego. Stare wille o ładnej architekturze, które przecież tworzą urok tej miejscowości, popadają w ruinę. A wyrastają nowobogackie pałace. Dojeżdżamy do ulicy o prostej nazwie: Od lasu. I ona doprowadza do Kołomyi. A Kołomyja to symaptyczna knajpa, o wystroju ludowym, nawet gacie wiszą koło stojaka na rowery. Można siedzieć na powietrzu. W karcie dużo dań wschodnich. Ja jestem po karkówce, więc biorę ciasto domowe. Siedzimy trochę i znowu w drogę. To dokąd teraz? Do Obór. Zjeżdżamy w dół. Po drodze płyta nagrobna. Przyjaciele ją położyli dla kogoś, kto zginął tu w 2008 roku. Zwykle przy szosach stoją krzyże albo palą się znicze, a tu płyta niemal nagrobna. Wyjeżdżamy na wprost pałacu literatów w Oborach. Legendarne miejsce. Nie wiem, czy dziś też takie jest. Skręcamy w prawo. Na sklepiku po lewej ktoś wymalował napis: browar Obory. Po prawej zadbane boiska piłkarskie, ale nikt nie gra. Wyjeżdżamy z Obór. Szosa prowadzi między polami. Słońce świeci, wieje wiatr, bardzo przyjemnie. I wreszcie Gassy. Szosa skręca w lewo, ale jak się pojedzie w prawo to po mniej więcej stu metrach wyjeżdża się nad Wisłę. Betonowe molo wychodzi w rzekę. Można przysiąść na ściętym konarze i popatrzeć na leniwie płynącą Wisłę. Woda brudna, ale okoliczności przyrody bardzo przyjemne. Siedzimy trochę grzejąc się w słońcu. I trzeba wracać. Z powrotem do Obór, do Konstancina, w Klarysewie zjeżdżamy do lasu Kabackiego i ścieżką rowerową na Ursynów.
Mam koleżankę, która rowerem pojechała do Pekinu na olimpiadę w zeszłym roku. Wyjechała pod koniec kwietnia w Turkmenistanie (grupa, do której dołączyła jechała z Aten) i na początku sierpnia była już w Pekinie. Podziwiam ją, ale mnie wystarczą Gassy.