Świat się boi terrorystów spod znaku Al Kaidy, a w naszej wsi spokojnej oni już są. Nie wylądowali helikopterem, ale przyjechali dobrymi samochodami. Nie chodzą w turbanach. Noszą ładne ciuszki, starannie dobrane pod względem kolorystycznym. Nie mają też bród, bo jeszcze zarost im nie wyrósł. Z miejsca opanowali teren. Nie zaznasz spokoju. Gdy się pojawiają, z pewnością bezceremonialnie przerwą ci rozmowę. Sami mówią tylko tonem rozkazującym: zrób, kup, przynieś. Nie znoszą sprzeciwu. Dlatego ich opiekunowie wykonują wszystkie rozkazy. Odmowa kończy się bowiem krzykiem, płaczem, histerią, atakiem szału. W oczach starszych widać wtedy strach, jaki wzbudza zawsze ktoś silniejszy, o kim wiemy, że go nie pokonamy. Wymieniają tylko porozumiewawcze spojrzenia ludzi zaszczutych: rozumiemy siebie, przeżywamy to samo, codziennie, przy śniadaniu, przy obiedzie, przy kolacji i między posiłkami. 2,5-letnia terrorystka rzuciła loda tatusiowi na kierownicę w samochodzie, bo kupił nie takiego loda jak chciała. Tatuś posprzątał i pojechał szukać odpowiedniego loda. Kapitualcja odbywa się na każdym kroku, nieśmiałe próbu oporu tłumione są w zarodku. Mali terroryści rządzą, mając plastikowe karabiny, kupione oczywiście pod przymusem przez rodziców. Nie padają nawet pytania: co z ciebie wyrośnie? Przecież wiemy, co wyrośnie. Rodzice kolejnych małych terrorystów.