Książka Leonida Bieżyna Anton Czechow. Droga na wyspę katorżników próbuje opowiedzieć o bardzo ważnym doświadczeniu autora Trzech sióstr, jakim była wyprawa na Sachalin. Piszę: „próbuje” nie w takim sensie, że Bieżyn się stara, ale nie uzyskuje efektu. Nurtuje go podstawowe pytanie: dlaczego Czechow na wyspę zesłańców pojechał? I szukanie odpowiedzi na to pytanie – w takim ujęciu, jakim Bieżyn proponuje – jest fascynującą próbą poznania tytułowego bohatera. Jeśli znów użyłem słowa: „próba”, to oczywiście też w skojarzeniu z wiadomym twórcą eseju, bo Droga na wyspę katorżników jest pięknym przykładem tej formy pisarstwa.
O samym Bieżynie wiem tyle tylko, co podał wydawca, że urodził się na Arbacie w 1949 roku, że opublikował liczne powieści obyczajowe, a także m.in. książkę o poecie-mistyku Andriejewie. Pracę doktorską poświęcił klasycznej poezji chińskiej. Jest rektorem Instytutu Dziennikarstwa i Twórczości Literackiej. Bieżyn jest też bohaterem swojej książki, ponieważ ważną jej część stanowi wspomnienie jego własnej podróży na Sachalin, którą odbył śladami Czechowa sto lat po nim. Przejechał prawie dokładnie tę samą trasę, która wiodła autora Mewy z Moskwy przez Syberię do celu. Oczywiście innym krajem była Rosja w 1890 roku, a innym w 1990, kiedy Bieżyn podróżował. Choć może pod niektórymi względami podobnym, a nawet tym samym. Różnicę na pewno tworzyło to, że dla Czechowa piekłem Rosji była jedna wyspa, w następnym stuleciu zło rozprzestrzeniło się na cały archipelag. I raczej nie można go było opisać ot tak, przez obserwacje podróżnika z zewnątrz. Bieżyn to wszystko doskonale rozumie, choć nie podziela zarzutów pięknoduchostwa, jakie stawiał Czechowowi Sołżenicyn. I przywołuje monolog Wierszynina z Trzech sióstr dotyczący pożaru: „Idę, patrzę – nasz dom cały i nietknięty, nawet nie zagrożony, ale obie moje dziewczynki stoją na progu w nocnych koszulach (…), na twarzach dzieci maluje się lęk i groza, jakieś błaganie albo już nie wiem co. Serce mi zamarło, kiedy zobaczyłem ich twarze. Boże, myślę, ile jeszcze będą musiały znieść moje dzieci przez długie lata życia! Chwytam je, biegnę i wciąż myślę o tym samym: ile one będą musiały jeszcze znieść na tym świecie!”. Bieżyn komentuje, że na twarzach dziewczynek „widać już blask płomieni, blask tego światowego pożaru, który wkrótce wybuchnie w Rosji”, co Czechow przeczuwał, albo w każdym razie my takie przeczucia możemy w jego słowach rozpoznać.
Na pytanie: dlaczego Czechow pojechał na Sachalin? – Bieżyn udziela różnych możliwych odpowiedzi. Bo też tego typu decyzja nie rodzi się z jednej przyczyny. Zapewne Czechow będąc tuż przed trzydziestką odczuwał kryzys swojego życia, z czego zwierzał się w jednym z listów: „Jak na medyka za mało dbam o pieniądze, jak na pisarza mam za mało pasji, czyli talentu. Ogień pali się we mnie równo i wolno, bez wybuchów, bez trzasku. (…) Jakiś zastój umysłowy. Tłumaczę to sobie zastojem w moim życiu osobistym. Nie jestem rozczarowany ani znużony, nie cierpię na chandrę, tylko jakoś nagle wszystko zaczęło mi się wydawać nieciekawe. Trzeba by podłożyć trochę dynamitu”. Była na pewno w Czechowie silna wewnętrzna potrzeba dokonania czegoś, co by nadało nowy sens jego życiu. Pewnie nie tak oczywista dla znawców pisarza jest sugestia, którą ostrożnie, ale jednak z argumentami podsuwa Bieżyn, że decyzja o wyprawie na Sachalin miała podłoże religijne. Czechow otwarcie nie deklarował tego rodzaju zaangażowania, a pytanie: wierzył Anton Pawłowicz w Boga, czy nie wierzył? – można stawiać pośród rosyjskich dysput bez ostatecznej odpowiedzi. Niemniej Bieżynowi nie wystarczają pozornie racjonalne wyjaśnienia zstąpienia pisarza do „jądra ciemności”. Widzi w tym geście rodzaj ofiary czy potrzebę heroicznego czynu złożonego dla dobra człowieka. Odruch chrześcijańskiego miłosierdzia.
Książka Bieżyna jest niezwykle obrazowa, co jest widomym znakiem, że nie pisał jej uczony akademik. Lektura pozostawia bardzo wiele żywych dla wyobraźni scen np. opis, jak brat Michaił kupuje Antoniemu kuferek na wyjazd i różne potrzebne rzeczy, i jak się szybko okazuje, że był to całkowicie nietrafiony zakup. Ale też dramaturgia, jeśli tak można określić, narracji Bieżyna jest po mistrzowsku skomponowana. Bo przecież znaczną część książki stanowi opowieść o przygotowaniach do wyjazdu i sama podróż, która kosztowała wiele trudów. Mieści się też w tej historii całe życie Czechowa, nawet jeśli przedstawione dygresyjnie. Zaplata w nią wreszcie Bieżyn swoje doświadczenia, które są formą dialogu z głównym bohaterem książki.
Trzeba koniecznie dodać, że Drogę na wyspę katorżników odkryła i przetłumaczyła Renata Lis, znana także jako autorka książek Ręka Flauberta i najnowszej W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu. Jeśli się pamięta, kim był Bunin dla Czechowa, a przede wszystkim Czechow dla Bunina, a również że Bieżyn jest laureatem Nagrody im. Bunina, to fakty te układają się w znaczący kontekst.
Czytałem książkę Bieżyna, myśląc o jej jednym możliwym czytelniku. Nie wiem, jak by ją ocenił. Może jej swobodny, eseistyczny charakter by go drażnił, ale może w jakichś miejscach zaciekawił. W notatkach o Czechowie, które sporządzał Andrzej Wanat, a których wybór z domowego archiwum opublikowaliśmy we wspomnieniowym numerze „Teatru” z maja 97 roku, pada to samo pytanie:
„Dlaczego Czechow pojechał na Sachalin?”.
A więc jego też nurtowała ta kwestia. Wanat sformułował dla siebie taką odpowiedź: „Może także dlatego, żeby zaprzeczyć pomówieniom krytyki narodnickiej o neutralizm, niechęć do angażowania się”. To jest oczywiście potencjalny powód, choć akurat Bieżyn w swojej książce nie poświęca mu zbyt wiele uwagi. Szuka raczej gdzie indziej. W zapiskach Wanata wydaje się ważne to zastrzeżenie: „może także dlatego”.
Nie pamiętam, czy Wanat opowiadał o podróży Czechowa na Sachalin na swoich zajęciach, które z nim miałem, a które nosiły zwyczajną nazwę: „Czechow”. To był bardzo porządny wykład. Któregoś razu przerwał go i zwrócił nam uwagę, że niczego nie notujemy. „Czy państwo mają cybernetyczne mózgi?” – zapytał takim tonem, że wszystkim mróz przeszedł po plecach. Egzamin kończący zajęcia był bardzo ciężki. Może nawet najcięższy ze wszystkich na naszych studiach, jeśli nie liczyć Studium Wojskowego. Wanat najpierw sprawdzał znajomość utworów Czechowa. Otwierał na chybił trafił dwutomowe wydanie opowiadań, czytał fragment, a my musieliśmy odpowiedzieć, z jakiego tekstu cytat pochodził. To samo było z dramatami. Jeśli się ten test zaliczyło, egzaminator dopiero zaczynał stawiać pytania problemowe, dotyczące biografii i twórczości Czechowa. Pamiętam, że wiele osób nie zdało, choć przecież byliśmy dobrym rokiem. Ja dostałem czwórkę, jako jedyny bodaj piątkę otrzymał Marek Zagańczyk.
Nie mogę zapomnieć o Wanacie, ilekroć oglądam inscenizacje sztuk Czechowa. Nawet już nie zastanawiam się, co by o nich powiedział. Przypominam sobie jego recenzję z Mewy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, która nosiła znamienny tytuł: Tak i tak. W pierwszej części Wanat opisał i zanalizował, co zrobił z interpretacją dramatu reżyser, a w drugiej – czego nie zrobił. I to było dotkliwe.
Jutro minie 20 lat od śmierci Andrzeja Wanata. Tak naprawdę umarł trzy miesiące wcześniej – 23 kwietnia w moje imieniny w redakcji „Teatru” dostał ciężkiego zawału serca. Przez trzy miesiące nie było już z nim żadnego kontaktu. Gdyby dzisiaj żył, miałby 75 lat.
*
W książce Bieżyna sam Sachalin wyłania się dopiero na ostatnich stronach. Autor przytacza m.in. tak opis Czechowa: „Najczęściej chodziliśmy do latarni morskiej, która stoi wysoko nad doliną, na Przylądku Żonkier. Oglądana w dzień, od dołu – to skromny biały domek z masztem i latarnią, w nocy zaś świeci jaskrawo w ciemnościach i wydaje się wtedy, że katorga spogląda na świat swym czerwonym okiem. Droga do domku wspina się stromo, okręca spiralą wokół góry, obok starych modrzewi i świerków. Im wyżej, tym się swobodniej oddycha; przed oczami bezkresne morze i z wolna, niepostrzeżenie nasuwają się myśli niemające nic wspólnego ani z więzieniem, ani z katorgą, ani z kolonią zesłańców i wówczas uświadamia sobie człowiek, jak smutno i ciężko żyje się ludziom na dole”.