Po Spotkaniach

No i jesteśmy po Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Parę uwag:
1. Festiwalowi wyraźnie towarzyszyła atmosfera niechęci ze strony części środowiska. Taka jest cena tego, że Słobodzianek złamał monopol Macieja Nowaka. Zły PR pojawiał się już w zapowiedziach tegorocznej edycji, które opatrywano krytycznymi uwagami. W trakcie festiwalu niektórym wyraźną satysfakcję sprawiał widok niepełnych widowni. Miał być festiwal dla ludzi, tylko ludzie nie dopisali – komentowano zgryźliwie. Ale już się nie pamięta o tym, jak bardzo narzekano podczas poprzednich Spotkań, że nie można się na nie dostać. A nie można było się dostać, ponieważ znaczna część przedstawień grana była dla małych widowni. W zeszłym roku dokładano ekstra jeden spektakl Tęczowej trybuny, bo takie było nim zainteresowanie, tylko ilu było szczęśliwców, którzy mogli go zobaczyć – 100-150 osób? Tegoroczna edycja był o wiele bardziej dostępna. Wszystkie przedstawienia prezentowano w dużych salach, głównie Teatru Dramatycznego, a także Studia i Na Woli oraz jeden w Teatrze Polskim. Być może przesadzono, spodziewając się licznego powrotu publiczności. Może też zabrakło mocniejszej promocji, którą Nowak i jego ekipa jednak umieli rozkręcić. Z pewnością Tadeusz Słobodzianek musi włożyć więcej serca w organizację festiwalu.

2. Niestety problemem tegorocznych WST był brak wybitnych przedstawień. Jacek Rakowiecki jako jedyny selekcjoner dokonał wyboru 14 przedstawień i wyraźnie przesadził. Część spektakli absolutnie nie zasłużyła na zaproszenie, część była po prostu niekonieczna. Na moje oko siedem propozycji to byłaby wystarczająca dawka, która zatarłaby wrażenie, że oglądamy jakąś paradę kalek. Tutaj mała dygresja: czy wiecie, ile przedstawień bierze udział w tym roku w Berliner Theatertreffen, czyli takich Berlińskich Spotkaniach Teatralnych? Dodam, że jest to przegląd najlepszych przedstawień niemieckojęzycznego obszaru językowego, brane są zatem pod uwagę teatry z Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Otóż do rozpoczynającej się za chwilę jubileuszowej 50 edycji imprezy zaproszono 10 spektakli – wybranych z 400 premier. Czy Jacek Rakowiecki miał większy od kolegów z Niemiec embarras de richesse?

3. Myślę, że błędem selekcjonera było kierowanie się zasadą reprezentatywności i jakąś dziwną dyplomacją, która miała wszystkich pogodzić. W rezultacie otrzymaliśmy zestaw, który nikogo tak naprawdę nie usatysfakcjonował. Jednym było za mało nowoczesności (Garbaczewski, Garbaczewski!), inni marudzili, że właściwie niewiele się zmieniło w stosunku do poprzednich lat. Oczywiście można w nieskończoność kłócić, czy nie lepiej było pokazać spektakl Jerry Springer The Opera Klaty zamiast jego Tytusa Andronikusa albo Courtney Love Strzępki-Demirskiego zamiast Położnic. Czy Teatr Wybrzeże w Gdańsku nie zasłużył na zaproszenie? A skoro była (i bardzo słusznie) Pieśń Kozła, to może Teatr ZAR również by wzbogacił program festiwalu o inną barwę teatru? Ale to są kwestie już drugorzędne. Najważniejszą sprawą jest wyciągnięcie wniosków na przyszłość, a z nich wydaje mi się jeden najważniejszy: jeśli WST mają zachować prestiż, to trzeba dbać o bezwzględną wartość artystyczną zapraszanych przedstawień. Tu nie może być zgniłych kompromisów. Skoro festiwal wrócił do Teatru Dramatycznego, to może należy wskrzesić dawną tradycję i niech to będzie ponownie bardzo elitarny przegląd, nawet ograniczony do 5-7 przedstawień, choć liczba ta powinna wynikać po prostu z jakości propozycji w danym sezonie. Festiwali w Polsce jest bez liku, do Warszawy trafiają też różne spektakle na gościnne występy (ostatnio Teatr IMKA udostępnia na nie swoją scenę). Spotkania niech będą czymś absolutnie wyjątkowym. I nie chodzi o jakąś stołeczną wyniosłość czy protekcjonalizm, ale próbę tworzenia hierarchii, bez której sztuka staje się jeszcze jednym supermarketem, oferującym mnogość towarów na każdą kieszeń.
4. Może też jakąś propozycją dla WST byłoby zapraszanie przedstawień polskich twórców, zrealizowanych za granicą? Tego właściwie nie robi żaden krajowy festiwal.
5. Co mi się najbardziej podobało na 33. WST? Spektakl, o którym już pisałem – Pieśni Leara. Był, moim zdaniem, poza konkurencją. Co sprawiło największy zawód? 12 stacji w reż. Mikołaja Grabowskiego z Teatru im. Kochanowskiego w Opolu, Wiśniowy sad w reż. Pawła Łysaka z Teatru Polskiego w Bydgoszczy, Tytus Andronikus w reż. Jana Klaty z Teatru Polskiego we Wrocławiu. Ale najbardziej rozczarował, co mnie ogromnie smuci, ponieważ cenię twórczość tego reżysera: Frankenstein Wojciecha Kościelniaka z Teatru Capitol. Przykro było patrzeć na martwą reakcję widowni, która kompletnie nie kupowała tym razem niestety nudnej, mało śmiesznej zabawy konwencjami, w której Kościelniak się wyspecjalizował.
6. Zwykle po Warszawskich Spotkaniach Teatralnych pojawiało się standardowe pytanie: czy to jest prawdziwy obraz polskiego teatru? Trzeba stwierdzić, że w rozmaitych słabościach niestety tak. Ale wiemy o nich i tak wystarczająco dużo na co dzień. Wolę, żebyśmy po Spotkaniach mówili, że nie pokazują prawdy o naszym teatrze, bo są świętem tego, co jest w nim najlepsze.

1 952 odwiedzin

10 Comments

  1. Dwa punkty.
    1.Publiczność warszawska reagowała na „Frankensteina” tak samo jak na „Lalkę” przed dwoma laty – z wyższością i ewentualnie z pobłażaniem. To problem nie spektakli, a publiczności właśnie. Wolę niedociągnięcia Kościelniaka niż mocno przereklamowanego „Pawia królowej” – niewyreżyserowanego, tautologicznego, miażdżącego Masłowską.
    2.Na WST Nowaka był bałagan, była walka o bilet, była za to atmosfera. W tym roku nie było problemu z biletami, ale panowie Rakowiecki i Słobodzianek najwyraźniej uznali, że w trakcie festiwalu można już sobie odpuścić.
    ukłony
    RoHa

    Reply

    • Ale przypominam sobie, że „Lalka” na WST miała entuzjastyczne recenzje, m.in. Doroty Masłowskiej na festowalowym blogu i Pawłowskiego w „Gazecie Wyborczej”. Zdecydowanie też wyżej stawiam ten spektakl Kościelniaka niż „Frankesteina”. Co do atmosfery tegorocznych WST – zgoda. Ale być może należy tę edycję traktować jako przejściową, bo miejmy nadzieję, że organizatorzy wyciągną wnioski z różnych jej słabości.

      Reply

      • Byłem na „Lalce” 2 lata temu i pamiętam, że była przyjęta bardzo dobrze. Byłem na popołudniowym „Frankensteinie” w tym roku i – znudzony – wyszedłem w połowie. Choć trochę kusiło, żeby zostać i zobaczyć, jak bardzo opustoszeje widownia, już w pierwszej połowie ziejąca pustką… Jednak różnica pomiędzy tymi spektaklami jest wyraźnie widoczna.

        Reply

  2. Ad 1.Monopol Nowaka został zastąpiony monopolem Słobodzianka. I jest to przesunięcie głęboko jakościowe. Z WST prezentującego główny nurt zachodzących zmian, poszukiwań w teatrze polskim przeszliśmy na pozycję dominacji teatru środka.
    Ad 2. Zgoda, nie było przedstawień wybitnych. Ale na WST oczekujemy nie tylko spektakli na przynajmniej średnim poziomie, ale także pokazujących poszukiwania artystów w wytyczaniu nowych, choć bywa że kontrowersyjnych trendów. Otrzymaliśmy bezpieczną ale nudną ścieżkę teatru środka. Teatru oswojonego i dobrze już znanego.
    Ad 3. Trudno oczekiwać poprawy czy wyciągania jakichkolwiek wniosków jeśli przyjęta linia programowa WST jest taka jaka jest.
    Ad 4. Propozycja ta byłaby powrotem do pomysłu realizowanego na poprzednich WST organizowanych przez Instytut Teatralny/”Lew w zimie” Jarzyny, „Mesjasz” Zadary/.
    Ad 5. Największym sukcesem jest to, ze publiczność nadal chce WST , mimo że tak licznie opuszczała widownie na tak wielu przedstawieniach. A jeśli zostawała do końca, to poziom rozczarowania i niezadowolenia wcale nie malał. Wręcz przeciwnie. Widzowie tak bardzo chcą wiedzieć, co się dzieje na polskiej scenie teatralnej, ze są w stanie wytrzymać wiele. Ale, jak widać było, do czasu. Wszystko ma swój kres.
    Ad 6.Jeśli to jest obraz polskiego teatru to ma smak goryczy i rozczarowania. Świętowanie porażki to kiepski pomysł. Dobrze, że publiczność mogła się o tym przekonać osobiście. To jest najważniejsze z WST.

    Reply

    • Może problem jest głębszy: polski teatr tak się zróżnicował i tak też się podzieliła jego publiczność, opinia krytyki, środowisko, że już trudno znaleźć wspólnotę odbioru. Jedni chcą teatru poszukującego, nowoczesnego (cokolwiek to znaczy), drudzy teatru, który nawiązywałby do naszych najlepszych tradycji (przez WST również kształtowanych). I jedni, i drudzy nie kryją już swego niezadowolenia. Widziałem ludzi, którzy wychodzili z różnych przedstawień, pokazywanych na WST – także ze spektakli reżyserów, którzy uchodzą za liderów nowego teatru. Tylko jedno przedstawienie z tych, które oglądałem, miało stojącą owację: „Pieśni Leara”. Podtrzymywałbym zatem zdanie, że szansą na przyszłość WST jest dobrze rozumiany elitaryzm, selekcja dokonywana wedle ostrych kryteriów jakości (co nie musi ograniczać wybór do bezpiecznego teatru środka). Myślę, że nawet tegoroczna edycja festiwalu by się lepiej obroniła, gdyby w programie zrobiono większą selekcję. Bo w końcu po to się robi festiwal, żeby ludzie oglądali lepsze spektakle, a nie gorsze.

      Reply

  3. Garbaczewski? To najwiekszy hochsztapler polskiego teatru, sam nie wie o czym zrobił spektakl.Niedouczony, malointeligentny zauroczony swoją osobą małointeligentny chłopczyk, któremu wmówiono, że jest drugim Lupą.Nie ma nic do powiedzenie a koledzy krytycy piszą mu entuzjastyczne recenzje, które jego samego zdumiewają…..

    Reply

    • Zróżnicowanie teatru polskiego nie powinno być żadnym problemem. Teatr im bardziej różnorodny, tym lepiej. Problemem jest wartościowanie tego zróżnicowania. Kwestia kryteriów i priorytetów. Nie ma postępu bez eksperymentu, łamania reguł i zasad, bez buntu. Porażki, niepowodzenia to oczywiste jego koszty własne. One też maja wartość. Jeśli założymy, że w każdym wypadku najważniejsza jest kasa i pełna widownia i pod to realizujemy, co realizujemy, to klęska będzie nieunikniona. Prędzej czy później. Dlatego przyczynianie się do pogłębiania wszelkich podziałów jest aktem założycielskim upadku teatru polskiego. Ludzie chcą chodzić do teatru, potrzebują tego. Miejscem porozumienia jest sam teatr. Wspólnotę odbioru kreują głównie ci, którzy się na tym znają. Widzowie z niesmakiem obserwują, oglądają ten spektakl niszczenia tego, na co teatr sam pracował przez dziesięciolecia. I nie ma się co dziwić, że jeśli wychodzą, to jest to akt ostatecznej rezygnacji, wycofania. To jest sygnał, znak, że nie szukają teatru nowoczesnego, teatru środka, takiego czy owego, ale że potrzebują teatru dobrego. Teatru, który jest na odpowiednim poziomie i sprosta wymaganiom naszych trudnych czasów. Teatru, który nawiązuje kontakt, dialog, dyskusję. Takie oblicze winny mieć WST. Ostra, drakońska selekcja. Profesjonalnie łącząca a nie dzieląca. Jestem za.

      Reply

  4. Panie Wojciechu,

    Dziękuję za krytykę… serio dziękuję, bo choć się z nią nie zgadzam, zawsze chciałbym mieć takich oponentów. Odpowiedź napisałem, ale że wyszła dość pokaźna objętościowo, pozwoliłem ją sobie wysłać do e-teatru, który Pański tekst przedrukował. Tylko że e-teatr w dni wolne zapada zdaje się w sen nieprześniony (temat to sam w sobie: dlaczego jedyny praktycznie teatralny portal/wortal nie pracuje, jak cały internet, nieprzerwanie?), czekać więc przyjdzie pewnie aż do poniedziałku!

    Reply

    • Bardzo dziękuję. Czekam zatem z niecierpliwością na publikację tekstu, ponieważ jestem bardzo ciekaw Pana odpowiedzi. Pozdrawiam.

      Reply

  5. Spotkania z twórcami w Sali Zatorskiego to jednak nie to samo, co spotkania w klubie festiwalowym. Może gdyby Qlturalna nie zbojkotowała WST, byłaby i atmosfera, można by pogadać mniej oficjalnie. Szkoda.

    Reply

Dodaj komentarz

Oznaczone pola są wymagane *.