Ja, Don Giovanni

Czytam recenzje w dwóch różnych dziennikach z filmu Carlosa Saury Ja, Don Giovanni. Co ciekawe, oba teksty napisali recenzenci, którzy nie zajmują się zwykle filmem, ale teatrem – w jednym przypadku, muzyką i operą – w drugim. Czytam więc i jak Henrykę Krzywonos po wystąpieniu prezesa Kaczyńskiego „krew mnie jaśnista zalewa”. To, że obojgu recenzentom film się nie spodobał szczególnie mnie nie obeszło. W dzisiejszym świecie nie ma w dziedzinie sztuki takiego gówna, którego ktoś by nie pochwalił, ale też nie ma takiego arcydzieła, którego ktoś nie nazwałby gównem. Złoszczą mnie jednak argumenty, które recenzenci wysuwają przeciwko obrazowi, a zgodni są co do jednego: film jest zły, bo jest teatralny. Jeden z redaktorów pisze, że opowiedziana historia jest „zimna i pachnąca kurzem, który wydaje się wydobywać ze starych dekoracji teatralnych”. Akurat śmiem twierdzić, że siłą filmu Saury jest  właśnie teatralność, zamierzona sztuczność, wynikająca nie tylko z konwencji opery.  Dzięki tej teatralności mamy w filmie niezwykłe obrazy, które stają się cudowną grą między fantazją a realiami historycznymi.

Głównym bohaterem filmu jest Lorenzo Da Ponte – librecista Don Giovanniego i innych oper Mozarta. Postać, która znalazła się w cieniu geniusza, a sama w sobie ciekawa. Wenecjanin żydowskiego pochodzenia, siłą ochrzczony, jego karierę księdza przerwała Św. Inkwizycja, skazując go na banicję za jawny libertynizm. Da Ponte był też masonem. W filmie Saury jest młodym jeszcze człowiekiem, gdy trafia do Wiednia. W rzeczywistości, gdy pisał libretto do Don Giovanniego zbliżał się do czterdziestki. Przeżył zresztą znacznie Mozarta. W filmie się o tym nie mówi, ale w 1805 roku wyjechał do Ameryki, gdzie żył jeszcze ponad 30 lat, podobno popularyzował tam opery Rossiniego i zmarł w wieku prawie 90 lat. Ja, Don Giovanni nie jest filmem biograficznym. Saura w fantastyczny sposób konfabuluje historię Da Ponte, czyni go uczniem Casanovy, który jest również bohaterem. O ile wiem, prawdą jest, że Casanova spotkał Mozarta i Da Ponte przed premierą Don Giovanniego. Ale czy rzeczywiście miał tak istotny wpływ na dzieło? Saurę od realiów historycznych bardziej interesują dwa mity kultury, dwa mity miłosne, które wpisuje w swój obraz. Z jednej strony jest to oczywiście mit Don Juana przetworzony przez dzieło Mozarta i legendę Casanovy. Ale obok jako kontrapunkt wprowadza mit miłości Dantego do Beatrycze. Da Ponte chyba nie miał aż tak bogatego życia wewnętrznego, w którym zmagałyby się pokusy poszukiwania coraz to nowych miłości z pragnieniem znalezienia tej jednej jedynej i bycia jej wiernym. Ale jak to Anglicy mówią: nawet jeśli nieprawdziwe, to ładnie wymyślone. Kto we współczesnym kinie odnosi się w taki sposób do wielkich mitów kultury? Tarantino? Szumowska?

Jest w filmie Saury mnóstwo zagadek, których rozwiązanie może sprawić przyjemność znawcom i miłośnikom tematu. Na przykład: czy Mozart mógł grać toccatę i fugę d-moll Bacha przy pierwszym spotkaniu z Da Ponte? Nie chodzi o to, czy tak było naprawdę, tylko o to, czy było to prawdopodobne? Albo: czy Mozart znał muzykę Vivaldiego? Epizod wenecki życia Da Ponte Saura ilustruje fragmentami Czterech pór roku, ale towarzyszą one też scenie, w której poeta zaczyna opowiadać Mozartowi, jak Don Giovanni powinien się zaczynać. Jest też wiele sytuacji, które są na pewno nieprawdziwe – premiera opery nie odbyła się w Wiedniu, lecz w Pradze i raczej na pewno nie w takich dekoracjach. Ale tak czy inaczej obraz Saury jest wielkim hołdem dla opery Mozarta. Nie dostrzegł tego redaktor – znawca oper, który nie był łaskaw nawet ocenić śpiewu wokalistów. Zaczął za to recenzję od zliczenia kochanek Don Juana, a rachunki okrasił refleksją, że „wielu dzisiejszych mężczyzn chciałoby mieć tak bogate życie erotyczne”. Pretensje, że Saura nie zrobił filmu na miarę znanych adaptacji Don Giovanniego są równie śmieszne. Tak samo jak uwaga recenzentki, że żaden z „filmów tanecznych czy muzycznych [Saury] nie był reakcją na wydarzenia polityczne, głosem o zmieniających się czasach”. Kiedyś jeden z wybitnych naszych reżyserów powiedział o wybitnej krytyczce, że ma oczy z guzika. Guzik widać w krytyce jest przechodni, ale ten kto go otrzymuje nie staje się automatycznie wybitny.

940 odwiedzin

2 Comments

  1. Dzięki za podpowiedź. Nie wiedziałem, że te „Pamiętniki” były u nas opublikowane. Przy okazji zajrzałem do biografii Mozarta, by dowiedzieć się, czy mógł znać toccaty Bacha. Znał i nawet robił ich własne transkrypcje. Nazwisko Vivaldiego w książce nie pada.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.