Zielona Góra

– Jaki teatr jest potrzebny w Zielonej Górze? – zapytał dyr. Czechowski w piątek wieczorem po pierwszym dniu przeglądu spektakli Lubuskiego Teatru. Siedzieliśmy w gronie pracowników teatru, aktorów, ludzi z lokalnych mediów i gości z zewnątrz. Pytanie po części było retoryczne, ponieważ przypuszczam, że Czechowski wie, jaki teatr chciałby robić, ale też zdaje sobie sprawę z ograniczonych możliwości działania. Teatr, który prowadzi w Zielonej Górze, jest przykładem – jednym z wielu – placówki „na rubieży” rozpiętej między własnymi ambicjami a presją zewnętrzną. Ta presja jest banalna: grajcie farsy, grajcie coś dla szkół, grajcie dla ludzi.

W czasie rozmowy zdumiały mnie wypowiedzi osób, które pewnie są sympatykami teatru, ale ich opinie wskazywały na mentalność inżyniera Mamonia.

– Powinniście zapraszać Jandę do teatru.

– Trzeba przywrócić sacrum do teatru.

– Więcej sztuk politycznych.

Jedna pani, podobno miejscowa radna, z charakterystyczną bezpośredniością stwierdziła, że teatr, który nie odpowiada jej gustowi, ma w dupie.

Spór wywiązał się o nową premierę Spiegel im Spiegel – będącą owocem współpracy młodych aktorów Lubuskiego z artystami z Czech. Powstał spektakl o swobodnej konstrukcji, zbudowany z luźnych asocjacji, które dotykały historii Zielonej Góry z jej niemiecko-sowieckimi kontekstami, a jednocześnie w jakiś sposób ujawniający problem tożsamości samych twórców, którzy z miastem tym się związali. Nie ma co ukrywać, że ta wypowiedź nie była w pełni komunikatywna, ale też od wielu „pisanych na scenie” spektakli Lustro w lustrze odróżniało się przynajmniej w paru momentach poetycką siłą teatralnych znaków. Piękna była scena, gdy z głośników zaczęła rozbrzmiewać jedna z wojennych pieśni Chóru Aleksandrowa, a aktor stojący w snopie stojącego z boku sceny reflektora zaczął do rytmu wydmuchiwać papierosowy dym. Można by wiele mówić o „pociągu historii”, który po tej ziemi również przejechał, ale prostą metaforą można powiedzieć wystarczająco dużo. Można spektaklowi zarzucać takie czy śmakie niedoskonałości, ale trudno nie wyczuć w nim osobistego tonu.

– Czy nie mamy prawa szukać swojego języka? – zapytał jeden z aktorów. W odpowiedzi usłyszał:

– Możecie robić przedstawienie nawet po chińsku, ale my musimy wiedzieć, że to jest po chińsku.

Klasyczny Mamoń: lubię tylko to, co znam.

Spiegel im Spiegel grany jest na dużej scenie – pewnie nie ma szans na wielkie powodzenie. Czechowski się irytuje, że na czwartym spektaklu na premierze sprzedanych jest 50 biletów. Pewnie będzie musiał równoważyć ten eksperyment czymś lżejszym. Normalna taktyka repertuarowa w mieście monoteatralnym.

Ja nie śmiem odpowiadać na pytanie: jakiego teatru potrzebuje Zielona Góra? Przecież nie śledzę na bieżąco jego działalności, choć i tak pewnie lepiej znam Teatr Lubuski niż Zieloną Górę. Można oczywiście pocieszać ludzi, którzy tu pracują, że prowincja jest przede wszystkim pojęciem mentalnym (choć jak wstaję o w pół do czwartej rano na pociąg, by wrócić do domu, to jednak myślę o geograficznych odległościach). Są przecież przykłady teatrów, które leżą równie albo nawet dalej od Warszawy, a które odniosły sukces. Czechowski i jego aktorzy cieszą się, że grudniu pojadą z Trzema siostrami w reż. Piotra Ratajczka na Festiwal Boska Komedia do Krakowa. Spektakl będą grali w Starym Teatrze.

– Wiecie, kto grał na tych deskach? – pyta retorycznie Czechowski, który ma niezłe gadane.

    

 

811 odwiedzin

2 Comments

  1. Witam, po raz pierwszy jestem na blogu( czyimkolwiek ), więc włączam się do dyskusji trochę od środka.Nie mieszkam w Warszawie , więc nie mam okazji śledzić dokonań teatru Polonia ( aczkolwiek akurat jutro jadę do Warszawy i gdyby była okazja, chętnie bym jakiś spektakl zobaczyła. Krystyna Janda, w moim odczucie jest aktorką wyrazistą, aczkolwiek dosyć jednowymiarową.Chciałam właściwie zabrać głos na temat tzw.teatrów prowincjonalnych. Na Dolnym śląsku zaliczają się do nich teatry w Wałbrzychu , Legnicy oraz Jeleniej Górze. Nie są to teatry gwiazd, może ich poziom nie dorównuje stołecznym , ale i też grają przed , niewątpliwie mniej wyrobioną publicznością, Nie ma wątpliwości, że pomimo, dla większości aktorów, reżyserów jest to tylko miejsce zastępcze, niektóre przedstawienia są naprawdę udane. Według mnie te teatry są potrzebne.

    Reply

    • Miło mi, że debiutuje Pani na moim blogu. Akurat teatry w Legnicy czy w Wałbrzychu są przykładami scen, które choć daleko położone od Warszawy odniosły sukces, przeczą stereotypowi prowincji. Życzę miłych wrażeń w Teatrze Polonia, ale proszę nie mieć kompleksów z powodu teatralnej „prowincji”.

      Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.