Jako beatlefan nie mogłem oczywiście przeoczyć tego historycznego wydarzenia, jakim był pierwszy koncert Beatlesa w Polsce. Mówi się, że podobno Beatlesi mieli być u nas, ale sądzę, że były to raczej pobożne życzenia. Choćby z tego względu, że w połowie swojej kariery przestali koncertować. Więc jedyny ślad ich obecności w naszym kraju z czasów Władysława Gomułki zapisał Jerzy Gruza w tym odcinku Wojny domowej, w którym Paweł idzie do kina Moskwa na film The Beatles (czyli Noc po ciężkim dniu). Żaden z członków zespołu nigdy nie przyjechał do Polski solo. Dla dwóch jest to już niemożliwe (obaj mają za to swoje uliczki w Warszawie, George Harrison od dzisiaj). Oczywiście przyjazd Ringo Starra nie był tak ekscytujący jak mógłby być koncert Paula McCartneya, ale pojawienie się perkusisty Beatlesów w Sali Kongresowej i tak wzbudziło nieopisany entuzjazm.
Wcześniej przyglądałem się widowni, która schodziła się na występ i był to widok na swój sposób rozczulający. Bo można było zobaczyć rówieśników Ringa (a ma on już 71 lat). 50 i 60-latków. Takich jak ja, co to rodzili się w pamiętnym roku 1967, ale także młodszych. Kobiety i mężczyzn na równi. Rodzice przyszli z małymi całkiem dziećmi. Przemknęła nawet czwórka nastolatków, z grzywkami, ubrana w beatlesowskie garniturki. Minęło już 40 lat od rozpadu Beatlesów, ale ich geniusz wciąż działa. I to jest niebywale krzepiące.
Ringo Starr, choć najmniej utalentowany muzycznie, ten geniusz zespołu po swojemu współtworzył. Bezpretensjonalny, wyluzowany wesołek. Różnie mówią o jego umiejętnościach perkusisty. Na liście 50 najlepszych bębniarzy w historii uplasowano go na 26 miejscu. Ale grając tak jak grał jednak nadawał brzmienie grupie, a jest parę piosenek, w których Ringo uderza w bębny i talerze tak, że trudno sobie wyobrazić inaczej. Na przykład w mojej ulubionej Strawberry fields forever – ileż on tam robi przejść rytmicznych. Wydaje się, że Ringo grał na perkusji melodyjnie, choć nie wiem, czy to cokolwiek znaczy.
Koncert zaczął się punktualnie o 7 wieczorem. Zgasły światła. Widać było jednak, że muzycy z jego zespołu weszli na scenę. Zaczęli grać pierwszy kawałek It don’t come easy. Światła się zapaliły. W centralnym punkcie sceny na podwyższeniu stała perkusja. Dekorację tworzyła wielka gwiazda i prospekt z wymalowanym polem słoneczników. Któryś z muzyków zapowiedział gwiazdę wieczoru. I wtedy wszedł Ringo w czarnym garniturze i w błyszczącym t-shircie. Publiczność na tę chwilę chciała prawdopodobnie poczuć to samo, co mogłaby poczuć, gdyby czterdzieści parę lat temu miała to szczęście być na koncercie Beatlesów. Ringo jeszcze nie usiadł za perkusją. Śpiewał, kiwał się w charakterystyczny dla siebie sposób i klaskał. Chyba po tej pierwszej piosence na przywitanie powiedział: – Długo do was szedłem.
W koncercie zaśpiewał i zagrał kilka piosenek ze swojego solowego repertuaru m.in. Back off Boogaloo, Photograph. Ale oczywiście wszyscy czekali na kawałki Beatlesów, które on śpiewał. I były: Honey Don’t, Boys, I wanna be your man, Act naturaly. Ringo grał na perkusji tak jak się pamięta go ze starych dokumentów z Beatlesami. Lekko, od niechcenia, nie walił tak jakby w rękach miał siekierę, a przed sobą kawał drewna. Część wieczoru oddał muzykom ze swojego zespołu. To byli zresztą wykonawcy znani z innych grup – teraz nie chce mi się sprawdzać, kto to był dokładnie, ale kilka piosenek brzmiało znajomo, choć czekało się ciągle na co innego. W pewnym momencie Ringo, który oczywiście dowcipkował w przerwach, powiedział: – A teraz piosenka, którą na pewno wszyscy znacie, a jeśli nie, to znaczy, że pomyliliście imprezę. I to była Yellow Submarine. Cała publiczność zerwała się z miejsc, klaskała i śpiewała razem: We all live in the Yellow Submarine. Ludzie z pierwszych rzędów wyciągnęli kartonowe łodzie podwodne. Taki sam entuzjazm w finale wywołała druga najsłynniejsza kompozycja Lennona i McCartneya, którą dali zaśpiewać koledze, choć nie miał wielkiego głosu:
What do I do when my love is away
Does it worry you to be alone
How do you feel by the end of the day
Are you sad because you’re on your own
I get by with a little help from my friends
I get high with a little help from my friends
Gonna try with a little help from my friends
I na sam koniec jeszcze zabrzmiała piosenka Lennona Give peace a chance. Ringo zszedł ze sceny, potem zespół. Publiczność skandowała: Ringo, Ringo. Ale już nie wrócił, bisów nie przewidziano. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Niektórzy jeszcze stali pod sceną i robili sobie zdjęcia na pamiątkę. Ale już ekipa zaczęła demontować perkusję.
Przez cały ten koncert czułem radość pomieszaną ze smutkiem. Cieszyłem się oczywiście, że jestem na nim. A jednocześnie nie mogłem się pozbyć wrażenia, że to jest tylko namiastka. Że ten wieczór jest spóźniony o wiele lat. Że oglądamy sympatycznego Beatlesa na emeryturze. Jak to możliwe? Już?