Biografię Miłosza autorstwa Andrzeja Franaszka skończyłem z uczuciem żalu, że właśnie już ją przeczytałem. Mam ogromny podziw dla autora, że zmierzył się z życiem i dziełem tak gigantycznym. Nie stęka przy tym: ach, jakie to trudne, właściwie niemożliwe. Nie wymyślał teorii pisania biografii, by ukryć własną niemoc. Po prostu opisał życie poety od urodzin do śmierci. Ile go to kosztowało, można się tylko domyślać.
Każdy niemal rozdział tej książki budzi apetyt na więcej. Najbardziej niesamowite jest to, jaka galeria ludzi przewinęła się w życiu Miłosza. Relacje z wieloma z nich mogłyby być przedmiotem pasjonujących studiów. Ciekawi mnie np. Jeanne Hersch. Franaszek o niej pisze: „Starsza o rok, szczupła, niewysoka, z ciemnymi włosami i oliwkową, niemal hinduską cerą, nie była wielką pięknością (…). Potomkini polskich Żydów (jej ojciec na początku stulecia wyemigrował z Wilna do Szwajcarii), razem z Hannah Arendt (której zresztą przedstawi Miłosza) studentka Karla Jaspera, antykomunistyczna socjalistka”. Związała się z Miłoszem w wyjątkowo trudnym dla niego czasie po zerwaniu z Polską komunistyczną. Była jego kochanką, partnerką do dyskusji, pomagała zaistnieć na Zachodzie. Miłosz po latach pisał o niej: „Była prostolinijna, ostra, fanatyczna, niezdolna do dyplomatycznych taktyk i kompromisów (…) I niestety, Jeanne była skazana na samotność, bo wszyscy jej się bali. To powietrze było tak moralnie czyste, że nie do oddychania. Jakże ja, pokrętny, chwiejny i w moim mniemaniu raczej brudas, mogłem w nim wytrzymać?”. Nie wytrzymał, choć paradoksalnie z powodu jednak własnej uczciwości. Tak to przynajmniej wygląda w opisie Franaszka. Miłosz miał wyrzuty sumienia wobec żony i przede wszystkim synów (młodszy urodził się niemal w tym samym momencie, gdy ojciec podjął decyzję o wybraniu wolności we Francji), którzy przebywali w tym czasie w Ameryce i przez dłuższy czas rodzina nie mogła się połączyć. Ta „moralnie czysta” Jeanne zachęcała usilnie Miłosza do porzucenia rodziny i poświęcenia się sztuce. Robiła mu sceny zazdrości, gdy postanowił ściągnąć bliskich do Francji. Ostatecznie usunęła się w cień, choć ich związek przerodził się w przyjaźń, która trwała do śmierci Hersch w 2000 roku. A Miłosz poświęcił jej wiersz, który szczególnie lubię:
Czego nauczyłem się od Jeanne Hersch?
1. Że rozum jest wielkim boskim darem i że należy wierzyć w jego zdolność poznawania świata.
2. Że mylili się ci, którzy podrywali zaufanie do rozumu, wyliczając, od czego jest zależny: od walki klas, od libido, od woli mocy.
3. Że powinniśmy być świadomi naszego zamknięcia w kręgu własnych doznań, nie po to jednak, żeby sprowadzać rzeczywistość do snów i majaków naszego umysłu.
4. Że prawdomówność jest dowodem miłości, a po kłamstwie poznaje się niewolę.
5. Że właściwą postawą wobec istnienia jest szacunek, należy więc unikać towarzystwa osób, które poniżają istnienie swoim sarkazmem i pochwalają nicość.
6. Że choćby nas oskarżano o arogancję, w życiu umysłowym obowiązuje zasada ścisłej hierarchii.
7. Że nałogiem intelektualistów dwudziestego wieku było „baratin”, czyli nieodpowiedzialne paplanie.
8. Że w hierarchii ludzkich czynności sztuka stoi wyżej niż filozofia, ale zła filozofia może zepsuć sztukę.
9. Że istnieje prawda obiektywna, czyli z dwóch różnych sprzecznych twierdzeń jedno jest prawdziwe, drugie fałszywe, z wyjątkiem określonych wypadków, kiedy utrzymanie sprzeczności jest uprawnione.
10. Że niezależnie od losu wyznań religijnych powinniśmy zachować „wiarę filozoficzną”, czyli wiarę w transcendencję, jako istotną cechę naszego człowieczeństwa.
11. Że czas wyłącza i skazuje na zapomnienie tylko te dzieła naszych rąk i umysłu, które okażą się nieprzydatne we wznoszeniu, stulecie za stuleciem, wielkiego gmachu cywilizacji.
12. Że we własnym życiu nie wolno poddawać się rozpaczy z powodu naszych błędów i grzechów, ponieważ przeszłość nie jest zamknięta i otrzymuje sens nadany jej przez nasze późniejsze czyny.