Laboratorium Dramatu

Szedłem do Laboratorium Dramatu na premierę „Obcego króla” Cyryla Cyberskiego z nadzieją, że oto ktoś wreszcie przywraca dramat historyczny. Ucieszyłem się, że Słobodzianek też poczuł jego brak i potrzebę w naszym teatrze. Bohaterem sztuki jest Władysław Warneńczyk, o którym większość widzów pamięta ze szkoły pewnie tyle tylko, że mu Turcy głowę obcięli w bitwie pod Warną. Ze spektaklu można jeszcze dowiedzieć się, że był gejem. Wiadomo, że król nie będący gejem, na przykład tatuś Warneńczyka, czyli Władysław Jagiełło, nie jest dzisiaj już taki interesujący. Jeszcze bardziej zaciekawionych tematem warto może poinformować, że o skłonności homoseksualne był także podejrzany Henryk Walezy, pierwszy król elekcyjny, który porzucił tron polski dla francuskiego.

Debiutujący dramaturg chciał zapewne uczynić z Warneńczyka jakąś wielce pokomplikowaną postać o hamletycznym rodowodzie, która padła ofiarą sytuacji osobistej i zewnętrznej presji, wytworzonej przez dwóch wielkich przedstawicieli Kościoła: biskupa Oleśnickiego (wychowującego króla po śmierci ojca) oraz legata papieskiego. Intryga polityczna, która doprowadziła młodego króla do tragedii, kompletnie w sztuce nie zaciekawia. Nie ma w niej zresztą wielkich namiętności, starcia idei, żywych emocji. Dramat ma rachityczną konstrukcję i słabo zarysowanych bohaterów. Dobija go reżyseria spektaklu w Laboratorium i marne aktorstwo. Bardziej doświadczeni aktorzy nie mają materiału na role (Janusz R. Nowicki jako duch Jagiełły coś pohukuje od czasu do czasu; Zdzisław Wardejn jako Oleśnicki pojawia się na początku, potem znika; najciekawsza Monika Niemczyk ma jedną scenę, a i tak robi więcej niż pozostali aktorzy razem wzięci), odtwórcy głównych ról (Warneńczyk, Paź) ocierają się o teatr amatorski. Miarą niezamierzonej groteskowości przedstawienia była scena, w której legat papieski obmacuje królową węgierską, ale rękaw sutanny zaczepia mu się w sukni. Reżyserka miała też bardzo wyrafinowany pomysł antycypujący smutny koniec Warneńczyka. Otóż jego partner Paź podrzuca arbuzy, a król mieczem je rozcina. Miąższ, pestki, sok leje się na scenę.

Nie mam przyjemności w pastwieniu się nad spektaklem w Laboratorium Dramatu. Pozostaje żal zmarnowanej okazji.  Siedząc na widowni przy Olesińskiej myślałem, że coraz więcej mam pretensji do Tadeusza Słobodzianka. W jego Laboratorium niby dużo się dzieje, są czytania sztuk, wakacyjne warsztaty, w których uczestniczą także świetni specjaliści z różnych dziedzin humanistyki, działa chyba już kolejny rok szkoła dramatopisarska. Ale co z tego wynika? Jaka wybitna sztuka narodziła się w Laboratorium Dramatu? A niechby nawet nie wybitna, ale przynajmniej taka, którą zagrano by jeszcze w paru innych teatrach? Jaki szczery talent się objawił pośród podopiecznych Słobodzianka? Nazwisk jest wiele, ale na razie żadne nie utrwaliło się mocniej w pamięci. Wreszcie, czy tylko Aldona Figura musi reżyserować te nowe teksty? Lubię i cenię Słobodzianka za jego autorskie dokonania, ale czy naprawdę pomaga on ludziom, chcącym pisać dramaty? I jeszcze jedna pretensja: dlaczego nowy sezon Laboratorium nie otworzyła sztuka Słobodzianka „Nasza klasa”? Miała prapremierę w Londynie, podobno ma być wystawiona w Izraelu, a w Warszawie kiedy?

868 odwiedzin

One Comment

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.