Zamieniam się w Witolda Sadowego, bo co chwilę wspominam jakiegoś zmarłego. Ale o Puzynie pamiętam szczególnie. Minęło 20 lat od jego śmierci. Gdyby żył miałby 80 lat. Pisałem o nim pracę magisterską, z Irkiem Dobrowolskim zrobiliśmy o nim duży program telewizyjny bodaj w 1991 roku, poświęciłem mu parę tekstów. A zaczęło się od tego, że Jerzy Koenig zlecił mi napisanie referatu na swoje zajęcia o Puzynie. Sugerował, żebyśmy się spotykali z bohaterami tych wystąpień. Więc poszedłem do „Dialogu”, daleko nie miałem, bo redakcja znajdowała się dokładnie naprzeciwko naszego mieszkania na Puławskiej. Puzyna przyjął mnie w swoim skromnym gabinecie na czwartym piętrze. Biurko miał zasłane całe papierami. Siedział za nim, palił papierosy i chyba ze trzy godziny odpowiadał na pytania. Niestety już niewiele pamiętam z tego, co mówił. Na pewno tłumaczył się z tego, dlaczego przestał pisać recenzje. Powiedział, że postawił na konia, który zdechł (pod symbolem tego konia krył się teatr alternatywny) i już mu nie wypada wracać do teatru tzw. zawodowego. Konsekwencją tego spotkania było następne, które zorganizowałem dla kolegów w Szkole Teatralnej. Puzyna zgodził się przyjść, ale zastrzegł, że nie będzie robił żadnego wykładu, tylko chce porozmawiać. To musiał być 1988 rok. Pamiętam Tomka Mościckiego, który też go męczył o porzucenie krytyki. Jak to możliwe, że ktoś taki jak Puzyna nie pisze o teatrze? Więc Puzyna rzucił w końcu na odczepnego: jeśli zdarzy się coś ciekawego, to napiszę. Więcej osobiście go nie spotkałem. Widywałem go czasami w parku Morskie Oko, który znajduje się koło dawnej redakcji „Dialogu”. Puzyna miał chyba taki zwyczaj, że szedł z redakcji do domu na Podchorążych. Musiał przejść dwa parki, bo oprócz Morskiego Oka jeszcze Łazienki. Spacer długi, ale przyjemny.
Kiedy umarł, to pomyślałem, że może warto o nim napisać pracę magisterską. Nie wiedziałem, jak ten pomysł przyjmie prof. Raszewski, do którego się zgłosiłem na seminarium magisterskie. Koledzy mieli bardzo poważne zadania z historii teatru, a ja o tym Puzynie, taki świeży temat… Ale Raszewski zgodził się bez wahania, podrzucił od razu tytuł pracy: „Szkice o Puzynie”. O tym, że zajmuję się Puzyną dowiedziała się Małgorzata Szpakowska, która zleciła mi uporządkowanie jego archiwum domowego. Nie było tego zbyt wiele, kilkanaście teczek wypełnionych maszynopisami, rękopisami, notatkami, szpargałami. Ale oglądanie tych papierów było pouczające. Na przykład mogłem się zorientować, że ten sławny styl Puzyny, swobodny, daleki od glątwy krytyczno-teatrologicznej, rodził się jednak w wyniku pracy. Widziałem rękopisy i maszynopisy tego samego tekstu z kolejnymi poprawkami. Jego kształt ostateczny się wykuwał, a nie tworzył a vista.
W archiwum domowym było też trochę zdjęć, m.in. pokazujących dom rodzinny Puzynów w Gronowie. Dom to mało powiedziane. To był ogromny pałac, pruskie gmaszysko, które poprzedni właściciel wybudował ponoć po to, by móc przyjąć cesarza niemieckiego. Rodzice Puzyny kupili majątek w okresie międzywojennym. Pałac stoi do dziś. Kiedy w latach 90. zajechałem do Gronowa (miejscowość leży niedaleko Torunia przy szosie do Olsztyna) mieścił się tam internat, a może także szkoła. W środku widać było resztki dawnej świetności. Pojechałem do Gronowa ponownie w zeszłym roku. Pałac podupadł. Jest tylko w części parterowej używany, chyba nadal na internat. Miejscowi ludzie opowiadali, że na wyższe piętra już się nie wchodzi, bo grozi zawaleniem. Nie wiedzieli, co z budynkiem będzie dalej. Nie wiedzieli też, że to był rodzinny majątek Puzynów, a kim był Konstanty również nie wiedzieli. Na zdjęciach widać chłopca bawiącego się na pałacowym tarasie. Puzyna podobno nie lubił Gronowa. Nie przywiązywał wagi do swojego pochodzenia, więc i do majątku również. Zdaje się, że większym sentymentem darzył dworek w Skępem należący do rodziny ze strony matki. Skępe leży dla odmiany przy szosie do Torunia, gdy z Warszawy jedzie się przez Płońsk. Trzeba skręcić z drogi w lewo. Mija się bardzo ładne sanktuarium Matki Boskiej Skępskiej z dużym dziedzińcem, na którym znajduje się grobowiec Gustawa Zielińskiego – poety romantycznego, który po kądzieli i po mieczu był przodkiem Puzyny (jego rodzice byli ze sobą skoligaceni). Dalej widać mur majątku, bramę i kasztanową aleję prowadzącą w głąb. Ale samego dworu już nie ma, zniszczony został po wojnie. Stoi tylko jakiś kuriozalny blok popegerowski.
Ale z tym dwoma miejscami Gronowem i Skępem Puzyna związany był tylko w dzieciństwie. W czasie wojny mieszkał z matką w Warszawie (ojciec trafił do Anglii, gdzie służył w lotnictwie; później już nie wrócił do Polski, nie utrzymywał chyba ścisłego kontaktu z synem i z żoną). Po wojnie Puzyna znalazł się w Toruniu, gdzie mieszkał na Szerokiej w tym samym mieszkaniu, co Horzyca. Matka prowadziła bufet w teatrze, w którym Horzyca dyrektorował. No i dzięki niemu Puzyna wciągnął się do teatru. Na Powązkach leży w alejce, która odchodzi od Katakumb mniej więcej na wysokości grobu Horzycy.
Jakoś naszło mnie na wspomnienia miejsc związanych z Puzyną, choć przecież ważniejsza jest pamięć o jego pracach, tekstach, dokonaniach. „Po jaką cholerę pisać o teatrze, jeśli nie po to, by pisać o życiu” – to zdanie z „Przejaśnienia” było dla mnie drogowskazem. Ale też w rocznicę śmierci krytyka przypomina mi się ten jego wyjątkowy tekst, w którym zachwycał się operą – „Koronacją Poppei” Monteverdiego w reżyserii Ludwika Rene, ze scenografią Zofii Wierchowicz i pisał:
„Jeżeli najdzie was neurasteniczna chandra, jeśli zacznie was nagle nużyć teatr współczesny, i tradycyjny, i awangardowy, jeśli poczujecie, że macie już tego po uszy, że dość macie także happeningu i pop-artu, aleatoryzmu i sztuki psychodelicznej, i seksmaniactwa, i filmowej licytacji w brutalizmy, i całego nadużywania „mocnych uderzeń”, które stąd się bierze, powiada Kijowski, że wszystkie środki artystyczne stały się nam obojętne, ale zapomina się, że same środki zawsze są obojętne, bo są służebne tylko i może wypadałoby raczej zapytać, czy to nie stają się nam obojętne t r e ś c i kultury współczesnej i czy nie stąd to ciągłe fortissimo blachy, ten wrzask, który ma nas przywabić – jeśli więc ogarną was kiedyś takie ponure nastroje, idźcie na Koronację Poppei. Rozśmieszy was może, może zacznie was nudzić. To nic. Poddajcie się tej akcji i tej muzyce. Zanurzcie się w nie wreszcie jak w wody Adriatyku latem koło południa, kiedy są ciche, błękitne, szklane, prześwietlone słońcem – i z westchnieniem popłyniecie wśród złotych migotań w głąb, do dna, gdzie powolnym, majestatycznym rytmem snują się po kamieniach ciemne cienie, cienie zjawisk rzeczywistych, fal na powierzchni, których już tylko domyślać się będziecie, zanurzeni”.