Dramatopisarz Artur Pałyga w felietonie dla e-teatru odniósł się do dyskusji, którą sprowokował Manifest kontrrewolucyjny Jacka Głomba i napisał: „Spór, jaki teatr, jest sporem jałowym tak samo, jak spór, jakie powinno się nosić ubrania. Nie jest ważne jak. Ważne jest co. Nie jest ważne, czy spektakl zrobiony jest w sposób modny, czy staroświecki. Ważne jest, po co został zrobiony. Nieważne w jakim porządku chronologicznym, ważne, czy o czymś. Nic o niczym, choć ślicznie zrobione, rzetelnie zakomponowane, pozostaje niczym. I tu jest dziś realny i istotny podział. Mnóstwo jest w teatrach naszych takich nic. I donośne, i nagłaśniane są głosy, że właśnie taki teatr, tylko taki teatr jest dla ludzi – nic o niczym. I niewykluczone wcale, że nic o niczym wygra”.
Myślę, że Artur Pałyga myli się głęboko twierdząc, że w teatrze „po co”, „o czym” ważniejsze jest od „jak”. Oczywiście nie chodzi o wszczynanie anachronicznego sporu o „formę” i „treść” w sztuce. Jednak właśnie „jak” decyduje o randze dzieła artystycznego. Jeśli mamy dwa utwory o tej samej tematyce – choćby najbardziej doniosłej – to co powoduje, że jeden przemawia silniej a drugi słabiej? To „jak” temat jest przedstawiony. Niestety bywa i tak, że przedstawienie poruszające bardzo istotny problem egzystencjalny czy społeczny przegrywa ze spektaklem, który niczemu nie służy. Bo pierwsze jest nudne i pretensjonalne, a drugie, choć błahe, jednak czymś uwodzi. To byłoby ogromne ułatwienie, gdyby tylko temat wyznaczał rangę sztuki. Każdy grafoman wreszcie byłby szczęśliwy. Tylko po czym wtedy odróżnilibyśmy Bacha, Beatlesów, Szekspira, Czechowa, Chaplina i jeszcze paru innych?
W wywodzie Artura Pałygi charakterystyczna jest też pointa: „Przerzucanie dyskusji z -co- na -jak- to woda na młyn ajatollahów i generalissimusów, którym podlegają dziś teatry oraz ich pałkarzy, którzy w nosie mają, czy to jest coś o czymś, a nawet wprost mówią, że wolą nic o niczym, tylko po naszemu zrobione i żeby byli ubrani. A jak nie, to won! Porządek ma być. Brudasy do domu!”.
To prawda, że na widowniach teatrów sporo miejsca zajmują koledzy inżyniera Mamonia, który jak wiadomo lubił tylko te piosenki, które znał. Czy oni tak strasznie terroryzują artystów i zmuszają do konformizmu? Pewnie jest to jakiś problem. Ale jest nim również strach artystów przed rzetelnością, przed sprawdzeniem nie tylko intencji, ale również własnych umiejętności, nie tylko ideologii dzieła, lecz także jego wykonania.
W sztuce, a w teatrze i filmie widać to wyraźnie, liczy się właściwie tylko „jak”. Dobry przykład: Krzysztof Warlikowski w grudniu 2001 r. wystawił „Oczyszczonych” według dość słabej dramaturgii Sarah Kane. Powstał niezwykle istotny spektakl. Czyli ze słabego tekstu poprzez to „jak” można uzyskać zupełnie inną wartość. Samo „co” jest bez znaczenia, bo równie dobrze można by czytać w teatrze odezwy ze „słusznymi” hasłami i na tym zakończyć proces teatralizacji, niejako potraktować scenę jako trybunę ludu (ale zaraz, zaraz, czy tak się przypadkiem nie dzieje?).