Czytam wywiady z Robertem Glińskim, w których opowiada o swoich pomysłach na Teatr Powszechny i chociaż nie chciałbym z góry przesądzać szans powodzenia tej dyrekcji, to nie potrafię ukryć sceptycyzmu. Można oczywiście snuć wizje o robieniu teatru na stadionie albo w Parku Skaryszewskim, ale przypomnę, że teatr głównie gra u nas w miesiącach, gdy jest na dworze zimno. Powszechny ma trzy sceny, coś trzeba na nich pokazywać. Gliński nie przedstawia tu niczego, na co by nie wpadł każdy starający się o posadę dyrektora. Jakieś szanse upatrywałbym nie w doświadczeniu filmowym Glińskiego i jego zainteresowaniach społecznych, ale w tym, o czym na szczęście pamięta: w jego realizacjach widowisk poetyckich dla telewizji. Gdyby zrobił w teatrze coś takiego jak Każdy w bunkrze na swoim cukrze wg Białoszewskiego, to byłby naprawdę oryginalny, tym bardziej że poezji w warszawskich teatrach nie uświadczysz.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że wybór Glińskiego na dyrektora Powszechnego jest przede wszystkim bezpieczny i zapewne również wygodny dla zespołu, co nie jest oczywiście bez znaczenia. Powszechny już parę lat temu przeżył małą próbę rewolucji i pamiętamy, czym się ona skończyła.
Przy okazji nominacji Glińskiego rozpętała się dyskusja nad polityką Biura Kultury dotyczącą tego, kto i w jaki sposób zostaje dyrektorem teatru w Warszawie. Nie jestem przekonany, czy konkursy na stanowiska dyrekcyjne muszą być obligatoryjne, ale jeśli się od nich odstępuje, to trzeba to najpierw uzasadnić i szczególnie mocno uzasadnić wybór dyrektora bez konkursu. W przypadku Powszechnego takiego uzasadnienia rzeczywiście zabrakło.
Dyr. Kraszewski konkursów nie lubi (chyba poza konkursem w Teatrze na Woli, który wygrał Maciej Kowalewski tej procedury nigdzie nie zastosowano). Ale też wielkiego szczęścia do nominacji nie ma (powiedzmy, że udało mu się z Teatrem Ochoty i ze Słobodziankiem na Woli, choć może jeszcze za wcześnie na pełne oceny). Oczywiście nie obwiniałbym go za wszystkie niepowodzenia. Wbrew przysłowiu niektóre teatry zepsute są nie od głowy. Ich prowadzenie to jest naprawdę szkoła przetrwania. Ale to jest bardziej problem zwyrodnień systemu instytucjonalnego teatru niż personaliów.
Przeciwko polityce Biura Kultury buntują się młodzi twórcy. Prawda, że nie mają oni obecnie szans na objęcie stałego teatru. Na paradoks zakrawa fakt, że najmłodszym dyrektorem artystycznym warszawskiego teatru jest Andrzej Nejman z Teatru Kwadrat. Drugi w kolejności wieku – Grzegorz Jarzyna to jednocześnie jeden z najstarszych stażem warszawski dyrektor. Oczywiście kryterium wieku o niczym jeszcze nie decyduje. Ale wydaje się, że w tym gospodarstwie dyr. Kraszewskiego zapanował porządek działkowicza bez fantazji. Czy chodzi o to, by trawka równo rosła?
Jeśli myśleć całością życia teatralnego stolicy, to musi w nim być też miejsce, które będą kształtować młodzi artyści. Niech ryzykują, niech się przewracają, ale niech dają nowe bodźce. Przykład Jarzyny jest tu najlepszym wzorem. To w końcu teatr, który objął bodaj w wieku 30 lat, poruszył stojącą wodę. Dziś aż się prosi o opozycję. Kto ma tę kontrę tworzyć? Nie jestem miłośnikiem działalności tandemu Strzępka/Demirski, ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby ta para właśnie objęła jakąś warszawską scenę. Choćby po to, żeby sprawdzili, jak się robi antyestablishmentowy teatr w centrum establishmentu. Byłoby to na pewno trudniejsze niż w Wałbrzychu.
Przestał działać naturalny ongiś mechanizm, który pozwalał komuś, kto sprawdził się w teatrze pozawarszawskim, „awansować” do stolicy. Skąd się wziął w Warszawie np. Kazimierz Dejmek albo Zygmunt Hubner? Dzisiaj oczywiście nie jest tak, że na „prowincji” mamy samych świetnych dyrektorów. Oni się tak samo męczą jak ci w Warszawie. Ale kogoś jednak można wyłuskać. Nie rozumiem np. dlaczego nie daje się szansy komuś takiemu, jak Piotr Kruszczyński. To on przecież odrodził teatr w Wałbrzychu, gdzie pokazał jedną ważną cechę, że umie grać zespołowo.
Jest jeszcze parę osób, które ciągle wymienia się jako potencjalnych kandydatów do poprowadzenia teatru, ale mija sezon za sezonem, i oni wciąż czekają. A żeby podjąć wyzwanie dyrekcyjne trzeba też trafić w swój czas, mieć po prostu na to siłę, energię i tę specjalną chęć. Jasne, że o powodzeniu dyrekcji teatru decyduje nie tylko nazwisko artysty, ale wiele okoliczności, których zbieg jest najczęściej nie do zaplanowania. Ważne dla życia teatralnego Warszawy byłoby to, aby kreowały je silne, ale zróżnicowane indywidualności. Nie ma niestety nadziei, że Biuro Kultury umie te indywidualności wydobyć i stworzyć im możliwości działania.
A kto jest ODPOWIEDZIALNY jeśli nie Kraszewski? Krasnoludki? Odpowiada ten kto mianuje. Zbuntowali się najpierw „starzy”, bo wiedzą o co chodzi, a młodzi mnie pytają, co robić, i tak powinno być. A teraz przeczytaj swój tekst i zobacz, jak się zplatałeś. Tworzysz jakąs listę przbojów, na jakiej podstawie? gazetowych recenzji jednej recenzentki. Tylko konkurs (jak nie wiesz, że „obligatoryjny” to poczytaj Zarządzenie z 2004. tacy, jak Ty powinni tego pilnować, i żeby konkursy były uczciwe, co nie jest żadnym problemem; żeby parę osób pogłówkowało nad programem, a zawodowe jury (zgłoś się!) po rzetelnych przesłuchaniach (dzisiaj, tzn. „wczoraj”, np. na Woli nawet nie czytali programów, bo Kowalewski miał protekcję Kutza) miało do wyboru, czyli konkurencję. I czego tu się bać? naprzykład, że Twoi faworyci okażą się malowani? Proszę nie kombinować, tylko wymagac przestrzegania prawa!
Wyobrażam sobie jednak sytuację, że władze miasta chcą zaprosić jakiegoś twórcę do prowadzenia teatru, ponieważ wiążą z nim szczególne nadzieje. O ile wiem, takie praktyki stosuje się w demokratycznych krajach. Czy dyrektorzy teatrów w Berlinie (np. Ostermeier, Peymann) objęli swoje sceny w wyniku konkursu? A Marthaler w Zurychu? Nie uważam, że tylko konkursy się liczą, choć zgadzam się, że Biuro Kultury bezzasadnie lekceważy tę formę wyboru dyrektorów, a szczęścia do nominacji nie ma.
Oczywiście, masz rację (zapomniałem, jak było w Zurichu, bo dawno nie byłem). A teraz konkrety. Klimaczak z ambasadorstwa na posadę (po pauzie) w Studio> Obiecanki: 11 premier, nazwiska reżyserów, i po 12 miesiącach brania pensji i wyprodukowaniu dwóch nieudanych premier i skandalicznie w rozumieniu etyki zawodowej i prawa pracy, odwołanej kolejnej (z obłudnym i kłamliwym publicznym tłumaczeniem) awansowany w środę, w środku sezonu, do kancelarii prezydenta. To był dobrym dyrektorem? I kto odpowiada za to, że nie bardzo? A Zaczykiewicz – za co nagroda po przyjęciu dymisji? A Bral się wywiązuje z przyrzeczeń i ma w Studio prywatną firmę do castingów i warsztatów? I płaci za to podatki sam, czy ja wraz z Tobą? A Miśkiewicz przekształcił teatr na lepszy? A Cywińska dokąd zmierza po teatrze (a w trakcie?). A Buchwald dlaczego był złym dyrektorem? Ile razy trzeba powtarzać: ILE WŁADZY, TYLE ODPOWIEDZIALNOŚCI… I na Kraszewskiego nikt nie głosował, tylko został mianowanym urzędnikiem do pilnowania prawa i transparentnego dysponowania publicznymi pieniędzmi. A tu ciągle ustawki, bez dania racji, za to z mnóstwem demagogii i pozorowaniem konsultacji. Za duużo tego…
IZA NATASZA CZAPSKA (do mnie pisuje „w imieniu biura kultury”!) dzwoni do sygnatariuszy – opowiadał mi o tym jeden z nich (sic!) – i nakłania do wycofywania podpisów, bo poszli z pismem także do pani prezydent. Coś bąka o datacjach, możliwości utraty pracy itp łukaszenkowskich zagrywkach. I co? dalej będziesz sugerowal, żeby Kraszewski decydował BEZ KONTROLI I PONOSZENIA ODPOWIEDZIALNOŚCI za decyzje, czy dyrektorem ma być młody, stary, czy kolega? Bez konkursu? A w Dramatycznym, TR, Nowym to nie reżyserują młodzi? A gdzie nie reżyserują? A dobrze reżyserują? I czy w tej mieścinie obowiązuje prawo czy widzi mu się byłego kierownika technicznego teatru muzycznego sławnego z wygryzania z posady swego szefa. Jak długo dziennikarze będą lakierowali kartofla?
(a to z korespondentki między niżej p. i ratuszem):Dziękuję za list i uprzejmie proszę o wszczęcie procedury zmierzającej do wyciągnięcia konsekwencji służbowych wobec pracownicy Biura Kultury, pani I. N. Czapskiej, wydzwaniającej do sygnatariuszy listu do Ministra Kultury (także do Pani Prezydent) z tekstami przekraczającymi jej uprawnienia i zahaczającymi o odpowiedzialność opisaną w kk.To jest także Konsultacja (przez duże k) projektu „Warszawa 2020” w dziedzinie ukrócania przestępstw urzędniczych i mam nadzieję, zostanie załatwiona szybko i skutecznie bez skandalu…Póki co, będę informował opinię publiczną (Facebook: grupa „Biuro kultury do wymiany”) w celu ostrzeżenia przed praktykami nie licującymi z godnością Urzędu.Z poważaniemJacek Zembrzuski