Komorowska

Rozmowa Tadeusza Sobolewskiego z Mają Komorowską dzisiaj w „Dużym Formacie”. Komorowska szczegółowo opowiada o pracy w Akademii Teatralnej nad spektaklem dyplomowym wg Panien z Wilka. Ale przecież nie jest to tylko analiza jednego z wielu przedstawień, które ze studentami przygotowała. Komorowska mówi o jednej scenie, a jednocześnie mówi o całym swoim doświadczeniu teatralnym i o całym życiu. Taki fragment:

„Były po drodze momenty niewiary, poczucia, że dążymy do czegoś niemożliwego. Co mnie ratowało? Kiedy w scenach nie było dosyć napięcia, kiedy poszczególne kwestie były „przepauzowane”, mówiłam sobie: rób, co do ciebie należy. Omów. Przygotuj. I rano od nowa. Nie zniechęcaj się. A teraz jest już po premierze i wydawałoby się, że można to przedstawienie zostawić. Niech się aktorzy – jak to się mówi – „rozegrają”. Nie daj Boże! Partytura, do której doszliśmy, musi być utrzymana. Na pewno są momenty – nie lubię już tego słowa – improwizacji, kiedy umawiamy się, że aktor czy aktorka idą sami w określoną stronę. Ale są też momenty wymagające wielkiej precyzji. Jeśli nie będzie odpowiedniej pauzy, to redukuje się tkankę przedstawienia, powstaje luka i całość się sypie. Więc dopóki gramy, musimy zachować…

… jak w liturgii, która musi być dopełniona? (szkoda, że Sobolewski przerywa akurat w tym momencie Komorowskiej, bo niepotrzebnie przenosi jej myśl w nieodpowiednią stronę. A co musimy zachować? Dyscyplinę? – przyp. mój).

Bałabym się tego słowa, choć rzeczywiście jest to rodzaj rytuału. Na przykład przy składaniu obrusa na początek Panien z Wilka. Tunia przed każdym spektaklem składa ten biały obrus, żeby potem mogła go jednym ruchem rozciągnąć, aż odpowiednio rozwinie się na stole. I wtedy rozbłyskuje światło.

Doskonałość jest możliwa?

Nie. I dlatego często się przed aktorami usprawiedliwiam, tłumaczę, że dlatego, mimo premiery, wciąż nad Pannami musimy pracować, bo codziennie widzę jakieś nowe niezałapane oczko w tej tkaninie. Tu nie tylko chodzi o dyplom, ale o to, co im potem z tego zostanie. Pomyślałam sobie – niech to nie zabrzmi patetycznie – że to w jakimś sensie mój testament, niezależnie od tego, ile będę żyła i co jeszcze zrobię. Testament jest czymś, co można powiedzieć raz. Ta praca to jest właśnie ten raz. Próbowałam przekazać w niej coś, czego się sama uczyłam przez te wszystkie lata, co było w Szczęśliwych dniach Becketta i w sztukach Bernharda: dopełnienie braku, który jest w nas”.

Właściwie chciałoby się cytować tę rozmowę w dalszych fragmentach. Tyle ostatnio czytałem jakichś głupot o teatrze, wypowiadanych przez samych ludzi teatru, więc w tym zgiełku głos Mai Komorowskiej w tak charakterystyczny dla niej sposób przywraca porządek, wskazuje na to, co naprawdę ważne i gdzie jest sens. Nie mam już może w sobie natury studenta, który z pokorą słucha pani profesor. Ale jestem jej wdzięczny.

717 odwiedzin

One Comment

  1. A ja mam, dlatego Pani Profesor mnie zachwyca (a jej spektakl za chwilę). A Ciebie, Drogi W, namawiam na zajrzenie za kulisy T. Studio; nie musisz zaglądać, bo wiesz, co trzeba. Myślę o przywracaniu równowagi, harmonii i tych sprawach w kontekście obiecanek-cacanek i gruszek na wierzbie. A także upadku etyki zawodowej, żeby nie wspominać o naszej polemice na temat tego, co kto może i dlaczego inni „nie robią”? Ukłony.ja

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.