Napotkany przypadkiem Piotr Kłoczowski przypomniał mi, że wkrótce kończy się wystawa Jana Lebensteina w Zachęcie, której jest kuratorem. Udałem się więc, by ją zobaczyć. Daruję sobie uwagi o własnych wrażeniach i przemyśleniach. Może poza jedną: mówiąc o Lebensteinie często podkreśla się jego samotność i odrębność twórczości. Ale mało który malarz polski miał tak doskonałe towarzystwo literackie. Przecież w jego orbicie znaleźli się Białoszewski, Jeleński, Wat, Herling-Grudziński, Miłosz, Herbert. Oni pisali o nim. Wystawa te związki również dyskretnie ukazuje. Czy bez nich Lebenstein byłby tym, kim wciąż pozostaje w naszej świadomości?
Będąc już w Zachęcie zajrzałem przy okazji na wystawę pt. Letni nieletni. Młodzież w sztuce współczesnej. Ta ekspozycja przygotowana została przez młodych kuratorów i zgodnie z tytułem prezentuje młodych artystów. Zapewne, gdyby oprowadziła mnie po niej prof. Morawińska (która ciekawie o swoim życiu opowiedziała w ostatnich „Wysokich Obcasach”), to zapewne lepiej zrozumiałbym sens zgromadzonych prac. W pierwszym odruchu świadczącym rzecz jasna o ignorancji ma się ochotę na głupie żarty z artystów. Np. instalacja (tak to chyba trzeba nazwać), na którą składa się wieszak z zawieszonymi czarnymi t-shirtami jako żywo skojarzyła mi się z telewizyjną reklamą Skody Octavii. Rzecz dzieje się również na wystawie nowoczesnej sztuki, kobieta i mężczyzna wchodzą do sali, gdzie wokół wieszaka z ubraniami stoi grupka osób z minami zdradzającymi „artystycnych”, jak mawiał Dejmek, cmokierów. Para tymczasem zdejmuje z wieszaka swoje nakrycia wierzchnie i spokojnie opuszcza salę, zostawiając widzów z głupimi dla odmiany minami. Potem oboje wsiadają do reklamowanego samochodu, a filmik pointuje hasło: Skoda Octavia. Wiesz co dobre.
Na wystawie Letni nieletni nie wiem, co dobre. Powtarzam: odnoszę się do niej wedle stereotypu, w którym sztuka nowoczesna często jest postrzegana jako rzecz niezrozumiała lub hucpiarska. Pewnie należy się pogodzić z faktem, że teraz na wystawach nie ogląda się obrazów tylko filmy wideo (w Zachęcie można np. przez dłuższy czas kontemplować w zakotarowanej przestrzeni ruchomy obraz gęsiej skórki na ręce). Bardzo rozbawiła mnie również jako eksponowane dzieło typowa ławka szkolna, bo natychmiast mi się przypomniało, że w takich samych ławkach przecież siedziałem i wpatrywałem się w rozmaite napisy, rysunki – najczęściej młodzieńczo obsceniczne. Ale czy policyjne koguty ułożone w litery HWDP albo pogniecione puszki, bardzo zresztą estetycznie ułożone, mają rzeczywiście świadczyć o talencie artystów czy raczej są wyrazem banału widzenia rzeczywistości i jej artystycznego przetworzenia?
Oczywiście nie ma sensu porównywać „letnich nieletnich” z Lebensteinem. Choć warto zwrócić uwagę, że duża część jego obrazów pochodzi z cyklu Figury osiowe, który datowany jest na przełom lat 50. i 60., a więc wtedy kiedy miał ok. 30 lat. To była jego młodzieńcza sztuka, choć wynikała pewnie z o wiele większych doświadczeń. Przede wszystkim jednak skala wrażliwości, indywidualności, umiejętności jest nieporównywalna. Bo Lebenstein już to wszystko miał i miał także coś, co w przypadku wybitnych artystów jest niebywale ważne: swój temat, swoją obsesję – erotykę i śmierć, co wystawa wyraźnie podkreśla. A młodzi z Zachęty na razie mają tylko koncepty. Jeśli uważają, że sztuka Lebensteina jest już dla nich anachroniczna, to może niech chociaż przemyślą, co mówił:
„Zanim zacznie się coś robić, rzecz musi zaistnieć w umyśle. Reszta to wykonawstwo. Zaczyna się więc od generalnego planu. A później jest mordownia. Mordownia polega na przeniesieniu tego planu, który ma się w głowie, na zorganizowaniu płótna. Jest to przeniesienie jednej abstrakcji na drugą abstrakcję”.
„Malarstwo nie jest pozbawione nośności pojęciowej. Jeśli weźmiemy na przykład temat Ukrzyżowania, to jest w nim wielka nośność pojęciowa. Ale to co innego niż komentarz. Komentarz stał się ważniejszy od dzieła. To jest o tyle paradoksalne, że dotyczy ludzi, którzy nazywają siebie awangardą, a są eklektykami”.
„To, co się oficjalnie nazywa sztuką współczesną, jest w każdym szczególe organizowane przez system, przez galerie, muzea, przez sprzedajnych krytyków. Robi się na świecie ruch pod hasłem, że takiej sztuki jeszcze nie było. Ale co to ma wspólnego z wartością?”
„Nigdy nie należałem do żadnej [grupy artystycznej]. Były to kapliczki, często ugrupowania półinteligenckie, robiło się tak zwany ruch artystyczny pod hasłem „jesteśmy nowocześni”. Nazywam ich pseudonowoczesnymi, bo oni nie byli nowocześni, tylko chcieli takimi być. A nawet nie wiedzieli, co to jest nowoczesność”. [cyt. za rozmową z Janem Lebensteinem w Zeszytach Literackich 1988 nr 22].