Po blisko 25 latach pracy powinienem się do tego przyzwyczaić, a jednak ciągle mam z tym kłopot. Chodzi o zaproszenia na spektakle. Otrzymuję je codziennie. Z teatrów w kraju, w Warszawie. To oczywiście jest normalne i nie ma co utyskiwać. Ale ja się nie skarżę, że te zaproszenia napływają, byłoby nawet przykro, gdyby któregoś dnia przestały. Oznaczałoby to, że zostałem skreślony z listy albo, co gorsza, nie ma już na co zapraszać. Mnie jest po prostu nieustannie żal, że z większości tych zaproszeń nie mogę skorzystać. A mam takie wrażenie, że prośby o przyjście, przyjazd, zobaczenie są coraz bardziej intensywne.
To już nie jest rutynowa korespondencja z ładnymi blankietami zawiadamiającymi o premierze. Są teatry, które regularnie przysyłają mi te listy nie zrażając się brakiem odpowiedzi. Coraz częściej zdarza się jednak, że pocztę poprzedzają telefony. Artyści znani mi i nieznani, reżyserzy i dyrektorzy teatrów dzwonią i proszą: przyjedź, zobacz, mamy nową premierę. Odczuwam w tych miłych przecież nagabywaniach w gruncie rzeczy ogromną prośbę o zainteresowanie. Jest ona tym większa, niemal żebracza, im mniejsze teatr ma szanse na zdobycie uwagi. A szanse są mniejsze niż dawniej, ponieważ przestały funkcjonować normalne mechanizmy odbioru tego, co się w teatrze robi. Recenzji jest tyle co kot napłakał, bo gazety codzienne i tygodniki przestały je drukować. Jednocześnie oferta teatru zderza się z konkurencją mnóstwa innych atrakcji, które kuszą odbiorców kultury. Stworzyć dzisiaj nowe przedstawienie to jeszcze nie sztuka, wyzwaniem jest umieć je sprzedać, dotrzeć do zainteresowanych z informacją, że jest, wreszcie pozyskać opinię, która umożliwi po prostu życie spektaklu.
Ja to wszystko rozumiem. Rad bym zapraszającym serca przychylić. Lata przecież całe jeździłem, oglądałem. Mogłem marudzić, ale przecież lubiłem tę robotę. Nie ma też co ukrywać, że jeździłem, bo były instytucje, które za to płaciły. Teraz jest z tym gorzej. Mogę sobie wyobrazić minę mojej dyrekcji, gdybym poprosił o delegację raz w tygodniu na wyjazdy do teatrów gdzieś w Polsce. Prawdę mówiąc, żeby być rzetelnym ekspertem w mojej dziedzinie, powinienem mieć takie możliwości. No ale nie mam. Korzystam tylko z okazji, które się nadarzają.
Ostatnio rozczuliła mnie organizatorka jednego z ważniejszych festiwali, która usilnie zapraszała, by przyjechać i stwierdziła, że program imprezy jest tak ciekawy, iż na pewno znajdę tam temat do napisania na blogu. A więc już nie są konieczne artykuły w prasie, niepotrzebne programy telewizyjne, wystarczy chociaż notka na blogu, byle dać świadectwo, że coś się stało, coś odbyło.
W tych rozmowach z zapraszającymi nie chcę wychodzić na taką pannę, co to ciągle przekłada randkę. Dzisiaj nie, może jutro. Ale, jak mawiała moja babcia, a ja chętnie za nią powtarzam: jeden drugiego musi zrozumieć. Ja wiem, jakie to ważne dla was, zapraszających, i naprawdę doceniam to, że zapraszacie mnie, ale też nie gniewajcie się, gdy muszę się wymigiwać. Muszę, a nie chcę.
Na zaproszenia reaguję alergicznie tylko w jednym przypadku. To są telefony takie, jak dzisiaj: pani, która zadzwoniła, przedstawiła się i zaprosiła mnie na premierę (tak się wyraziła)… koca z pięknym hiszpańskim wzorem. Premiera ma się odbyć 20 czerwca w hotelu Gromada, gdzie otrzymam także upominki w postaci równie pięknych poszewek.
– Zaproszenie już na pana czeka.
Przysłowie mówi :”od przybytku głowa nie boli” . A jednak. Niewykorzystane zaproszenia, niezrealizowane zobowiązania. Nieobecność na spektaklach , jaka właściwie? Bo poczucie zawodu usprawiedliwione. Szkoda, że po tylu latach pracy nie wychował Pan sobie następcy, który godnie i profesjonalnie zająłby miejsce na tych pustych, niewykorzystanych miejscach. Zwłaszcza, że niektórzy krytycy przyznają się publicznie do tego, że muszą obejrzeć po wielokroć spektakl, by zrozumieć lub poczuć jego prawdziwą wartość/np. Skrzydelski poszedł drugi raz na „Młodego Stalina”, nie wiem, czy to mu wystarczy/. Poczucie zawodu usprawiedliwione. Na pewno wejściówkowicze się cieszą, bo jest więcej miejsc siedzących. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Niby wiosna, zaraz lato. Ale zimno pioruńsko. Za chwilę zima. Taki koc, i to z pięknym hiszpańskim wzorem, to niezłe zaproszenie do ocieplenia wieczorów teatralnych nieobecności. Poszewki też grzechu warte. Piękne. Tyle dobra Pan odrzucać musi, bo przecież nie chce. Płakać się chce. Alergiczna reakcja też będzie usprawiedliwiona. Proszę dwoić się i troić, a może nawet sklonować. Dziś wszystko jest możliwe. A na alergię zyrtec lub jakie inne antidotum. Zdrowia życzę i cudów jakich dla wykorzystania jak największej ilości zaproszeń, ku chwale teatru!
A co Widz widział ostatnio ciekawgo w teatrze? Może zechce się podzielić swoimi wrażeniami.
Drogi Widzu,
Zasoby czasowe i percepcyjne są niestety ograniczone. Współczesny świat atakuje nas zewsząd wszelkiego rodzaju bodźcami. NIE DA SIĘ WSZYSTKIEGO obejrzeć/przeczytać/przeanalizować. Zjawisko to nosi nazwę stresu informacyjnego, a psychologowie prowadzą na ten temat wiele badań. Przyszedł mi natomiast do głowy pewien pomysł… (być może niezbyt mądry i pewnie trudny w realizacji). Otóż, może Pan Wojciech mógłby podarować zaproszenie komuś zainteresowanemu i przebywającemu w mieście, gdzie wydarzenie ma miejsce, a w zamian ten ktoś mógłby opisać swoje wrażenia na blogu lub jakimś innym miejscu. Korzyść dla potencjalnego widza, reklama dla twórców i „odciążenie” dla Pana Wojciecha ;-) Proszę się jednak nie przywiązywać do tej myśli, to jedynie niezobowiązująca, luźna idea. Pozdrawiam!
Zawsze uważałem, że głęboka mądrość tkwi w słowach piosenki z Kabaretu Starszych Panów: „jeżeli kochać, to nie indywidualnie”. Miłość do teatru też potrzebuje wsparcia, więc Pani idea jest warta realizacji. Jak Pani myśli: gdzie mógłby w moim zastępstwie pojechać Widz?
A na co ma Pan zaproszenie? :-) Przyznam szczerze, że w zakresie ogólnopolskiego repertuaru teatralnego nie jestem chyba wystarczająco zorientowana… Przez sentyment do rodzinnego miasta polecałabym Teatr Współczesny w Szczecinie (choć ze wstydem przyznaję, że ostatnio byłam tam dość dawno, a mianowicie w lutym na Kaliguli). Interesująco brzmi „Tauryda..” w reż. Grzegorzewskiej. Jeśli zaś chodzi o Warszawę to tutaj sama mam zaległości. Ale także plany, które będą chyba związane głównie z Teatrem Narodowym: Sonata widm, Pożegnania, Królowa Margot, Łysa Śpiewaczka… I kusi Obłomow w Syrenie… We wrześniu obowiązkowo Kabaret Warszawski. Itd..Także, mimo że to ja samą siebie zapraszam do teatru to problem decyzyjny mam niebagatelny ;-)
Mam również sentyment do Szcecina z racji zamieszkiwania w nim kiedyś dawno. Niestety też w ostatnim czasie nie byłem w Teatrze Współczesnym, ani w żadnym innym szczecińskim teatrze. Ominął mnie Kontrapunkt w tym roku, choć wczesniej bywałem na tym festiwalu. Spektaklami warszawskimi nie ma co się chwalić, choć tu też są zaległości. Ale może przed wakacjami da się nadrobić. Pozdrawiam
W takim razie Panu i sobie życzę nadrobienia warszawskich zaległości (tak na początek, przed wakacjami, a później może uda się ruszyć w Polskę ;-)). Pozdrawiam
Droga Melpomeno,
Zawsze irytują mnie miejsca na widowni, które pozostają puste a wiem, że tłum czeka przy kasie. Napierający tłum contra bezczelnie puste miejsca. Ostatnio w pierwszym rzędzie na Lady Sarashina w ON. Do końca opery. Tylko cztery spektakle w sezonie, ograniczona ilość miejsc. Po prostu szkoda. Z zaproszeniami bywa różnie, różniście. Pozdrawiam.
Drogi Widzu,
I ja tę irytację dobrze rozumiem. Dlatego próbowałam podsunąć jakieś konstruktywne rozwiązanie… (choć raczej na niewielką skalę). Myślę, że w sytuacji opisanej powyżej wina częściowo leży po stronie organizatorów. W ON nie można kupić wejściówek (tak przynajmniej było jakiś czas temu), a nie każdego stać, żeby kupić bilet. Zatem organizatorzy mogliby zapewnić pulę, powiedzmy, 10 wejściówek, a jeśli zorientują się, że jest dużo wolnych miejsc, powiększają pulę i wpuszczają kolejnych widzów. Doskonale się to sprawdza w Polonii. Kupno wejściówki wiąże się z ryzkiem siedzenia na schodku,
ale czasem szczęście dopisuje i trafia się takie „zaproszeniowe” miejsce w pierwszym rzędzie… Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam, ale przypuszczam, że Panu Wojciechowi chodziło w dużej mierze o teatry z Polski (z tzw. prowincji)… Trudno być w kilu miejscach równocześnie i teleportować się ze spektaklu na spektakl, więc coś wybrać trzeba.. Pozdrawiam.
Melpomeno,
wejściówek nie można kupić w ON gdy wszystkie bilety są sprzedane. I tu należałoby pogratulować szanownej Dyrekcji sukcesu pełnej sali, bo wielokrotnie zdarzało mi się odchodzić od kasy z powodu braku biletów. Nie należy jednak odpuszczać. Czekać trzeba do końca. Właściwie zawsze udawało mi się wejść na przedstawienie, bo ktoś albo odstępował albo sprzedał mi bilet osoby, która nie mogła przyjść. Program drugi PR też często oferuje bilety. Udało mi się skorzystać nie raz , nie dwa i wdzięczność moja jest ogromna. Warto zawsze próbować i nie odpuszczać. Czasem szczęście upartym sprzyja.
Melpomeno, co Ciebie ostatnio zachwyciło w teatrze? Wszak teatr ma zachwycać. Pozdrawiam
Nie jest to łatwe pytanie. Ostatnio nie mogę poświęcić teatrowi tyle czasu, ile bym sobie życzyła (niestety). W sobotę, po raz pierwszy, widziałam wcale nie najnowsze przedstawienie z Rozmaitości „Między nami dobrze jest” i myślę, że zasługuje na zachwyt. Za mną też prapremiera „Pocałunku” w Ateneum i szczerze polecam (choć obiektywna nie jestem, bo do Ateneum mam sentyment). I pozytywne zaskoczenia: „Wiera Gran” w Kamienicy oraz „Nasza klasa”. Mniej więcej tyle z ostatnich dwóch miesięcy. Zdradzę tylko, że moje trzy zachwyty wszechczasów (jak dotąd przynajmniej) to: „(A)pollonia”, „Błądzenie” Jarockiego (chyba na równi z „Miłością na Krymie”, także Jarockiego) i „Bułhakow” Wojtyszki z T. Słowackiego w Krakowie (już chyba nie grają). To taki mój prywatny ranking ;-) Pozdrawiam
Ostatnio? Najostatniejsze jest „Wygnanie” z Litwy, ojczyzny, która winna być jak zdrowie, a ile ją cenić trzeba, ten tylko się dowie, kto ją stracił /lub spektaklu nie zobaczył/. I niewinność stracił i dziewiczość , i złudzenia , marzenia, ostatnie powidoki człowieczeństwa. Bo wyjechał w kraje obce. Podbijać je swą przeciętnością, głodem egzystencjonalnym, odwagą żebraczą. Ale przecież zawsze wyjeżdżano, za siódmą górę , za dziewiątą rzekę. Szukać szczęścia, miłości, lepszego losu. Dziś jednak piękność twą , ojczyzno, w całej ozdobie wyidealizowania , bólu niespełnienia, widzi i łaknie emigrant, bo tęskni za tobą, jak za ostatnią deską ratunku. I za sobą, jakim był lub jakim mógłby być, chciałby być, winien być. Za marzeniem, za bliskością , za językiem , za kimkolwiek. I wyje wypluty przez raj utracony w zmowie z rajem niezdobytym, nieosiągalnym, niedostępnym. Dogorywa przerzuty przez demokracje :tę w work in progress/Litwa/ i tę zgrzybiałą ramotę, co to wszystko wie najlepiej ale zapomniała dlaczego/WB/. To jest ciekawe, jak współcześnie człowiek człowiekowi, system systemowi, sam sobie gotuje los. Los niewolnika. Los obywatela, który na nowo musi zdefiniować pojęcie ojczyzny. A może ojczyzn, które swych obywateli, póki co, wyganiają, wypychają wyrzucają poza, w niebyt, w nieznane, na margines wykluczenia. Po drodze odzierają z wszystkiego, co ludzkie. I to jest ciekawe. Ostatnio. Z Litwy, ojczyzny mojej, która jest jak zdrowie….,która przywraca wiarę w teatr ważny, współczesny, narodowy.
Widziałem. Ciekawe, że to przedstawienie wzbudziło u nas taki zachwyt i to w różnych teatralnych obozach. Nawet powtarzały się konkluzje: szkoda, że my nie mamy takiego teatru. Mnie wydała się ciekawa ewolucja Korsunovasa, którego pamiętam z przedstawień na Kontakcie i ze Studia jako reżysera, pielęgnującego swój styl, bardzo formalny. A „Wygnanie” jest o wiele prostsze, emocjonalne, bardziej – wiem, że niektórzy nie lubią tego określenia – dla ludzi. I świetnie zagrane, zwłaszcza przez aktorkę, która grała rolę dziewczyny. Nie wiem, czy nie przydałyby się jednak nożyczki, żeby trochę przyciąć skłonność do budowania etiud aktorskich, ale rozumiem, że radość tworzenia tego teatru szła z przekonaniem o jego misji mówienia o ważnych sprawach dla publiczności.
Ten zachwyt, w niektórych przypadkach osiągający poziom euforii, wynika z poczucia ulgi, że nareszcie można pisać o spektaklu w sposób bezpieczny, przejrzysty i dopowiedziany do końca. On nie kryje żadnej tajemnicy, niedomówienia, niejasności. Jest komunikatywny, odwołuje się do znanego Litwinom i Polakom doświadczenia, podobnej wrażliwości. To spektakl o nich i o nas, dotykający „gorącej” rzeczywistości, która się dzieje tu i teraz. Przy tym konsekwentnie poprowadzony i świetnie zagrany. Ale nie jest doskonały, na pewno nie jest genialny. Nożyczki swoje powinny były zrobić. Myślę, że mamy w Polsce potencjał i warunki, by taki teatr zaistniał. Jeśli tylko ktoś chciałby pójść przetartym, podpisanym szlakiem. I tu może być problem w kraju indywidualistów. Co mi się zresztą podoba.Teatr chyba powinien być na swój sposób prosty, na pewno emocjonalny a przynajmniej wywołujący emocje, no i oczywiście on zawsze jest dla ludzi. Problemem nie jest widownia ale ci, którzy chcą lub powinni do niej ze swym przekazem dotrzeć. Również krytycy. To winna być prawdziwa misja, która wymaga pasji. I talentu i wiedzy. I pewnie wielu innych zbiegów okoliczności. Oczywiście szczęśliwych. Takich, jak możliwość obejrzenia wcześniejszych spektakli Korsunovasa. Niektórych zaproszeń nie można odpuścić. Bo może pojawić się żal, że coś bezpowrotnie straciliśmy. Formalny bardzo styl Korsunovasa to moja osobista strata.
Hej, hej, Melpomeno / nie mogę podpiąć się pod Twoją wypowiedź/,
Podoba mi się Twój ranking wszechczasów. Apolonia też mi się podobała, im późniejsza, tym lepsza. Dojrzewała z czasem, krzepła, wygładzała niedoskonałości. Pysznie zagrana. Aktorstwo wyborne. Same frykasy. Mniam, mniam. Nie znam wszystkich sztuk, o których piszesz. Może zobaczę,…., zobaczę.
O Wierze Gran udało mi ostatnio obejrzeć film Agaty Tuszyńskiej/napisała o niej książkę/ na TVP Kultura. Bardzo, bardzo interesujący.
A propos zaproszeń.
Na dzisiejszym przedstawieniu „Sonata widm” był nadkomplet na widowni. Dzięki zaproszeniom. To symptomatyczne, że zaproszenia są wykorzystywane, gdy spektakle są dobre i więcej. Niektórzy wybierają się na jutrzejsze przedstawienie ponownie. Co to znaczy, kto to wie? Ja się, niestety, domyślam.
(A)pollonia to moje pierwsze spotkanie z Warlikowskim i pamiętam, że wywarła na mnie ogromne wrażenie. Przez kilka dobrych tygodni rozmyślałam o tym przedstawieniu. Później byłam jeszcze 2 razy i myślę, że jak będą grali to pójdę znowu… Jeśli chodzi o Wierę Gran to właśnie przeczytanie książki (znakomita!) zainspirowało mnie do wizyty w Kamienicy, choć sama Tuszyńska chyba krytycznie odniosła się do spektaklu. Film w reż. M. Zmarz-Koczanowicz ze scenariuszem Tuszyńskiej także widziałam. Interesujący, a końcówka wzruszająca.
Informacja na temat Sonaty widm niepokojąca, bo sama się jutro (właściwie już dziś) wybieram i liczyłam, że wejściówkę uda się kupić na godzinę przed spektaklem, a tu chyba trzeba będzie wcześniej się w kolejce ustawić…
Dzień Dobry Wojtku,
to było bardzo miłe spotkanie, w towarzystwie 8 przyjmowanych właśnie członków naszej organizacji. Zachęcam do lektury mojego blogu. Namiary znajdziesz powyżej.
Pozdrawiam
Mirek
Dzięki, Mirku. Na blog już zajrzałem i na pewno będę do niego zaglądał regularnie. Z blogerskim pozdrowieniem
Ja też. Pozdrawiam.
M.