Zmarł Wiesław Michnikowski.
Od lat już właściwie nie był obecny w życiu publicznym. Ostatnią rolę w teatrze zagrał kilkanaście lat temu. Ostatni raz widziałem go bodaj w 2011 roku, gdy odbierał Nagrodę im. Norwida za tzw. „dzieło życia”. Ale przecież był ciągle w pamięci i jeszcze tam, gdzie nie zawsze trafiają aktorzy, nawet najbardziej popularni i wybitni – w sercu.
A ja zacząłem poznawać go od słuchania. W domu była płyta z piosenkami i skeczami Kabaretu Dudek. Często się ją nastawiało, bo nigdy się nie nudziła. Oczywiście tam były klasyczne numery z udziałem Michnikowskiego: Sęk (może pierwsze moje zetknięcie z żydowskim humorem), Karolkowa (duet z Wiesławem Gołasem), no i Ucz się, Jasiu, który znałem na pamięć:
– Ale woda mi się leje – mówił do hydraulika zrozpaczony klient w osobie Michnikowskiego, a na to majster Kobuszewski:
– I musi się lać. Praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan rura.
– Jak to ja mam być rura?
– Nie bądź pan rura i nie pękaj pan.
Michnikowski też śpiewał piosenkę, która odpowiadała jego emploi:
Widząc mych oczu wyraz niewinny
nikt z państwa nie przypuszcza że
jestem inny całkiem inny
wulkan sił we mnie wre
coś mnie gnębi coś tu w głębi
kłębi się na dnie
i choć na ten stan nie wskazuje
powierzchowności mojej żaden rys
wciąż coś zbiera i pulsuje
powołanie jakieś czuję więc rozpędzam się
i już za chwilę to mija mi
Bardzo mnie ta piosenka bawiła.
Czy ja wtedy, pod koniec lat 70., mogłem wiedzieć, jak wygląda Wiesław Michnikowski? Może kojarzyłem go z Czterech pancernych, gdzie grał w ostatnich odcinkach felczera Zubryka – pewnie jedyną w całym filmie postać, która okazuje strach na wojnie. A więc jest trochę śmieszna, ale jednak budząca sympatię, skoro twórcy umieścili go w finale na pamiątkowym zdjęciu weselnym załogi Rudego.
A w teatrze chyba pierwszy raz zobaczyłem go oczywiście we Współczesnym, bodaj w Śnie nocy letniej, w którym grał Spodka. Właściwie niewiele pamiętam z tego spektaklu poza właśnie Michnikowskim, który był po prostu niebywale śmieszny. W oczach mam jeszcze jedną jego szekspirowską rolę Chudogęby w Wieczorze trzech króli. To już było w początkach lat 90. Scena, gdy Chudogęba z Czkawką (Kowalewski) podsłuchują Malwolia (Wakuliński) i Chudogęba gramoli się na murek czy coś takiego, by lepiej widzieć i ciągle z niego spada – to był absolutny popis komediowego aktorstwa. Mógłbym za prof. Raszewskim powtórzyć: „Przez chwilę zdawało mi się, że jestem na innej planecie”.
Oczywiście tych pamiętnych ról Michnikowskiego w teatrze, filmie, w Teatrze TV było dużo więcej. Nie będzie zapewne wielkim odkryciem stwierdzenie, że miał to, co cechuje największych komików – gdzieś pod spodem humoru krył się smutek. Patrzyliśmy na niego, słuchaliśmy i śmialiśmy się, ale na jego twarzy rzadko gościł uśmiech.
Nie wspomniałem Kabaretu Starszych Panów, w którym Michnikowski stworzył – no właśnie, nie wiem jakim komplementem obdarzyć jego interpretacje piosenek. Do niego należała ta jedna z najpiękniejszych piosenek o miłosnej tęsknocie, jaką Wasowski z Przyborą napisali. Śpiewał ją z tym charakterystycznym seplenem, tworząc chaplinowską postać biednego człowieczka i był śmieszny i smutny zarazem.
Bez Ciebie jestem tak smutny, jak kondukt w deszczu pod wiatr
Bez Ciebie jestem wyzuty z ochoty całej na świat
Bez Ciebie jestem nieładny bez żadnej szansy u pań
Bez Ciebie jestem bezradny, jak piesek co wypadł z sań
Bez Ciebie jestem za krótki na długą drogę przez świat
Bez Ciebie jestem malutki i wytłuc może mnie grad
Bez Ciebie jestem tak nudny, jak akademie „na cześć”
Bez Ciebie jestem tak trudny, że trudno siebie mnie znieść
Bez Ciebie jestem niepełny, jak czegoś ćwierć albo pół
Bez Ciebie jestem zupełny balon, łachudra i wół
Kimkolwiek jesteś włóż na siebie coś i rusz
Od stołu wstań z imienin wyjdź, zrezygnuj z dań i przyjdź