Na Kuronia. Pasję według św. Jacka do Teatru Powszechnego szedłem z ciekawością, wynikającą przede wszystkim z nabożeństwa, jakie mam dla tytułowego bohatera. Należę bowiem do pokolenia, dla którego Jacek Kuroń był legendą, kimś fascynującym w całej złożoności jego życia i postawy. Może na swój sposób był też niedościgłym wzorem faceta, który łączył pasję działania, niespożytą energię, siłę mentalną z wrażliwością. Jak to ktoś o nim powiedział: był buldożerem z czułym sercem.
Spodziewałem się, może naiwnie, że coś z tego portretu uda się w teatrze odtworzyć, zwłaszcza że tak strasznie dzisiaj brakuje ludzi pokroju Kuronia. Tymczasem zawiodłem się srodze.
Spektakl w Powszechnym zamienił pasjonującą historię Jacka Kuronia w nudę teatru postdramatycznego. Aż dziw, że autorka, którą znaliśmy z interesujących dokonań, napisała coś, co momentami ociera się o grafomanię, upstrzone jest myślami rodem z gazetowej publicystyki albo zawiera bełkotliwe wynurzenia. Wszystko jest wzięte w piętrzące się cudzysłowy i nawiasy, tak że trudno się zorientować, kto jest właściwie bohaterem spektaklu i jakie jest jego przesłanie. Kuronia z jego charyzmą nie ma na scenie, aktor, który niby wciela się w jego postać, jest upozowany na kogoś w rodzaju Adriana Zandberga, czyli współczesnego hipstera lewicy, któremu być może najbliżej do ideałów Kuronia. Obok niego mamy inne postaci o symboliczno-alegorycznym charakterze, które usiłują nieść dyskurs tego tekstu, ale nie ma w nich za grosz życia. Czuje się to zresztą w samej formie inscenizacji sztuki. Sytuacje budowane są sztucznie, od sceny do sceny, chwytami ze starego teatru alternatywnego. Miałem wrażenie, że nawet aktorzy nie bardzo wierzą w całe przedsięwzięcie, wykonują po prostu swoje zadania aktorskie, każdy ratuje się, jak może: a to groteską, a to nadekspresją, a to smętnym popatrywaniem na widownię.
Paweł Łysak, reżyser spektaklu i dyrektor Powszechnego, w jednym z wywiadów zapowiadających premierę Kuronia (swoją drogą siła promocji wydarzenia była kompletnie niewspółmierna do efektu artystycznego) powiedział, że on sam podobnie jak tytułowy bohater ma poczucie klęski, wynikające z braku komunikacji współczesnego teatru z widownią. Bardzo to chwalebna autorefleksja, tyle tylko, że najnowsze dzieło Łysaka może właśnie posłużyć za przykład tezy, którą postawił. Zrobić przedstawienie na temat Jacka Kuronia tak, żeby nawet kibice Teatru Powszechnego siedzieli jak na tureckim kazaniu – to gorzej niż zbrodnia. Sztuka o Kuroniu powinna dać pozytywnego kopa, żeby po wyjściu z teatru chciało się lecieć tworzyć jakiś komitet, albo wyznać kobiecie miłość, albo przynajmniej napić się whisky i snuć marzenia na przyszłość. A tu tylko można się upić na smutno, że tak wspaniały temat został po prostu spartolony.
A że można napisać ciekawy scenariusz o Jacku Kuroniu udowodniła Agnieszka Lipiec-Wróblewska. To mógłby być materiał na spektakl teatralny i na film. Polskie kino coraz częściej sięga do autentycznych bohaterów, pewnie dla ekranizacji biografii Kuronia dzisiaj jest niesprzyjający klimat polityczny, ale kto wie, może ktoś się odważy? Lipiec-Wróblewska oparła swój tekst na korespondencji małżeństwa Kuroniów. Czytanie zorganizowano w Teatrze Polskim przed świętami. To było tylko czytanie, a przecież czuło się, jak wielkie emocje kryją się w tym scenariuszu, bo dotykają niezwykle poruszającej miłości, która w tle ma dramatyczną historię kraju. I przede wszystkim można było poczuć, że obcujemy z ludźmi z krwi i kości, a nie z figurami wymyślonymi przy biurku.
Wojtek piszesz pięknie nie chciałbym dostać się pod ostrze Twojego pióra
ściskam Tomek
Mnie się nie zdarza tak często złościć w teatrze, ale tym razem nie mogłem inaczej. Pozdrawiam Cię
Kocham Wojciecha Majcherka.
Warto było się męczyć na spektaklu, żeby doczekać się takiego wyznania.