Zaczął się sezon

Sezon się zaczął. Dwie premiery na początek: Iluzje Wyrypajewa w reżyserii Agnieszki Glińskiej w Teatrze na Woli i Szekspir Forever! – monodram Andrzeja Seweryna na scenie kameralnej Teatru Polskiego. Jeśli by porównywać oba wieczory w kategoriach wydarzeń towarzyskich, a w końcu premiery teatralne i taki aspekt mają, to trzeba powiedzieć, że Warszawa chyba woli Wolę. Warszawa potrzebuje nowego, modnego teatru. Na Wolę trudno dojechać z powodu zamknięcia Kasprzaka, ale w tym sezonie ludzie jednak będą tam jeździć. Jest kolejny powód. Iluzje to bardzo dobry spektakl. Świetnie zagrany, a ściślej mówiąc opowiedziany, przez czwórkę aktorów: Landowską, Ostałowską, Lewandowskiego i Stroińskiego. Glińska z wyczuciem ten kwartet zestroiła. I pewnie spektakl da pretekst, by zastanowić się, na czym polega chemia, która wytwarza się między słowami Wyrypajewa, aktorami a publicznością? Można oczywiście robić teatr bez dramatopisarza, a tylko z dramaturgiem, przykładów na to mamy wiele. Ale dlaczego aktorzy chcą mówić tekstami tego Wyrypajewa, a ludzie chcą jego – ich słuchać?

W sobotę w Kameralnym na premierze Seweryna nie czuło się atmosfery wydarzenia. Trochę to smutne, bo w końcu ilu mamy takich aktorów jak Seweryn? Szekspir Forever! to coś w rodzaju wieczoru aktorskiego, w którym Seweryn mówi teksty z szekspirowskich sztuk, a jednocześnie prowadzi niemal prywatny dialog z publicznością, zagadując na różne tematy. Na początku deklaruje, że nie chce być modny, że wierzy w teatr, który służy autorowi, że jego zdaniem najważniejsza jest teraz rola edukacyjna i obywatelska teatru. Na premierze publiczność nawet chętnie wdawała się w rozmowę, była na tyle wyrobiona, że wymieniła wszystkie komedie Szekspira, gdy Seweryn o to poprosił. Ten wątek spektaklu musi być improwizowany, może mieć zatem różny przebieg, ale chyba się domaga większego uporządkowania i na pewno jakiejś pointy. Może byłoby lepiej, gdyby Seweryn bardziej koncentrował się na swojej opowieści o Szekspirze, a mniej wdawał w dywagacje natury ogólnej?

Ale oczywiście najważniejsze jest to, jak mówi i odgrywa szekspirowskie role. Jest w tym rodzaj aktorskiego popisu, nawet kuglarstwa, gdy np. wciela się w Lady Makbet albo odgrywa starą aktorkę ze Skolimowa, która zaczyna przypominać sobie, jak za młodu grała Julię. Momentami może ten popis wydaje się anachroniczny, jakby nagle Andrzej Seweryn, aktor Petera Brooka, cofnął się w czasie, gdy najbardziej ceniona w aktorstwie była sztuka metamorfozy. A więc umiejętność zmiany mimiki, gestu, głosu, by przeistoczyć się w coraz to nową postać. Temu zapewne służyło odegranie dialogu Anny z Ryszardem III, w którym Seweryn jednocześnie wcielił się w obie role. Podejrzewam, że dla dzisiejszej młodzieży teatralnej takie sztuczki muszą się wydać staroświeckie. W końcu teraz w aktorstwie najbardziej ceni się prywatną osobowość i odkrywanie własnych bebechów. Seweryn jest ostentacyjnie przeciw. Nie zobaczycie u mnie kamer i nie będę mówił przez mikroport – powiada i szelmowsko się uśmiecha. Chciałbym być po jego stronie, bo irytuje mnie pewnie to samo, co jego i cenię też te wartości, którym on hołduje. A jednak wolę, gdy w swoim występie – jakby to określić? – stosuje mniej chwytów z wczorajszego teatru. A są takie momenty, gdy po prostu mówi Szekspira bez tych rozmaitych podpórek. I wtedy udowadnia, jakim jest mistrzem słowa. W słowie stwarza cały teatr wyobraźni.

Seweryn jest konserwatywny i pewnie już wie po tych paru miesiącach dyrekcji Polskiego, że nie będzie mu łatwo odnieść sukcesu. Musi po prostu udowodnić, że konserwatyzm może być awangardowy.

699 odwiedzin

One Comment

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.