Jak się dzisiaj kliknęło logo Google, to otworzyła się dodatkowa animacja i przez 30 sekund posłuchać można było Lennona śpiewającego Imagine. To miłe ze strony tej globalnej firmy, że pamiętała o 70 urodzinach Beatlesa. Ale wielu pamiętało. Gdyby żył, miałby tyle lat. Z pewnym zdumieniem stwierdziłem, że byłby niewiele młodszy od mojej mamy. Sam jestem już w wieku, którego on nie dożył.
No, więc na urodziny Johna Lennona zrobiłem sobie prezent i nabyłem wydany właśnie box z jego dyskografią. Pudełko jest całe białe, na wieczku tylko ma sześć takich chmurkowo-błękitnych liter o prostym kroju, układających się w nazwisko: Lennon. W środku ładnie ułożono osiem płyt. Dodatkowa jedna zawiera wersje znanych piosenek z tzw. domowych taśm (z domu Dakota, pod którym został zastrzelony w grudniu 1980 roku). Ciekawostka. W pudełko jest jeszcze stosowne wydawnictwo oraz na dnie, jakby w specjalnej szufladce portfolio z rysunkiem Lennona. Przedstawia drzewko, pod którym widnieją karykaturki jego i Yoko. Drobnymi literami podpis: A family tree. Cały box jest bardzo estetyczny.
Będę więc słuchał po kolei płyt i czytał dalej grubą biografię Lennona autorstwa Philipa Normana, która jest tak fantastycznie napisana, że trudno się od niej oderwać. To nie jest jedna z wielu książek o znanych artystach, które wydawane są tylko po to, żeby się szybko i łatwo sprzedać. Mniejsza nawet o meritum, o samą historię życia Lennona, ale sposób jej opisania jest imponujący. To jest po prostu kawał epiki. Pierwsze ponad sto stron to opis dzieciństwa i wczesnej młodości Lennona do czasu tragicznie przypadkowej śmierci jego matki. Jak się okazało później ten skomplikowany splot uczuć do matki – miłości i żalu (matka oddała małego Lennona na wychowanie swojej siostrze, skądinąd zacnej ciotce Mimi) ujawniał się także w jego twórczości. Być może dlatego Norman tyle miejsca poświęca życiu Lennona, zanim stał się sławnym Beatlesem, by lepiej zrozumieć, dlaczego był taki, jaki był. A pokazuje swojego bohatera w wygodnym domu ciotki Mimi na przedmieściach Liverpoolu, w szkole z lat 50., jak zaczytuje się Wackiem. Wesołymi przygodami małego urwisa Williama Browna, które zdaje się silnie wpłynęły na usposobienie chłopca. Widzimy też małego Lennona, jak patrzy przez bramę na ponury budynek sierocińca pn. Strawberry Field. (Strawberry Fields Forever to będzie jego najwspanialsza piosenka, przynajmniej dla mnie). Norman znakomicie operuje szczegółami, tak że nie obciążają one lektury, ale jak w rasowej powieści budują tło opowieści, jej smak, klimat, kontekst. Czasami potrafi zaskoczyć, gdy twierdzi, że np. ciemne okulary Stu Sutcliffe’a – tego zmarłego przedwcześnie członka Beatlesów, z którym łączyła Lennona szczególna więź – zainspirował nasz Cybulski (ale skąd Sutcliffe na przełomie lat 50. i 60. w Liverpoolu mógł znać Cybulskiego?).
Lennon był niezłym wywijasem. Norman go nie kryje, wydobywa wszystkie łajdactwa (nawet nie cofa się przed tym, by postawić pytanie, czy nie był współodpowiedzialny za śmierć Stu, choć chyba hipoteza ta jest za daleko posunięta). Ile razy przyłapuje swojego bohatera in flagranti. Dowiadujemy się również dla kogo napisał Norwegian wood, choć kochanka z piosenki była okryta tajemnicą. Ale może bez tego wszystkiego, bez Liverpoolu, bez matki, bez Wacka – wesołego urwisa, bez satyrycznych programów słuchanych w radio BBC, bez tych niezliczonych dziewczyn, bez grania w burdelowych klubach Hamburga – nie byłby współtwórcą najbardziej genialnej kapeli świata?
Powiem Ci, że bardzo mniezachęciłeś do tej lektury :) Dziękuję! Pozdrawiam ciepło
Jeżeli lubisz Beatlesów to ta lektura jest obowiązkowa i naprawdę świetna. Pozdrawiam