Po szkodzie? Przed szkodą?

Do licznych „sukcesów”, jakie osiąga miłościwie panująca nam władza, należy doliczyć to, co się stało w tym tygodniu na skromnym poletku, jakim jest teatr. Czasową zbieżność wydarzeń można by uznać za przypadek, ale jednak jest coś symbolicznego w tym, że w poniedziałek wreszcie skutecznie zwolniono Cezarego Morawskiego z dyrekcji Teatru Polskiego we Wrocławiu, a w piątek ma się odbyć premiera najnowszego spektaklu Moniki Strzępki w Starym Teatrze w Krakowie. W obu teatrach toczyła się swego rodzaju bitwa, w której z jednej strony występowała władza, a z drugiej znaczna część środowiska teatralnego. W obu bitwach władza poniosła porażkę.

W przypadku wrocławskiego teatru trudno mówić o szczególnej satysfakcji. Cezary Morawski w ogóle nie powinien być wybrany na dyrektora Teatru Polskiego. Odpowiedzialność za tę fatalną decyzję dzielą Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Administrację rządową obciąża fakt, że Morawskiego utrzymano na stanowisku w sytuacji, gdy urzędnicy samorządowi przejrzeli na oczy i gotowi byli się go już pozbyć. Tępy upór przy szkodliwych decyzjach doprowadził do sytuacji, że dzisiaj w Polskim wszystko trzeba zaczynać od nowa. I wcale nie wiadomo, co to „od nowa” będzie znaczyć.

W Starym Teatrze udało się uniknąć katastrofy takiej, jak w Polskim. Władza tu także musiała uznać, że popełniła błąd dokonując zmiany dyrekcyjnej, szczęśliwie starczyło tyle rozsądku, by nie rozpętywać niszczycielskiego konfliktu. Piątkowa premiera jest jednak przede wszystkim „triumfem woli” aktorów Starego, którzy wykazali się największą odpowiedzialnością w kryzysowej sytuacji.

Pytanie brzmi: czy ministerialne władze (ale też samorządowe, które przecież także nieraz zachowywały w sprawach teatrów delikatność słonia w składzie porcelany) wyciągną z tych jednak wstydliwych porażek jakiekolwiek wnioski?

Jakimś testem będzie konkurs na dyrekcję Instytutu Teatralnego, który w najbliższym czasie ma być rozstrzygnięty. Nie był on konieczny, ale skoro Ministerstwo się przy nim uparło, to można by się przynajmniej spodziewać, że jego procedura będzie całkowicie przejrzysta. Tymczasem minął termin zgłaszania się kandydatów, ale wiedza o nich pozostaje sekretna. Dlaczego chętni do objęcia dyrekcji Starego Teatru byli jawni, a rywalizujący o Instytut Teatralny – nie? – poza Dorotą Buchwald i Jackiem Zembrzuskim, którzy sami ogłosili swój start w konkursie. Lakoniczny komunikat MKiDN mówi o sześciu osobach, które złożyły aplikacje. Jedna z nich z przyczyn formalnych już została odrzucona.

Nic też nie wiemy o komisji konkursowej. Jurorzy konkursu na dyrekcję Starego Teatru byli znani, dlaczego tajemnicą objęci są ci, którzy wyłonią szefa IT? Żeby nie byli narażeni na naciski? Co to za jurorzy, których trzeba w ten sposób chronić? W komisji konkursowej wybierającej dyrektora Instytutu Teatralnego powinni być przedstawiciele samego Instytutu, jak i środowiska teatralnego. Swego czasu o udział w komisji dopominał się w liście do ministra np. prezes Polskiego Towarzystwa Badań Teatralnych. To wystąpienie wydało mi się przedwczesne, zwłaszcza, że zabrakło w nim wsparcia dla obecnej dyrektor, ale bardzo jestem ciekaw, czy prośba została spełniona.

Jeżeli konkurs na dyrektora IT ma być rzeczywiście przedsięwzięciem poważnym, to powinien zachować w pełni transparentny charakter, zarówno gdy idzie o kandydatów oraz ich programy, jak i osoby oceniające. W przeciwnym razie będą się mnożyć domysły i posądzenia, że gra nie jest czysta.

Wpadki z dyrektorami teatrów Polskiego i Starego pokazują, jak brzemienne w skutki mogą być nietrafne decyzje personalne. Mówię o tym, choć wiem, że to truizm. Przykre, że wiara, iż nie musimy być głupi po szkodzie, nie jest wcale taka pewna.

1 104 odwiedzin

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.