Nie mogę być dzisiaj na pogrzebie Zapasiewicza. Ale myślę o nim. Usiłuję sobie przypomnieć, kiedy widziałem go po raz pierwszy na żywo na scenie. I to był chyba „Kubuś Fatalista” w reż. Zatorskiego w Teatrze Dramatycznym. Koniec lat 70. Chodziłem dość często do teatru ze szkołą. „Kubuś” to był wielki hit. Rzeczywiście nie przypominał niczego, co wtedy oglądało się w teatrze. Przede wszystkim zaskoczył mnie umownością. Dekoracji prawie nie było. Aktorzy grali na luzie. Niebywale śmieszyły mnie ich gagi. A Kubuś Zapasiewicza był taki śmieszno-mądry, przewrotny. Pana grał Zygmunt Kęstowicz, którego znałem z telewizji, z „Pory na Telesfora”. Zobaczenie aktora znanego z telewizji czy z filmu na żywo to było wydarzenie. Zapasiewicza też musiałem już widzieć na ekranie.
A potem była „Operetka” w reż. Prusa z Holoubkiem, Fronczewskim, Zapasiewicz grał Księcia Himalaj. Mam w oczach to jego pierwsze wejście i słyszę, jak mówi: „jakież to piękne kazanie wygłosił nasz drogi ksiądz proboszcz”. Chociaż z tej „Operetki” najbardziej zapamiętałem Joannę Pacułę jako Albertynkę.
To było 30 lat temu, a wydaje mi się, że wieki upłynęły. Tyle się zmieniło.