Panny z Wilka – spektakl dyplomowy Akademii Teatralnej w reżyserii Mai Komorowskiej. Kiedy w prologu przedstawienia cztery dziewczyny (Marta Sroka, Diana Zamojska, Marta Kurzak, Marta Chyczewska), które grają Jolę, Kazię, Tunię i Zosię, jakby spostrzegły, że znalazły się na scenie i przypatruje im się publiczność, pomyślałem, że te aktorki-studentki są za młode dla swoich bohaterek, że ze swoim jeszcze dziewczęcym fizys nie udźwigną historii kobiet, których czas przemija albo już przeminął. Ale przecież obraz takich panienek ma w pamięci Wiktor (Kamil Dominiak), gdy przyjeżdża do Wilka. Dopiero spotkanie z nimi staje się konfrontacją wspomnienia z rzeczywistością. A w spektaklu dokonuje się cud aktorstwa i reżyserii, który sprawia, że dziewczyny przemieniają się w kobiety. Po przywitaniu z Wiktorem już za chwilę wracają do niego z rozpuszczonymi włosami i zaczyna się ten smutny i śmieszny teatr spojrzeń, małych gestów, drobnych reakcji, który rodzi się z wielkiego napięcia między pragnieniem a niespełnieniem. Prawda tych emocji nie zawsze wychodzi w dialogu, zresztą u Iwaszkiewicza też w gadaniu się nie zawiera. Ale ile jest między słowami. Finałowa scena śniadania na przykład. Próbować ją opisać to tak jakby utwór grany przez kwintet z usłyszanej muzyki z powrotem rozpisać na nuty. W tym banale nakładania sera, podawania chleba, nalewania kawy, krzyżowania się rąk nad stołem, w pozornie nieznaczących spojrzeniach i gestach ukrywa się całe życie panien z Wilka, ich tęsknoty i zawiedzione nadzieje. I gdy wydaje się, że celebracja posiłku będzie trwała i trwała, wtedy Wiktor oznajmia, że chce wyjechać (sytuacja jest nieco inaczej przedstawiona niż w opowiadaniu). Jest to, by znowu posłużyć się terminologią muzyczną, coda, która dopełnia smutek tego spotkania po latach.
W tym dyplomie jest wiele smaków prawdziwego teatru, które potrafi wydobyć z taką czułością Maja Komorowska. Miejmy nadzieję, że młodzi aktorzy zachowają je w sobie. Oby mogli przywoływać w pracach, których będą się podejmować.
Spektaklu jeszcze nie widziałem, ale to, co nazywasz cudem jest samym jądrem sztuki aktora w przedstawieniu. To ZMIANA – przemiana postaci w trakcie trwania akcji: od jakiegoś „a” do „z”…Tyle, że dziś i „akcja” i „przemiany”… w dużym poważaniu. Można i tak, ale z tego, co piszesz wynika oczywiście, że „po bożemu” ciekawiej.
Po obejrzeniu spektaklu miałam mieszane uczucia: Z jednej strony zauroczył mnie pomysł realizacji „Panien” w klimacie czechowowskim – napięcie między słowami, rustykalność, jasność, świetlistość, ale taka w sepi – piękne(zatrzymania chwil – świetny pomysł ze zmianą oświetlenia w czasie robienia zdjęć), ale irytowała mnie gra odtwórcy roli Wiktora i …hmm naiwność przedstawienia. Panie grające Kazię i Jolę – chapeau bas!
Naiwność przedstawienia? Co to znaczy?
Sama zastanawiałam się nad odpowiednim słowem (stąd znaczące hmm… w mojej wypowiedzi ;-) ). Naiwność pewnie nie jest najlepszym określeniem. Miałam na myśli rezygnację ze skomplikowanych relacji między bohaterami na rzecz większej lekkości, nawet beztroski realizacji. z perspektywy czasu muszę przyznać, że to nawet mnie przekonało – zrobione bez zbyt psychologizującego zadęcia, zamiast tego zaledwie muśnięte odczucia bohaterów… Ładny obrazek :-)
Dziękuję za wyjaśnienia. W przypadku tego przedstawienia wątpliwości (które mogą na pewno powstać) rozstrzygnąłbym na korzyść twórców.