Encyklopedyści

Wpadło mi w ręce wydawnictwo pt. Wątroba. Jego podtytuł brzmi: Słownik polskiego teatru po 1997 roku. Publikacja ma 25 autorów. Jako redaktor wymieniony jest Roman Pawłowski, a cztery osoby figurują pod hasłem: współpraca redakcyjna. Wstęp napisał Maciej Nowak. Książka ukazała się w wydawnictwie Krytyki Politycznej.

Słownik w istocie nie jest żadnym słownikiem. Wbrew temu, co pisze Nowak, że: „ambicją tego tomu jest zgromadzenie informacji o tym, co zdarzyło się w nowym teatrze w Polsce w ciągu ostatnich kilkunastu lat” – w poszczególnych artykułach poświęconych osobom, instytucjom, zjawiskom nad informacjami dominują opinie. Są to w dodatku opinie kuriozalnie sformułowane, nierzadko błędne co do faktów, a co gorsza wyraźnie tendencyjne. Przykłady? Proszę bardzo. Słownik zawiera sporo haseł dotyczących aktorów (pomijam kwestię ich wyboru). I co o nich możemy się dowiedzieć:

Abbe Dorota: „niewysoka, obcięta na pieczarkę, dziewczęca buzia – mogłaby zagrać wszystko, niezależnie od płci i wieku. Każda z ról jest inna i każda równie ciekawa”.

Brzeziński Wojciech: „otwarty na nowe wyzwania. Jego spontaniczność i energia sprawiają, że na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Nie ma dla niego żadnego tabu”.

Kalita Marek: „najbardziej wyrazisty spośród starszej części zespołu aktorskiego Teatru Rozmaitości. Z chirurgiczną precyzją tworzy role, które zapadają w pamięć każdym gestem, ruchem, mimiką”.

I jeszcze o reżyserce Mai Kleczewskiej: „wielu uważa ją za bezczelną babę pakującą się do męskiego zawodu. Jednak jeśli ktoś sądzi, że tylko chłopcy potrafią być niegrzeczni, ten nie widział, jak słodkie dziewczątka wydłubują oczka swym lalkom. A Kleczewska ma do zabawy oczka publiczności”.

Ponieważ w całym Słowniku nie ma ani jednej ilustracji, szkoda, że wydawca nie pomyślał, aby powyższe i im podobne passusy nie ozdobić szlaczkiem z serduszkami.

Nowak we wstępie pisze, że „mamy świadomość niebezpieczeństw wynikających z oddania głosu autorom młodym, o nieukształtowanym jeszcze warsztacie naukowym. Zdajemy sobie sprawę, że nadanie temu wydawnictwu szyldu słownika to duże zobowiązanie, gdyż książka powstała głównie dzięki entuzjazmowi jej autorów”. Wszystko się zgadza – duża część artykułów jest przejawem radosnej twórczości, powstałej na zasadzie piszę, co wiem lub co przeczytałem u innych jednak bez umiejętności hierarchizowania rzeczy ważniejszych i mniej ważnych. Oto w bliskim mi haśle: Teatr Telewizji dowiadujemy się, że obok Hanuszkiewicza do twórców, którzy budowali legendę Teatru Telewizji należeli: „Xymena Zaniewska (…) i wieloletni dyrektor Jerzy Koenig, który zwykł występować przed spektaklami z „pogadanką” [sic!]. Inni twórcy – reżyserzy zostali ciurkiem wymienieni wraz z informacją o Złotej Setce Teatru Telewizji, przy czym nazwiska podano wyraźnie na chybił trafił. Chybiono np. Jerzego Antczaka, Olgę Lipińską, Laco Adamika, Gustawa Holoubka, Macieja Wojtyszkę, Krzysztofa Zaleskiego. A tym, którzy się uchowali poskąpiono nawet przykładów najważniejszych spektakli (nie wiemy np. co w Teatrze TV zrobili Jerzy Gruza czy Kazimierz Kutz).

Chciałbym swoją drogą wiedzieć, kto pisał poszczególne artykuły. Odpowiedzialność tymczasem stała się zbiorowa. Znając niektórych z wymienionych na końcu tomu autorów nie podejrzewam ich o tak nieudolną pracę, ale efekt idzie na wspólny rachunek. Słownik sprawia poza tym wrażenie, jakby nie miał żadnego redaktora. Hasła poświęcone festiwalom zawierają listy laureatów, ale Festiwal Klasyka Polska w Opolu nie wiedzieć czemu nie posiada. Można się zresztą bawić w zgadywanie, dlaczego niektóre hasła są, a innych nie ma? Dlaczego np. osobny artykuł poświęcono przedstawieniu Lupy Factory 2, a wyróżnienia takiego nie dostąpiło Wymazywanie? Dlaczego Agnieszka Podsiadlik zasłużyła na indywidualne hasło, a Roma Gąsiorowska wrzucona została do kuriozalnego swoją drogą artykułu pt. Świeża krew?

W hasłach zdarzają się błędy np. w artykule poświęconym Piotrowi Cieplakowi pada informacja, że widowisko Albośmy to, jacy, tacy było transmitowane w TVP Kultura. Było emitowane jako rejestracja, której dokonało Polskie Wydawnictwo Audiowizualne. Kultura transmitowała za to Słomkowy kapelusz i zarejestrowała jeszcze Opowiadania dla dzieci.

Osobnym problemem jest tendencyjność Słownika. Nie mam w sobie dociekliwości Rafała Węgrzyniaka, więc nie będę mnożył przykładów. Sięgnę po jeden, który jest mi również bliski. Oto w haśle poświęconym miesięcznikowi Teatr czytam, że „nie jest to pismo otwarte na eksperymenty i nowości teatralne, do których podchodzi z dystansem”. Czy dlatego żeby uwiarygodnić tę ocenę nie wymieniono wśród laureatów przyznawanej przez Teatr Nagrody im. Swinarskiego ani jednego reżysera uhonorowanego po 1997 roku? A byli wśród nich: Grzegorz Jarzyna (nawet dwukrotnie), Jacek Głomb, Marek Fiedor, Paweł Miśkiewicz, Piotr Cieplak, Krzysztof Warlikowski, Jan Klata, a więc twórcy, którzy mają swoje obszerne omówienia w Słowniku. Dystans do  nowości nie przeszkadzał jednak redakcji docenić artystów nowego teatru. Wiemy ze Słownika, jaki jest Teatr, za to Didaskalia „pozostają jednym z najatrakcyjniejszych pism na rynku prasowym w Polsce”.

Zdumiewający jest wstęp Macieja Nowaka do Słownika. Autor pisze w nim m.in.: „Nowy teatr w Polsce spotkał się z bezprzykładną agresją ze strony krytyki i części środowiska. Poziom napaści słownych dokonywanych przez samozwańczych arbitrów elegantiarum niejednokrotnie upoważniał do wytoczenia procesów sądowych o przekroczenie dozwolonych granic krytyki prasowej. Artystów, którzy wprowadzali na scenę nowy język, nowych bohaterów i nowe środki wyrazu, obrażano, wykpiwano i wytupywano”. I dalej: „Grupa młodych łobuzów teatru przez lata dostawała łomot ze strony szajki doświadczonych oprychów związanych z tradycyjnymi szkołami i tytułami prasowymi, którzy swą anachroniczność poczytywali sobie za zaletę. To był niezbyt pasjonujący pojedynek między zgorzkniałymi facetami w szarych marynarkach a wyzwalającymi emocje publiczności artystami w glanach, z irokezami w głowie i Biblią w kieszeni”.

Nie mam zamiaru polemizować z tymi opiniami, bo musiałbym odwołać się do tego, o czym dżentelmeni wiedzą, a Nowak tymczasem buduje legendę czy wręcz uprawia propagandę. Byłaby to zatem rozmowa gęsi z prosięciem. Gotów byłbym zrozumieć tę potrzebę kolejnej manifestacji nowego teatru, ale na Boga, dlaczego Słownik jest tak fatalny (nawet słabszy od innych przewodnikowych wydawnictw Krytyki Politycznej) I żeby to napisać nie ubrałem się w szarą marynarkę, choć niewątpliwie mojemu ubiorowi daleko do ekscentryzmu Macieja Nowaka.

Słownik polskiego teatru po 1997 roku wpisuje się w piękną polską tradycję porządkowania wiedzy, wyznaczoną przez pierwszego naszego encyklopedystę księdza Benedykta Chmielowskiego, który jak wiadomo sformułował nieśmiertelną definicję konia. Niestety podejrzewam, że Wątroba takiej sławy nie zyska.

1 497 odwiedzin

6 Comments

  1. Szare marynarki sa ”spoko”.Jesli ladnie skrojone i z niebanalnego materialu…przy tym jesli dzieki jakims elementom wylamuja sie z marynarkowej sztampy w ogole jest git. Dawniej uwielbialem nosic szare marynarki do czerownych martensow .Mialem tez przez chwile malego irokeza ,a Biblie rowniez czytalem i czytam nadal.

    Reply

  2. Panie Profesorze,chciałem się z tego nieszczęsnego przedsięwzięcia wytłumaczyć. Zrąb haseł do tego słownika powstawał bodaj w 2006 r.! I wówczas na propozycję koleżanek, w wolnej chwili machnąłem tam dosłownie kilka notek. Nic specjalnego, ale też nic wstydliwego. Teraz toto wychodzi bez komentarza, że teksty są stare (być może coś uaktualniono), bez asygnat pod hasłami, no i bez egzemplarzy autorskich (ja w każdym razie nie dostałem).Czuję się wmanewrowany i tylko żałuję, że po kilku przeprowadzkach nie mogę znaleźć umowy, by sprawdzić, na co też ja się tam zgodziłem…

    Reply

    • To nie Pan powinien się tłumaczyć, ale redaktorzy tego słownika. Na razie wszyscy udają, że nic się nie stało. Życzę powodzenia i satysfakcji z innych prac.

      Reply

Skomentuj ~kamila j. Anuluj pisanie odpowiedzi

Oznaczone pola są wymagane *.