Publiczność znowu wychodzi

Obejrzałem kilka spektakli na WST, których wcześniej nie widziałem. Mniejsza o tytuły. Były to przedstawienia cieszące się renomą, nagradzane, koledzy krytycy (i to wcale nie ci, którzy kroczą na czele postępu) pisali o nich peany. Na każdym z tych spektakli widzowie „pojedynczo lub parami” wychodzili w trakcie trwania (w żadnym nie było przerwy, więc te wyjścia były dosyć ostentacyjne i przykre). Akurat na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych publiczność nie jest przypadkowa, na spektakle nie chodzą nawet przedstawiciele stołecznego środowiska teatralnego, które zapewne zdanie ma wyrobione bez oglądania. Więc jeśli, jak można domniemywać, życzliwie zainteresowani rejterują z teatrów, to jest to znak, nad którym warto się zastanowić. W poprzednim wpisie sugerowałem, że publiczność ucieka z przedstawień nowego teatru nie dlatego, że są one szczególnie skandalizujące, ale że są po prostu nudne. Ja sam czasami mam wrażenie, że siedzę nie na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, ale na Warszawskiej Jesieni. Przedstawienia są jak koncerty muzyki eksperymentalnej. Słuchaczy może ona śmiertelnie nudzić, ale z miną znawców będą mówili po zakończeniu: och, to było bardzo interesujące. Ale przecież fałsz czuje się na kilometr.

Jak wiadomo z Maćkiem Nowakiem na ogół się nie zgadzam, ale tym razem zacytuję fragment jego tekstu z katalogu WST bez polemicznej intencji: „Przez ostatnie sezony utwierdzamy się w przekonaniu, że uprawiana przez nas sztuka ma charakter niszowy. Szukamy repertuaru skrajnie intelektualnego, realizowanego w przestrzeniach eksperymentalnych, studyjnych. Ostentacyjnie lekceważymy duże sceny, bo nie umiemy znaleźć skutecznego sposobu na dotarcie przez wiele wieczorów do kilkusetosobowej widowni. Myślenie o teatrze jako sztuce masowej pozostawiamy twórcom operującym językiem rozrywki.”

Być może za wcześnie na wnioski z tegorocznej edycji WST, ale mimowolnie pokazują one jedno z zagrożeń współczesnego teatru. A są one podobne do tego, co spotkało współczesne sztuki plastyczne i muzykę – zamknięcie się we własnym gettcie. Artyści tworzą w przekonaniu, że mają niebywale ważne rzeczy do powiedzenia, szukają nowego języka korespondującego z duchem czasów, tyle że poza garstką wiernych widzów i krytyków-akolitów nikt nie jest w stanie skomunikować się z ich sztuką. 

881 odwiedzin

2 Comments

  1. Porównanie z Warszawską Jesienią jest obraźliwe, wziąwszy pod uwagę jej dorobek! Podobnie jak dęty zachłyst Krysi Duniec, że patrząc na Wałbrzych widzi awangardę… To są wypowiedzi HAŃBIĄCE inteligenta. Ludzie wychodzą (rozmawiałem z wieloma), bo prezentacje są warte co najwyżej wzruszenia ramion. Nuda to za mało powiedziane… Wałbrzych ocieka bezczelną głupotą, butą i przekonaniem, że robi nas w konia (na spotkaniech z pięcioma (!) widzami prezentuje permanentne samozadowolenie), skoro recenzent gastronomiczny zapewnia kasę, flesze i bankiety. Trzeba wreszcie zacząć pytać o etykę tego niby-lewicowego stadionowego towarzystwa. Reakcja na (Demirskiego) „no, to w teatrze kwestię żydowską ostatecznie rozwiązaliśmy…” (rechot, rechot, rechot) trzeba przyrównać do „żylety” na Legii. Czyli dorobiliśmy się kibolskich zagrywek. Tyle, że oni dyskutują, co z tym zrobić, a my?

    Reply

    • Szanowny Panie,ministrze kultury (na razie abstrahujmy od dziedzictwa narodowego), zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą o natychmiastowe odwołanie ze stanowiska pana redaktora od gastronomii Macieja Nowaka nie wiedzieć czemu dyrektora państwowej placówki zwanej dalej Instytutem.Tenże Instytut zakonspirowany jako spółdzielnia (niezdolnych reżyserów) jest od paru lat dysponentem gotówki na festiwal w środku miasta i fest dla garstki znajomych. Tak zwana frekwencja „nie dowala”, bo nie może się zmieścić na nadstawkach Lupy, które z dużych widowni robią małe widownie, za to pełne – jako się rzekło…Impra jest huczna, droga i jeszcze kiepściejsza niż kabaret w telewizji.To trwa i ma wpływ na – moje osobiste morale – standardy obowiązujące w Unii i w przyzwoitym towarzystwie; je zaniża, bo pokazuje, że można nic nie potrafić i wepchnąć się na afisz.Nie wiem, czy to jest przykład? Na przykład dla młodzieży.Nie jest dobry? No właśnie, dlatego nadmieniam. Postuluję, że znajomość sosów w beszamelu (albo odwrotnie) nie jest tożsama ze znajomością fachu, o literaturze nie wspominając. Dlatego jest pytanie: czemu foruje się amatorszczyznę?Nie wypominam, że rzeczony, jako były dziennikarz ma kolegów dziennikarzy o jego spółce bez odpowiedzialności pisujących, bo tak to się kręci, ale, dlaczego ja mam za to płacić?Przecież to jest teatr do czterech liter: znaczy się głupi, głupszy i najgłupszy, co już rzadko się zdarza nawet młodym. Lecz Maciej potrafi: jest dno, a On puka od spodu… Kto tam? Hipopotam, tzn. wałbrzyska biesiada pod pozorem bycia przeciw… Czemu? Tego nikt nie wie, bo nie słychać. Bo seplenią – zadymiają i puszczają techno na ful – i stosują wygłupy.Ketchup, gutaperka, fujarka w zwisie, rechot i sen na widowni.To nie jest koniecznie to z czym możemy do europejskiej. Tamci mają swoje fujarki na paradzie, bo w teatrze to jakieś ze cztery dychy lat temu. Czyli, prosiłbym Pana ministra, żeby mnie publicznie nie postarzać, bo ja pamiętam, a oni nie chcą się nauczyć, że to już było.Oczywiście, są i „małe spotkania”, czyli, jak w peerelu, dzieciarnia i prowincja żeby sobie inteligent nie myślał. Co było do okazania.No tak, był wyjątek, ale on tylko potwierdził regułę, że wystarczy chęć szczera i odpowiednie znajomości. Jak ci, co potrafią robili to wyśmienicie, to i tak było widać, że to spoza towarzystwa (oni mają swój tysiąc widzów, co wieczór, więc im to targowisko próżności robi, ale nic nie zmienia). Wojciech Kościelniak to znakomity reżyser.Pan, ministrze od niego usłyszy, że było dobrze, ale ja byłem i widziałem, że niekoniecznie. Czyli z dziedzictwa dla wnuków tylko Strzępki (?)PS. Ja wiem, że Pan minister tego nie czyta, ale jest nadzieją, że doniosą. Ostatecznie mnie czyta przeszło sto tysięcy… A wybory niedługo.(www.jacekrzysztof.blog.onet.pl

      Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.