Czy publiczność ma rację?

Na koniec Festiwalu Interpretacje w Katowicach zaprezentowany został Sen nocy letniej w reż. Moniki Pęcikiewicz z Teatru Polskiego we Wrocławiu. Przedstawienie dość typowe dla nowego teatru, nawet rzec by można mieszczące się w mainstreamie awangardy. Dramaturg Frąckiewicz przepisał po swojemu Szekspira. Nic mnie to nie obeszło, żałuję tylko jednego, że w przedstawieniu zabrakło kwestii Hipolity, która występ rzemieślników kwituje zdaniem: „Nie lubię, gdy się biedota męczy”. Męczącego spektaklu nie wytrzymała grupka widzów, która w trakcie (nie było przerwy) zaczęła opuszczać salę Teatru Rozrywki. Ktoś nawet wzniósł głośny okrzyk: „masakra”. Później w rozmowie po przedstawieniu Łukasz Drewniak dopytywał się reżyserki, czy było jej przykro w tym momencie, a może wyjście publiczności świadczy o sukcesie spektaklu – był on tak dotkliwy dla widzów, że po prostu nie wytrzymali. Monika Pęcikiewicz, o dziwo, nie przyjęła pozy artystki, której świat nie rozumie, choć ona ma takie ważne rzeczy do powiedzenia. Uznała prawo publiczności do sprzeciwu. Ktoś ją pocieszył mówiąc, że z prezentowanego również na Interpretacjach spektaklu Mai Kleczewskiej Babel wyszło jeszcze więcej osób. – O, to zazdrościmy – obróciła sprawę w żart Pęcikiewicz.

Mam niejasne wrażenie, bo przecież nie poparte żadnymi badaniami, że widzowie, którzy wychodzą ze spektakli nowego teatru czynią to nie tylko dlatego, że czują się zgorszeni i chcą zaprotestować. Podejrzewam raczej, że ten teatr ich najzwyczajniej w świecie nudzi. Wulgaryzmy, sceny przemocy czy seksualnych perwersji paradoksalnie nie działają. A powinny być one tymi szekspirowskimi pułapkami na myszy, przyskrzyniającymi widzów w ich tajemnych myślach i uczuciach. Gdyby Hamlet spektakl zabójstwa Gonzagi wyreżyserował (przy współpracy dramaturgicznej Bartosza Frąckiewicza) w duchu dzisiejszego teatru postdramatycznego, to Klaudiusz z Gertrudą uciekliby z widowni, nie dlatego, że na scenie zobaczyliby prawdę o sobie, ale dlatego, że niczego by nie zrozumieli i okropnie się wynudzili.

Oczywiście w teatrze publiczność nie zawsze ma rację. Zresztą jak to rozstrzygnąć? Poza tym czy istnieje jedna publiczność, która ma te same kompetencje, wrażliwość, ciekawość? Wczoraj na przykład obejrzałem przedstawienie inaugurujące Warszawskie Spotkania Teatralne Mesjasz w reżyserii Michała Zadary. Część widzów znakomicie się na nim bawiła. Ja się nie zaśmiałem ani razu, uznając silenie się na ironię twórców spektaklu za nadzwyczaj infantylne i nieprowadzące do żadnej istotnej myśli. 

Publiczność w teatrze nie zawsze ma rację, ale czy zawsze jest sama sobie winna?

 

896 odwiedzin

3 Comments

      • WINNI JESTEŚMY MY! „Środowisko opiniotwórcze” i władza, która bezmyślnie daje szmal na te pseudo-lewicowe badziewie (podobno władza „liberalna”, a czasem czytam, że „prawicowa”) i natrząsanie się ze zdrowego rozsądku. Oczywiście po doświadczeniach z socjalizmem można rzec: niech mówią, bo nic tak socjalizmu nie kompromitowało, jak „dopuszczenie” go do głosu – tyle miał do powiedzenia… Ale w kapitaliźmie to kosztuje i ktoś musi zapłacić, a pieniędzy na teatr nie ma. Są na propagandę! Dawno zużytą, wypraną z emocji, goniącą w piętkę. I niestety tak musi być: jaki koń jest musi się okazać. Dlatego trzeba mówić, że Maciuś jest nagi („d…d…d…A”)

        Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.